Rozdział 2

48 3 0
                                    

Szłam przed siebie, zastanawiając się, czy to wszystko w ogóle ma sens, jednak nie mogłam zwątpić, dopóki w mym sercu tlił się płomyczek nadzieji, na to, że on żyje. Im bardziej zbliżałam się, w stronę jednego z górskich pasm, zaczynałam powoli bać się, każdego kolejnego kroku. Przerażał mnie najmniejszy szelest i najcichszy szmer, a dźwięk zsypujących się ze skał drobnych kamieni, powodował niemal istny atak paniki.

- Nie bój się Droy, jestem z Tobą,już za chwilę wszystko będzie dobrze... wrócimy do Lyona i Miradey... razem. Obiecuję. - Starałam się powtarzać w myślach słowa, dodające mi otuchy i wiary w to, że go odnajdę, jednak odgłosy zbliżającej się śmierci... przejmowały nade mną władzę i odbierały ostatnie resztki sił.

Światem tym rządzi nienawiść, strach i czyste zło. Ludzkie serce, delikatne, pęka niczym kruche szkło...

Taka właśnie byłam... z zewnątrz silna, odważna, dająca sobie radę, z każdą przeciwnością losu, niczym wojowniczka ... jednak w środku... ukrywała się słaba, krucha i wrażliwa dziewczyna. Ta prawdziwa...
Właściwie sama dla siebie, byłam tajemnicą. Niekiedy miałam wrażenie, że moje delikatne i dobre serce, jest oddzielną częścią mnie... fragmentem, nie pasującym do reszty.

Z moich rozmyślań, wybił mnie narastający z każdą chwilą odgłos, jakby galopujących w oddali koni. Narzuciłam jednym szybkim ruchem na głowę kaptur peleryny i wyjmując z torby łuk oraz strzały, ukryłam się za pobliskim drzewem. Po upływie kilku minut, moim oczom ukazali się dwaj mężczyźni. Nie wyglądali szczególnie groźnie, jednak mimo wszystko wolałam mieć się na baczności. Wiedziałam, że w obecnej sytuacji, nie mogę nikomu ufać. To jest wojna, krwawa walka na śmierć i życie. Ten kto dziś wydaje się być Twoim przyjacielem, jutro może wbić ci nóż w plecy. Obserwowałam dokładnie każdy ich ruch. Jeden w swych dłoniach trzymał mapę, widocznie próbując odnaleźć na niej, jakieś wyjątkowo ważne miejsce, co świadczyło o mimice jego twarzy oraz niespokojnych gestach, jakie wykonywał w kierunku swego towarzysza. Tenże zaś, w kieszeni swego płaszcza ukrywał zwiniętą w rulon kartkę papieru, estetycznie przewiązaną czarną wstęgą. Wyglądała jak list i to dość ważny, jednak zanim zdążyłam się choćby zastanowić, dla kogo mógłby być przeznaczony, usłyszałam z tyłu, tuż za sobą czyjeś kroki, a zaraz potem poczułam na swym gardle ostrze noża...

W ułamku sekundy, przed oczami przemknęło mi całe życie. Przerażenie paraliżowało mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie oddychać, a co dopiero się bronić. Po chwili oprawca siłą zerwał kaptur peleryny z mej głowy, zmuszając tym samym, bym na niego spojrzała. Gdy to uczyniłam... nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

- Logan!? Co ty tutaj robisz? - Krzyknęłam, nie potrafiąc nawet opisać, tego co aktualnie czułam.  Byłam jednocześnie zszokowana i bardzo szczęśliwa, bo tak naprawdę, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek ujrzę jeszcze swego brata.

- Malia ?! Tak strasznie Cię przepraszam. Nigdy bym nie pomyślał, że to Ty. Nic Ci się nie stało?

Właściwie, nawet nie usłyszałam dokładnie, tego co do mnie mówił. Ze łzami szczęścia w oczach, rzuciłam mu się na szyję, dziękując Bogu, za to, że mogłam go zobaczyć całego i zdrowego. Rodzina stanowiła dla mnie, coś najważniejszego na świecie, była niczym bezpieczna opoka, dająca bezgraniczną miłość, wsparcie i zrozumienie. Rodzice nauczyli nas przede wszystkim szacunku dla drugiego człowieka, oraz umiejętności przebaczenia... tak pięknej i zarazem tak trudnej. " Pokaż, że jesteś silniejsza, od ludzi, którym udało się Ciebie zranić... pokaż, że połamane serce, też potrafi kochać i wybaczać błędy... ale przede wszystkim, pokaż, że mimo bólu, jaki Ci zadano, Ty się nie poddałaś, bo znasz swoją wartość. " Przypomniały mi się słowa, które zawsze powtarzał tata, gdy było mi źle i cierpiałam z powodu innych ludzi. Tak bardzo za nim tęskniłam...
Wyznawał niezwykle piękne wartości, które starał się nam przekazywać każdego dnia. Uważał, że w każdym, nawet najbardziej chłodnym i złym sercu, kryje się maleńki, delikatnie tlący płomyczek dobra, który może wygasać wiele razy, jednak nigdy całkowicie nie zgaśnie i zawsze będzie można rozpalić go na nowo, jeśli tylko wystarczy siły i chęci. Według niego, to nie ludzie byli źli, ale zniszczyła ich nienawiść, w której żyli, dlatego właśnie tak ciężko było mu wyruszyć na wojnę i patrzeć, jak wzajemna zawiść, pogarda, brak szacunku i zrozumienia... potrafi zabić człowieka.

Seven candles Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz