Rozdział 29

662 50 16
                                    


Planu nie było, a nie miałam zamiaru improwizować. Tym razem musiałam wszystko skalkulować i nie rzucać się przed siebie na oślep. Za dużo bliskich mi osób wtedy cierpiało. Poza tym... Nie mogłam ot tak opuścić Jastrzębiego Przyczółku, bo nazwa była dość adekwatna do położenia. Zastanawiałam się jak niby Pius atakował tę warownię, skoro usytuowana była na stromej, wysokiej górze z jedną tylko widoczną drogą dostępu, która była strzeżona? Od góry? Nalot kruków? Wreszcie kapitan się nade mną zlitował i wyjaśnił w czym rzecz.

Pojawił się nagle, kiedy siedziałam na jedynym płaskim miejscu na dachu i użalałam się nad sobą, bo Neith znów przyłapała mnie na myszkowaniu i bezceremonialnie wpakowała środek usypiający w pośladek. Wyglądało na to, że medyczka postanowiła się ze mną nie cackać, tylko w razie podejrzeń co do knowania, uśpić i mieć parę godzin spokoju. Miała dużo roboty, wiedziałam o tym. Jedni zdrowieli i wracali na pole walki, a na ich miejsce pojawiali się kolejni. I to ciężko ranni, bo jak się zdążyłam dowiedzieć, lżej rannych leczono na miejscu.

– Magiczko – przywitał się, kiedy już się przemienił z jastrzębia w zwykłego faceta, kompletnie nagiego faceta.

– Nie jestem magiczką – burknęłam i odwróciłam głowę, kiedy z jakiegoś zakamarka wyjął zawiniątko z ubraniem. – Gdybym nią była to wydostałabym się z Przyczółka.

– Nie jesteś w Przyczółku – oznajmił zdziwionym głosem. – To nasza baza wojskowa.

– Co?

– Przyczółek jest tam – machnął dłonią na zachód – i to duże miasto, razem z przyległościami. Bardzo nowoczesne, rozwinięte i niestety cholernie trudne do obrony. Niby mamy tarczę, ale przy zmasowanym ataku nawet ona nie jest w stanie ochronić miasta. Po zamieszkach musimy wymyślać dodatkowy sposób ochrony. Na szczęście system wczesnego ostrzegania działa bez zarzutu i udało nam się ewakuować ponad połowę mieszkańców w bezpieczniejsze rejony.

– A my jesteśmy...? – zapytałam.

– W naszej starej siedzibie, ale wraz ze wzrostem ludności zaczęło być nam ciasno, nie mówiąc już o wyżywieniu. Dlatego jakieś... – zastanowił się i przeczesał włosy dłonią – sześćset lat temu ówczesny władca klanu zadecydował o przenosinach, robiąc z tego miejsca super nowoczesną bazę wojskową. Nawet u podnóża góry są wydrążone hangary dla wszelkiej maści śmigaczy i małych statków powietrznych.

Albo był naiwny, albo... mnie lubił, bo sypał wiadomościami jak z rękawa.

– A mówisz mi to, bo... – nie wytrzymałam.

– Bo i tak będziesz wierciła komuś dziurę w brzuchu – mruknął. – Zresztą książę Rino przykazał, żeby udzielać ci pełnych informacji, bo potrafisz być upierdliwa, a jak czegoś nie wiesz to robisz się nieostrożna. Pani...

– Izzy – przerwałam mu, kolejny raz.

– Izzy. – Uśmiechnął się pod nosem. – Postaraj się nie wchodzić w drogę medykom, bo tutaj trafiają najcięższe przypadki. Walki są tak natężone, że nie mamy szans na transportowanie rannych na statek archaniołów. Zresztą oni też mają straty. Wybacz teraz, ale wpadłem tylko na chwilę i zaraz muszę wracać.

Zamyśliłam się i nawet nie zauważyłam, jak znów zostałam sama. Nowe wiadomości i tak nie przybliżyły mnie ani na krok do stworzenia jakiegoś sensownego planu. Jak byłam grzeczna, to i owszem dzielili się ze mną informacjami, ale tak szczerze to były one o kant... Zniechęcona i zła ruszyłam wreszcie cztery litery. Musiałam coś zjeść, bo żołądek domagał się głośno swoich praw.

ZIEMIANKA tom III - Krwawy rysunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz