Musiałam przespać cały dzień, bo gdy się obudziłam, to słońce już zachodziło. Zwlekłam się z łóżka. Fizycznie czułam się w miarę dobrze. Gorzej psychicznie. Miałam okropnego doła.
Wyszłam z pokoju. Było bardzo cicho. Andrés i Sergio jeszcze nie wrócili. Raquel pewnie była u siebie. Chwyciłam po jabłko i szybko je zjadłam. Wróciłam do naszego pokoju. Związałam włosy w luźny kok. Założyłam na siebie luźną, długą koszulkę. Nie muszę przecież się codziennie odstawiać.
Wyszłam ponownie na balkon. Pozwoliłam dziś sobie zapalić. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Usłyszałam kroki. Czyli wrócili. Ciekawe, po co pojechali.- Jak się czujesz? - podszedł bliżej mnie. - Palisz? - zdziwił się.
- Jak widać. - dmuchnęłam w niego dymem, a on się skrzywił. - To wyjątkowa sytuacja. - zmrużył oczy. Dopaliłam papierosa i wyrzuciłam go. Przybliżyłam się do Andrésa. Położyłam swą głowę na jego torsie. Chwyciłam jego dłonie i położyłam sobie na plecach. Potrzebowałam jego bliskości.
- Co się dzieje? - spytał łagodnie, gładząc moje plecy.
- Jest mi smutno, Andrés. - westchnęłam lekko. - Miałam ostatnio trochę czasu na przemyślanie i źle mi z tym wszystkim. Zraniliśmy Martina. Mój ojciec nie żyje, a ja nie zdążyłam go pożegnać. W mennicy straciliśmy Oslo, Moskwę i nasze dziecko. Mój przyrodni brat tak naprawdę mnie nienawidzi, bo żyjemy w dwóch innych światach. Ty jesteś chory... Nawet nie chcesz pójść do lekarza. - zatrzymałam się na chwilę. - To, że o tym nie mówię nie znaczy, że o tym nie myślę. Boję się. Każdego dnia się boję. Czasem tak myślę, że wolałabym umrzeć wtedy w mennicy.
- Nie mów tak. - mocniej mnie objął.
- Ale taka jest prawda, Andrés. Boję się przyszłości bez ciebie. Zostanę wtedy kompletnie sama. Nie mam nikogo. Nie mogę cię stracić. Kocham cię. Zabiję się bez ciebie. - ścisnęłam jego koszulę.
- Clara... - mówił zmartwiony. - Clara, spójrz na mnie. - chwycił mój podbródek, a ja ze łzami patrzyłam na niego. - Jak już wrócimy na swoje, to pójdę do lekarza. Będę kontrolował swój stan. Dobrze? - skinęłam głową. - Nie myśl narazie o tym. Mamy jeszcze trochę czasu przed sobą. - uśmiechnął się pocieszająco.
- Jestem beznadziejna. To ja powinnam być oparciem dla ciebie, a nie ty dla mnie. - westchnęłam ciężko.
- Jesteś dla mnie oparciem każdego dnia. - starł moje łzy. - Nie płacz, kochanie. Jestem tu. - ponownie mnie objął.
- Przepraszam, że o tym mówię. Po prostu... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- To dobrze. - stwierdził. - Czasem trzeba dać upust swoim emocjom. Inaczej byś mi wybuchnęła. Cieszę się, że powiedziałaś mi o swoich zmartwieniach, bo wiem, że mi ufasz. - pocałował mnie w policzek. - Chodźmy do środka. Cała drżysz. - usiedliśmy na łóżku. Andrés owinął mnie szczelnie kocem. Po chwili wstał. Złapałam go za dłoń.
- Zostań ze mną. - poprosiłam. Mężczyzna posłał mi delikatny uśmiech.
- Tylko coś przyniosę. - cmoknął mnie w czoło. Wyszedł na chwilę i po chwili przyszedł z pudełkiem lodów. Zaśmiałam się pod nosem. Położyłam się na brzuchu. Andrés ułożył się obok mnie. - Ciekawe czy będą ci smakować. Zamknij oczy. - skinęłam głową ze śmiechem i pocałowałam go w policzek. Otworzył pudełko, nabrał pewną ilość na łyżeczkę. - Otwórz usta. - zrobiłam to. Po chwili rozkoszowałam się słodkim smakiem. - Czekaj, też spróbuję. - oblizał moje usta. - Mmm, niezłe.
- Truskawka... ale z czym? - otworzyłam oczy, ale Andrés mi je zakrył.
- Zgadnij. - powiedział.
- To daj mi jeszcze trochę. Może mi się uda. - po chwili ponownie lody roztapiały mi się w ustach. Oblizałam wargi językiem. - Może mi podpowiesz? Chociaż czekaj... - zastanowiłam się. - Banan? - spytałam i zdjęłam jego dłoń ze swoich oczu. Spojrzałam na pudełko. - Zgadłam. - powiedziałam dumna z siebie. Zajadaliśmy się lodami. W pewnym momencie Andrés wstał i usiadł przy biurku.
- Tak się czasem zastanawiam, co robi reszta bandy. - wpakowałam sobie kolejną łyżeczkę lodów do buzi.
- Na pewno się nie nudzą. - odparł, będąc zajętym swoimi zajęciami.
- Tęsknię za nimi. - zamiennie machałam w górze nogami, jak dziecko. - Zwłaszcza za Nairobi. I Denverem.
- Może jakoś uda nam się spotkać. - odparł lekko nieobecny. Przewróciłam oczami.
- Ciekawe jak Denverowi się żyje z Monicą. - mówiłam dalej, mimo tego, że mnie nie słuchał. - Ciekawe czy Monica urodziła synka czy dziewczynkę... - mówiłam dalej. Podparłam się na dłoniach i spojrzałam na niego. - Słuchasz mnie? - brak reakcji. Westchnęłam poirytowana. - Nie kocham cię już, Andrés. - radykalny krok, ale wciąż brak reakcji. Wstałam i podeszłam do niego. - Ogłuchłeś? - zerknęłam co robił. Rysował mnie.
- Odpłynąłem trochę. - ucałował mnie w policzek. Usiadłam mu na kolanach i położyłam głowę na jego barku. - Mówiłaś coś?
- Już nieważne. - patrzyłam na kolejne pociągnięcia ołówkiem. - Od kiedy interesujesz się szkicowaniem?
- Dobre pytanie, bo sam nie znam na nie odpowiedzi. - wzruszył ramionami. - Ale to już nie to samo co kiedyś. Dłonie strasznie mi drżą. - usiadłam się wygodniej. Chwyciłam go za dłoń, w której trzymał ołówek.
- Nigdy nie miałam zdolności artystycznych, ale może razem coś nam się uda. - razem próbowaliśmy coś wskórać. - Ale trochę dziwnie rysować siebie samą. Może zaczniemy od czegoś łatwiejszego?
- To może dokończymy to. - wyjął jakiś obraz. Wschód słońca widoczny z okna z naszego domu. Uśmiechnęłam się sama do siebie. - Czekaj, do tego potrzebne będą farby. - czyli jednak wziął sporo rzeczy ze sobą.
Po chwili wzięliśmy się do pracy. Szło nam nieźle. Poza tym dobrze się przy tym bawiliśmy, choć byliśmy już cali brudni. Chwyciłam pędzelek i pacnęłam nim Andrésa w nos, zostawiajac na nim niebieski ślad. - Tak chcesz się bawić? - zrobił to samo. Po chwili pokazał rząd białych zębów.- Może kiedyś, pod okiem mojego mistrza, zostanę sławną artystką? - machnęłam mu serduszko na policzku.
- To bardziej niż pewne. - objął moje plecy. - Ale dla mnie już jesteś najwspanialszą artystką. Jesteś autorką najpiękniejszych chwil w moim życiu.
- Ohh, Andrés. - wzruszyłam się. Pocałowałam go delikatnie w usta. - Jesteś kochany. - pogładziłam jego głowę. - Chyba musimy się trochę obmyć. - pociągnęłam go za dłoń. Wyszliśmy z pokoju. Sergio i Raquel spojrzęli na nas dziwnie. - No co? - parsknęłam śmiechem.
- Taki los artystów. - Andrés wzruszył ramionami. Po chwili byliśmy już w łazience. Obmyliśmy się szybko i udaliśmy się do salonu. - Co robicie? - spytał brunet i objął mnie ramieniem, gdy usiedliśmy.
- Rozmawiamy. - Sergio wzruszył ramionami.
- Ciekawie. - Andrés sarknął. - Nie macie nic lepszego do roboty? - szturchnęłam go łokciem.
- Andrés, może się przejdziemy, co? - zabrałam głos, nie chcąc niepotrzebnych zgrzytów. Mężczyzna przymrużył oczy. Nie był chyba do tego przekonany. Mimo wszystko wstał i po chwili wyszliśmy.

CZYTASZ
To (nie) miłość || Berlin || La Casa De Papel || [ZAKOŃCZONE CZ.1]
Fanfic>>Część pierwsza<< Życie Clary przewraca się do góry nogami, gdy przystaje na nietypową prośbę swojego przyjaciela - Martina. Poznając aroganckiego, pewnego siebie, a zarazem nieziemsko seksownego i czarującego - Andrésa de Fonollosę - wszystko zacz...