Rozdział V

272 24 10
                                    

Odkąd Severus dowiedział się o posiadaniu swojej pracowni, spędzał tam całe dnie, a między jednym, a drugim eliksirem, ćwiczył magię bezróżdżkową. Co do samej różdżki, ilekroć Narcyza bywała na Pokątnej, by rozejrzeć się za jakimś sklepem z różdżkami, wszystkie wystawy świeciły pustami, z resztą jak cały magiczny świat, pogrążony teraz w powojennej żałobie.

Blondynka coraz częściej wychodziła do ogrodu, by podziwiać kwiaty skąpane w majowym słońcu. Ostatnimi czasy, na jej kolanach wciąż lądowały bukiety narcyzów, zawsze podpisane w ten sam sposób, a najgorsze było to, że ani ona, ani Snape, nie znali nikogo o inicjałach W.B.

Już sama myśl o wizycie u Greengrassów, przyprawiała kobietę o ciarki. Z jednej strony, lubiła wychodzić z domu, jednak wtedy, jej zimne palce oplatały ciepłą dłoń, a jej właściciel, zawsze stał za kobietą murem. Po za tym, Narcyza nie miała bladego pojęcia jak ugryźć temat ewentualnego współżycia Dracona z Astorią i mimo że pół dnia spędziła z Severusem, spokój i opanowanie, jakimi emanował, ani trochę na nią nie przeszły.

Ostatni raz, gdy tak bardzo pochylała się nad swoim wyglądem, przypadał na pogrzeb Lucjusza i Dracona. Od tamtego czasu, nie przywiązywała do siebie już tak dużej wagi. Przestała się malować, ubierać okazała szaty i upinać włosy. Przestała się starać, bo nie miała już dla kogo...

Dzisiaj musiała wyglądać nienagannie. Nie mogła pozwolić, by Greengrassowie dostrzegli jej słabość. Cokolwiek by się nie działo, czarownica nie mogła zapomnieć, że jest Narcyzą Malfoy.

Malfoy...

Pomalowała usta i wyszła z sypialni. Tak jak sądziła, zastała Snape'a w jego pracowni. Zapukała do drzwi, a po usłyszeniu cichego proszę, wsunęła się do środka. Brunet siedział przy blacie, uważnie studiując jakąś starą księgę, a rdzawy eliksir, wesoło bulgotał w jednym z kociołków.

— Severusie? – zaczęła niepewnie, wciąż poprawiając czarną sukienkę.

— Mhm? – mruknął, drapiąc się miękką końcówką pióra po policzku.

— Jak wyglądam? – zapytała, czując jak w gardle narasta wielka gula. O ocenę swojego wyglądu zwykła prosić tylko Lucjusza, a on zawsze uśmiechał się na jej widok i rzucał masą komplementów. Severus podniósł wzrok, a w jego czarnych tęczówkach odbiły się ogniki palnika. – Źle? – przeraziła się, gdy Snape wciąż milczał.

— Skąd?! Wyglądasz bardzo ładnie – odparł wyraźnie speszony. Nigdy nie potrafił skomplementować wyglądu kobiety, dlatego odpowiedź na pytanie blondynki, przyniosła mu tyle trudności.

— Na pewno? – dopytała wciąż nieco zdenerwowana. – Idę do Greengrassów... Muszę jakoś wyglądać...

— Jest naprawdę dobrze – zapewnił ją, zgarniając włosy opadające na oczy. — Nie masz się czym martw...

— Nie chciałbyś iść ze mną? – zapytała pośpiesznie. Spuściła głowę, starając się ukryć rumieńce zakłopotania. Severus popatrzył na nią z politowaniem.

— Dobrze wiesz, że nie nadaję się na t a k i e spotkania – powiedział cicho, wbijając wzrok w podłogę. – A poza tym jestem półkrwi, więc nie wiem czy...

— Severusie, proszę... – zaczęła płaczliwym głosem.

— Nie! – warknął twardo, bojąc się, że za chwilę Narcyza upadnie przed nim na kolana, jak niespełna dwa lata temu. – Poradzisz sobie sama... – dodał już nieco cieplej. – Zawsze radziłaś... — Odwrócił się od blondynki i wyjrzał przez okno. Kobieta westchnęła głęboko, po czym wyszła z jego pracowni... Nie pamiętała, by kiedykolwiek radziła sobie sama. Ktoś zawsze był obok.

The Traitor and a LiarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz