rozdział 27

958 115 7
                                    

Pierwsze co Kate zdecydowała się zrobić rano, to porozmawiać z Belindą. Zakomunikowała jej, że ma zamiar odejść z pracy i wyjechać. Po wyjściu z biura stwierdziła, że nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Postanowiła rozprostować nogi i pójść na długi spacer, podczas którego będzie mogła się zastanowić nad ułożeniem sobie dalszego życia.

Poszła drogą nad brzegiem rzeki, a następnie między malowniczymi pagórkami. Nie miała ochoty na długą wyprawę, chciała tylko przejść kilka mil i wrócić do domu.

Uszła jednak zaledwie kawałek drogi, gdy poczuła, że otarła sobie piętę. Była dostatecznie blisko miasta, wróciła więc na skróty przez pola, a następnie kulejąc, dowlokła się do apteki i kupiła plaster.

Czuła jednak, że nie będzie w stanie wrócić piechotą do domu. Pokuśtykała więc w kierunku przystanku autobusowego.

Ulica była zupełnie pusta. Była już w połowie drogi, gdy nagle ktoś z tyłu zbliżył się do niej, złapał za ramię i przycisnął mocno do ściany. Usiłowała się wyrwać, ale tamten trzymał mocno.

- No, no! Tak się śpieszymy, że nie pozdrawiamy starych przyjaciół? - usłyszała szyderczy głos Raya Lewisa.

Napierał na nią całym ciałem. Za sobą miała chropowaty mur, który wbijał się jej przez cienki sweterek w plecy.

Jej serce biło jak szalone. Ogarnął ją paniczny strach, strach znany każdej kobiecie, na którą napada mężczyzna opanowany żądzą i nienawiścią.

- Już nie jesteś taka pewna siebie? - syczał nad uchem Kate, rozkoszując się jej przerażeniem. - Myślisz, że jesteś jakaś wyjątkowa, co? A więc ci powiem: nie jesteś żadnym wyjątkiem. Jesteś taka sama, jak wszystkie inne. Teraz poproś mnie ładnie, to może cię puszczę.

Trzymając ją jedną ręką, drugą zamierzał dotknąć jej twarzy.

Odsunęła się w bok. Oczy błyszczały jej dziko.

- Ciągle udajesz upartą? Nic mi to nie przeszkadza. Im bardziej się bronisz, tym więcej mi to sprawia przyjemności.

- Co tu się dzieje, Kate?

Nigdy chyba głos Louis nie wydał się jej bardziej pożądany. W tym samym momencie Ray puścił ją i pośpiesznie się oddalił.

Louis podszedł do niej.

- Co, u licha, tutaj się wyprawia?

Trzęsła się tak, że prawie nie mogła mówić. Widziała, że zmarszczył czoło, patrząc na odchodzącego Lewisa. Złapała go gwałtownie za rękę.

- Proszę cię, nie zostawiaj mnie samej - wyszeptała. Marzyła, by nie odszedł. Chciała być z nim teraz bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Nawet gdyby zamierzał pobiec za Rayem i odpłacić mu za wszystko, co jej zrobił, prosiłaby, żeby został. Jego obecność była dla niej w tej chwili znacznie ważniejsza niż zemsta.

Drżała tak, że musiał to zauważyć... Spojrzał na nią, a potem delikatnie dotknął jej twarzy.

- Jeżeli cię uderzył...

Pokręciła przecząco głową, nie mogąc wykrztusić ani słowa.

- A więc?

- Otarłam sobie nogę. Mam nowe buty - mówiła nienaturalnie głośno. - Szłam do autobusu, kiedy...

- Do autobusu? Nie bądź śmieszna! Zawiozę cię do domu. Mam samochód tu niedaleko, na placu. Czy czujesz się na siłach, żeby tam dojść, czy wolisz, żebym podjechał?

W odpowiedzi chwyciła mocniej jego rękę, ze strachu wbijając w nią paznokcie.

- Nie! Nie! Proszę! Mogę iść.

Boy from the past /L.T ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz