-1-

282 48 167
                                    

Usłyszałem jakieś dziwne odgłosy dobiegające z niedaleka, które przerwały mój błogi sen. Uchyliłem więc leniwie powieki, a oślepiające promienie słoneczne uderzyły prosto w moje zaspane oczy. Automatycznie zamknąłem je z powrotem, a następnie przeciągnąłem się, biorąc głęboki oddech. Do moich nozdrzy dotarł obrzydliwy zapach stęchlizny. Nagle poczułem, że leżałem na czymś niesamowicie twardym i niewygodnym, więc podniosłem się do siadu. Moim oczom ukazało się jakieś stare, obskurne pomieszczenie z jednym wybitym oknem, przez które słońce rozpaczliwie próbowało się dostać. Dookoła leżały jakieś brudne szmaty, ubrania i puste butelki. Ściany pokoju były obdrapane, a tynk miejscami odpadał na równie paskudną podłogę, na której walał się gruz.

Nie miałem pojęcia gdzie byłem, ani jak się tam znalazłem. Nie pamiętałem totalnie niczego. Omiotłem spojrzeniem swoje ciało, które okryte było dziurawymi ubraniami. Żadna nowość. Dźwignąłem się z miejsca i stanąłem na równe nogi. Zakręciło mi się trochę w głowie, więc dla bezpieczeństwa przytrzymałem się ręką ściany, żeby nie upaść.

Gdy odzyskałem równowagę postanowiłem wyjść z tego małego pomieszczenia i skierować się w stronę źródła dźwięku, który był przyczyną mojej pobudki. Przeszedłem przez dziurę w ścianie, która zapewne niegdyś nazywana była "drzwiami" i znalazłem się w kolejnym małym pokoiku, który do złudzenia przypominał ten poprzedni.

W nim jednak ktoś był. Brudny mężczyzna, pokryty od stóp do głów tatuażami, z kilkudniowym zarostem i tłustymi, ciemnymi włosami pochylał się nad podłogą i wymiotował. Skrzywiłem się lekko na ten widok, który wywoływał u mnie taki sam odruch.

- No cóż, widzę, że kac morderca nie ma serca, co Oliver? - zapytałem nie mogąc powstrzymać chamskiego uśmieszku. Brunet spojrzał na mnie spod byka z chęcią mordu w oczach.

Przewróciłem tylko oczami i odwróciłem się na pięcie z zamiarem szukania wyjścia z tej meliny. Moje poszukiwania nie trwały długo, bo już po chwili znalazłem to, czego chciałem. Wyszedłem na zewnątrz, aby rozprostować obolałe nogi.

Na zewnątrz było ciepło i słonecznie. Świeże powietrze miło kontrastowało z tym, które wypełniało wnętrze budynku. Odetchnąłem, uśmiechając się pod nosem. Odwróciłem się za siebie, gdy usłyszałem kroki zbliżające się w moją stronę. Zmęczony Oliver wyszedł na zewnątrz ze zwieszoną głową. Jego ciemne sińce pod oczami wyraźnie się odznaczały na trupio bladej twarzy. Wywnioskowałem, że musiał wczoraj grubo przesadzić z alkoholem.

Ja natomiast nie czułem się najgorzej. Mimo, że nadal nic nie pamiętałem z wczorajszego dnia, to nie przeszkadzało mi to. Zdążyłem się przyzwyczaić.

Zastanawiacie się pewnie, kim ja do cholery jestem, więc już spieszę z odpowiedzią. Nazywam się Gerard. Gerard Way. Mam osiemnaście lat. Pół roku temu, gdy osiągnąłem pełnoletność, wyszedłem z domu dziecka. Nie miałem najlepszego dzieciństwa.

Mama zmarła przy porodzie mojego młodszego brata, a ojciec nigdy się nami nie interesował. W sumie to nawet nie wiedziałem, jak ten człowiek wyglądał. Kiedyś go za to nienawidziłem, ale aktualnie zapomniałem o jego istnieniu. Razem z Mikey'm trafiliśmy do sierocińca, gdy ja miałem 3 lata.

Zapewne zapytacie, dlaczego nikt z rodziny nie wziął nas pod opiekę? Otóż, nie obchodziliśmy zupełnie nikogo. Nikt nie chciał nas na tym świecie. Mama nie żyła w najlepszych relacjach ze swoją rodziną. Uciekła w wieku 17 lat z domu i przypadkiem trafiła na naszego ojca. Chociaż w sumie nie lubiłem go tak nazywać. Był mi zupełnie obcy. Ich wielka miłość trwała zaledwie kilka lat. I w tej jakże krótkiej chwili zdążyliśmy przyjść na ten zasrany świat, pełen bólu i niesprawiedliwości.

The world is ugly | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz