Rozdział XIX

178 14 4
                                    


// Choć święta już mijają, to i tak mam nadzieję, że spędziliście je z ukochanymi osobami, oraz życzę wam mokrego dyngusa ;) 
Zachęcam do zostawiania komentarzy :)



     Od trzech dni nie widziała go. Nie odzywał się, nie odpowiadał, a ona bała się iść sama przez katakumby, ponieważ już nie raz się zgubiła, a nie była pewna, czy teraz przybył by z pomocą. Próbowała ćwiczyć, lecz nie mogła się skupić. Popełniała błędy, przewracała się, lub nie mogła dopatrzeć się figury. W końcu wściekła wróciła do biblioteki. Nawet nie miała jak z nim porozmawiać, chociaż...czy aby na pewno?

     Złapała szybko czystą kartkę, chwyciła pióro i zaczęła skreślać szybko list, w którym zawarła całe tłumaczenie, frustrację, a potem żal z powodu jego zachowania, które dla niej w tej chwili było kuriozalnym przedstawieniem nazbyt emocjonalnego podejścia.

    - Panienko Madeleine? - usłyszała i uniosła zdenerwowane spojrzenie, lecz widząc Pearsa zmarszczyła brwi.
    - Cieszę się, że pana widzę. - powiedziała kończąc podpisywać list.- chciałabym, aby przekazał pan ten list...
    - Wiem, co zaszło. Wiem, dlaczego piszesz ten list, ale nim zaczniesz na niego jakiekolwiek skargi musisz mi pomóc. - powiedział unosząc dłoń. - Proszę, on potrzebuje pomocy... - dodał już bardziej bezradnym tonem głosu.


***

     Szli razem przez mroczne korytarze, aż dotarli do łódki, którą często poruszał się Upiór. Mężczyzna pomógł jej wejść na pokład i łapiąc za wiosło odepchnął łajbę od brzegu. Płynęli w milczeniu. Dookoła panowała ciemność, którą rozpraszała jedynie niewielka latarenka na dziobie łodzi. W końcu dotarli do jego kryjówki. Madeleine wstała ostrożnie postępując na schodek i razem z Pearsem podeszli do łoża, gdzie leżał Erik. Odchyliła baldachim z ciężkiej kotary i zasłoniła dłonią usta układające się w grymas niepokoju.
    - Od kiedy to...
    - Od wczoraj. - odpowiedział Pears spoglądając na przyjaciela trawionego gorączką. - Ma silny organizm, ale trzy dni temu wpadł do wody, a po niedługim czasie, gdy opuściłem katakumby ujrzałem jak w przebraniu wymknął się na miasto późną nocą w mróz.

     Madeleine zmarszczyła brwi.
    - Tu potrzebny jest lekarz. - powiedziała cicho.
    - Spokojnie, wiem co trzeba mu podać, ale nie mogę go zostawić, a okazało się, że muszę jechać po to na koniec miasta. W taką pogodę może nie być mnie nawet kilka godzin. Proszę pomóż mi. Jeśli będziesz go doglądać jego szanse na to, że przeżyje wzrosną.
Madeleine bez zastanowienia pokiwała głową.
    - Jedź jak najszybciej. - szepnęła kładąc dłoń na ramieniu Pearsa.
     Mężczyzna odetchnął z ulgą. Pokazał jej wszystko co gdzie znajdzie i nie czekając udał się po medykamenty. Madeleine nie czekając złapała za miskę z wodą i przygotowanymi ligninami, które służyły za kompres. Jednym ruchem odsunęła ciężką zasłonę i siadając ostrożnie na brzegu łóżka chorego położyła ją obok siebie i ujęła materiał. Mocno wykręcając go zaczęła przykładać do tej części twarzy, której nie zakrywała maska. W końcu ponownie zamoczyła kompres i odchyliła mokrą od potu koszulę, by przyłożyć ją na klatce piersiowej, by zbić temperaturę. Zobaczyła jak mocno obojczyki mężczyzny wybijają się do przodu. Erik był szczupły, lecz te dwa dni musiały go wycieńczyć i zabrać jeszcze więcej jego ciała. Podniosła ponownie spojrzenie na nieruchomą twarz. Nie była w stanie zbić gorączki, jeśli będzie jej w tym przeszkadzać maska. Uniosła dłoń, lecz zawahała się pamiętając jego słowa. Przygryzła dolną wargę, lecz tu chodziło o jego życie.
     - Wybacz mi, proszę... - szepnęła cicho modląc się, by to go nie zbudziło. Wzięła głęboki wdech i ostrożnie zdjęła maskę, lecz...
     - Boże... - szepnęła po tym co ujrzała.
     Erik nie bez powodu zakrywał większą część twarzy. Jej oczom ukazała się zionąca mrokiem dziura zamiast nosa. Skóra była naciągnięta, zdeformowana. Do tego jej kolor przypominał rozkładające się ciało. Część ust marszczyła się niczym u wiekowego starca. Oko przypominało oczodół czaszki przez mocno wypukłą kość policzkową.
Siedziała tak nie mogąc się zbytnio poruszyć, lecz kiedy ujrzała jak Upiór wzdryga się nieznacznie o mało nie uderzyła go maską w twarz w celu zasłonięcia jej. Skupiła się oceniając, czy się nie wybudza i odetchnęła z ulgą. Ostrożnie odłożyła maskę i delikatnie przyłożyła chłodny kompres na jego czoło. Gdy musnęła zdeformowaną część twarzy wzdrygnęła się, lecz zacisnęła zęby.
     Nie można jej za to winić. Była młoda, niewiele wiedziała o życiu a strach w tym przypadku był normalną reakcją. Kto by się nie wzdrygnął, czy nie poczuł pewnego dyskomfortu mając przed sobą taki widok? Trzeba było jednak uchylić rąbek kapelusza na cześć dla odwagi dziewczyny. Za pierwszym razem miała ochotę się cofnąć, odwrócić wzrok, lecz zaniechała tego. Została i ostrożnie przemywała twarz rozpaloną gorączką.
    - Jakim głupcem trzeba być, by doprowadzić się do takiego stanu? - szepnęła cicho i odłożyła ciepły już materiał z powrotem do miski. Ostrożnie nałożyła z powrotem maskę na twarz Erika. Już chciała odejść. Zająć się czymś, by po prostu nie myśleć o tym co ujrzała. Mieć go tylko na oku i czekać na Pearsa, lecz w tej samej chwili Upiór poruszył się. Z trudem uniósł dłoń, lecz bezsilnie opuścił ją na klatkę piersiową, która z cichym, ciężkim i chrapliwym oddechem unosiła się i opadała. Poruszył ustami, lecz nie słyszała co mówi. Po chwili wahania nachyliła się.
    - Czy... t-to ty? - usłyszała przerywany głos. Odruchowo położyła dłoń na jego dłoni - Christine?
     Madeleine wyprostowała się i zmarszczyła brwi czując jak w sercu budzi się ogromny żal i współczucie dla tego mężczyzny. Do tego przypomniała sobie o pierścieniu, który nadal był w kieszeni jej sukni. O obietnicy, którą złożyła, i której nie dotrzymała. O jego wściekłości skierowanej na nią, chociaż tak naprawdę nie zrobiła nic złego. O tym, że w tej chwili jej osoba pozostaje tu jedynie intruzem. O tym, że nie powinno jej tu być.
    - Proszę. Nie zostawiaj mnie... - tym razem głos był nieco wyraźniejszy. Ujrzała jak otwiera oczy, lecz miała wrażenie, że tak naprawdę nic nie widzi.
    - Nie zostawię. - odpowiedziała cicho uśmiechając się smutno a Upiór ponownie zasnął.
     Tak więc została przy nim. Choć była kolejnym kłamstwem, choć przez chwilę była jedynie ułudą jego niegasnącej miłości, choć była kimś, kto nie posłuchał tego, o co ją prosił została nie pozwalając by objęła go samotność.
     Spuściła wzrok na ich splecione dłonie. Jej drobne, smukłe, dziewczęce palce o zaróżowionych końcówkach, jego zaś o wiele większe, upiornie blade, wręcz szponiaste z ledwością zaciskające się w niemrawym chwycie. Jakby bał się, że utraci ostatnią rzecz, która trzyma go na tym padole istnienia. Widziała jak z całych sił walczy. Nie poddaje się chorobie. Ostrożnie wolną dłonią nasunęła koc nie puszczając jego dłoni.


***


     Pears wrócił po czterech godzinach. Nie skierował się do głównego wejścia opery, lecz ruszył wzdłuż muru, gdzie mieściło się pewne stare wejście do kanałów. Rozejrzał się szybko dookoła czy nikt ciekawski go nie obserwuje, lecz o tej porze w taką pogodę nawet żebracy znikali z ulic Paryża.
     Przemarznięty w końcu znalazł się znów w kryjówce. Przystanął zaskoczony widząc, że Madeleine nie odstąpiła go nawet na krok. Siedziała obok niego trzymając dłoń Erika. Miała opuszczoną głowę a ten widok zmroził mu krew w i tak zmarzniętych żyłach. Błyskawicznie podszedł, lecz okazało się, że dziewczyna nie rozpaczała, a jedynie przysnęła znużona porą. Erik zaś wyglądał na spokojniejszego, jakby coś dodało mu sił. Pears odetchnął głęboko i nie czekając wyjął na niewielki, nieco sfatygowany użytkowaniem stoliczek dwie buteleczki z brązowego szkła. Nachylił się nad Madeleine i delikatnie potrząsnął za ramię. Dziewczyna gwałtownie zbudziła się. Po chwili zrozumiała co się stało i spojrzała na chorego krzycząc na siebie w myślach, że pozwoliła sobie na sen. Przecież w tym czasie mogło coś się stać!
    - Madeleine, spokojnie, to ja. - szepnął Pears. - Wszystko jest w porządku, przywiozłem lekarstwa. - dodał widząc jej strach. - Poradziłaś sobie śpiewająco.
     Madeleine odetchnęła z ulgą. Pomogła Pearsowi przygotować lekarstwo i ostrożnie zaaplikowali ją Erikowi. Udało się go na chwilę zbudzić, lecz trawiony gorączką nawet nie wiedział co się dzieje, a po chwili ponownie popadł w zamroczenie.
    - Odprowadzę cię. - szepnął.
    - Nie lepiej jak zostanę i ci pomogę? - zapytała.
    - Nie, poradzę sobie, dziękuję. Ciebie czeka jutro dużo obowiązków, a musisz się chociaż trochę zdrzemnąć. Za trzy godziny będzie świtać.
     Madeleine westchnęła ciężko i pozwoliła się poprowadzić z powrotem do łódki. Nawet nie zauważyła, że z kieszeni wypadł jej list do Upiora Opery.

Upiór w operze - historia nieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz