Rozdział 7

96 13 54
                                    

Kriggs

Czarne niebo wciąż płakało, a Kriggs nie wiedział już, co powinien uczynić, by to zmienić. Nie miał sił, by sprawić, że między ołowianymi chmurami pojawi się przebłysk słońca, tak samo, jak bezradny okazywał się podczas prób przegnania precz natrętnych, bolesnych wspomnień, choć minęło już tak wiele lat, że powinien dawno się na nie uodpornić.

Za każdym razem, gdy obrazy pojawiały się w jego głowie, miał wrażenie, że krucha równowaga, w której nauczył się trwać na przestrzeni lat, roztrzaskuje się na drobne kawałki. Kawałki ostre, lekko sypkie, jak zmiażdżony kryształ, i lśniące wielobarwnymi refleksami jak najdroższe diamenty...

Kawałki w kształcie śnieżnobiałych, lśniących łusek, które nadal nawiedzały go we wszystkich snach, gdy ukołysany złudnym spokojem dnia, zapominał o lekarstwie w postaci mocnego alkoholu i słodkiego dymu papierosowego.

Deszcz czarnej burzy miał metaliczny posmak świeżo przelanej krwi i duszny zapach niespełnionego snu, a niebo wciąż milczało, choć posłał w jego stronę tak nieprzebraną ilość próśb, że nie był w stanie już ich choćby zliczyć.

Było blisko, ledwie na wyciągnięcie dłoni... a on wciąż nie potrafił go dotknąć.

Twa udręka jest mą udręką, szeptał Zarroth, zupełnie nie zważając na lśniące krople, spływające po kolczastych łuskach w kształcie klinów. Twój ból jest mym bólem, panie.

Ile razy wspominał mu już, by przestał tytułować go panem? Na wszystkich bogów, niegdyś próbował to liczyć. Przeklęta bestia za nic nie potrafiła zrozumieć, że oczekiwał od niej czegoś zgoła innego. Czegoś dumnego, czegoś...

Na Radrossa, wciąż spodziewał się usłyszeć pełen samozachwytu ton i przepełnione narcystyczną pewnością siebie „spójrz, jaka jestem wspaniała". Ogromny, czarny smok o połamanym umyśle wbrew pozorom był o wiele rozsądniejszy niż...

Burzowe wspomnienia. Jak sprawić, by nareszcie zniknęły? Mocniej przylgnął do owijającej go w pasie końcówki kolczastego ogona, gładząc odstające jak nastroszona sierść łuski z czułością.

Jak sprawić, by niebo przestało płakać krwią?

Jak sprawić, żebyś przestał żyć przeszłością, durny człowieku?

Powoli poruszył głową, mając nadzieję rozluźnić w ten sposób napięte mięśnie karku i przynajmniej odrobinę uporządkować chaotyczne myśli, rozbiegające się jak stado nieposłusznych mrówek, umykających z rozdeptanego mrowiska. Nie pomogło. Kapiąca z włosów deszczówka zalała szczypiące oczy dokładnie w momencie, w którym fioletowa błyskawica rozcięła ciemność ponurego poranka, wgryzając się pomiędzy pędzące po nieboskłonie chmury jak klinga dobrze naostrzonego miecza.

Lewa dłoń swędziała, a ukryte Mgielne Ostrze nawoływało, by je przyzwać, lecz o wiele bardziej, niż pradawną broń, pragnął zobaczyć zupełnie inny miecz... Miecz w kolorze kości, którego nie trzymał już od tak dawna, mając nadzieję, że gdy nie będzie choćby spoglądał w jego stronę, zapomni, jakoby kiedykolwiek istniał.

Odwrócił się powoli w stronę ogromnego, czarnego jak noc kształtu. Zarroth wyglądał jak plama nieprzeniknionego mroku w kształcie smoka, wycięta w powierzchni rzeczywistości wprawną ręką jakiegoś starego boga o dawno zapomnianym imieniu. Trwał zupełnie nieruchomo, a od złudzenia odróżniały go jedynie kłębki białej pary, unoszącej się nad nozdrzami w rytmie powolnego oddechu.

Dlaczego ja nie mogę po prostu zapomnieć? pomyślał, choć wiedział doskonale, że smok nie udzieli satysfakcjonującej odpowiedzi. Taka prawdopodobnie nigdy nie istniała i powinien przestać łudzić się, że kiedykolwiek ją odnajdzie, lecz...

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz