Rozdział VI

241 21 2
                                    

Narcyza miała się już kłaść, jednak nim wsunęła się pod kołdrę, zdecydowała się zajrzeć jeszcze do Severusa. No tak... powinna zmienić mu opatrunek. Owinąwszy się szlafrokiem, wyszła z sypialni, by po chwili znaleźć się przy drzwiach pokoju bruneta. Zastukała w nie niepewnie, mając nadzieję, że nie obudzi mężczyzny. Jej obawy rozwiało twarde proszę. Uśmiechnęła się mimowolnie i weszła do środka. Severus klęczał przed lustrem, nieporadnie przemywając sobie rany.

— Dlaczego jeszcze nie śpisz? – zapytał, patrząc na jej odbicie. – Coś się stało?

— Nie... — Przycupnęła na skraju jego łóżka i z niepokojem spojrzała na niebieskawy płyn, w którym Snape raz, po raz zamaczał gazę. — Co to za eliksir?

— Teoretycznie antidotum, ale nie wiem jeszcze jak dzia...

— Jak to nie wiesz jak działa?! – pisnęła przerażona.

— Spokojnie – poprosił, sięgając po bandaż. – Rano ją skończyłem. Wszystko powinno być dobrze... — Opatrunek wyślizgnął się Severusowi z rąk. Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego, niezadowolony z faktu, że będzie musiał poprosić Narcyzę o pomoc. Nienawidził takich momentów... jednak nim zdążył się przemóc, blondynka kucnęła obok.

— Może jednak pomogę – mruknęła ciepło, sięgając po bandaż. Snape wbił wzrok w podłogę i przytaknął, a kobieta zręcznie opatrzyła jego rany. – Jesteś pewien, że nic ci po tym nie będzie?

— Na pewno zadziała lepiej niż mazidło tej wiedźmy z Munga – odparł, podnosząc się z trudem.

— Idziesz jutro do Minervy?

— Chyba muszę... — Podszedł do łóżka i wygrzebał spod kołdry koszulkę do spania.

— Pójdę już... Dobranoc... — Uśmiechnęła się do niego słabo, gotowa do wyjścia.

— Dobranoc. — Skinął na nią głową, a blondynka mogłaby przyznać, że kąciki jego ust nieznacznie powędrowały w górę.

***

Severus nie był do końca pewien, czy chce spotykać się z Minervą. Wizja wyjaśniania jej jego roli podczas wojny, przyprawiała mężczyznę tylko o ból głowy, jednak kiedyś musiał nastąpić ten dzień, ale żeby akurat teraz? Jako że rany wciąż nie goiły się zbyt dobrze, brunet skazany był na podróż siecią fiuu. Po śniadaniu z Narcyzą, wlazł do kominka, by po chwili pojawić się salonie McGonagall.

Przetarł oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Przytulnie urządzony salon, do złudzenia przypominał mu gabinet Minervy w Hogwarcie. Na drewnianej podłodze dumnie prezentował się szkarłatno – złoty dywan, a na stole walało się pełno papierów. Nie do końca wiedząc co ze sobą zrobić, mężczyzna wyszedł z kominka i otrzepał buty na wycieraczce.

— Severus... – rozpromieniła się McGonagall, wchodząc do salonu. – Tak się cieszę, że cię widzę... — Wbił wzrok w podłogę, a nim zdążył cokolwiek powiedzieć, poczuł ciepły uścisk czarownicy. Zamarł, kompletnie nie spodziewając się takiego gestu z jej strony. Dopiero po dłuższej chwili, mięśnie Snape'a się rozluźniały, a mężczyzna nieporadnie objął gryfonkę ramieniem.. — Jak się czujesz? – zapytała, odsuwając się nieco. – Jadłeś coś? Może zrobię ci śniadanie?

— Tak, jadłem... – wymamrotał, niepewnie podnosząc na nią wzrok. – Nie kłopocz się...

— A jak się czujesz?

— Coraz lepiej – mruknął cicho.

— Usiądź – poprosiła ciepło, wskazując na kanapę. – Mam nadzieję, że pani Malfoy dobrze się tobą zajmuje.

The Traitor and a LiarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz