- Państwo Kalińscy? - Nadal przyzwyczajałam się do mojego nowego nazwiska. Podnieśliśmy się oboje z niewygodnych ławek. i podeszliśmy do starszej kobiety o typowym babcinym i ciepłym wyglądzie. Zza okularów zerkały na nas błękitne mądre oczy, bialutkie jak śnieg włosy miała zwinięte na karku w zgrabny koczek. Krągłą sylwetkę zdobił długi ręcznie dziergany cardigan i ciepła sukienka. Zachwycił mnie jej szeroki uśmiech. Wyciągnęła do mnie dłoń, patrząc badawczo.
- Kalina Marczak. Dyrektorka. - Głos też miała ładny. Dobrze, że tak ciepła osoba zajmuje się dziećmi. Zwłaszcza takimi opuszczonymi. - Powiem szczerze, że jestem zaskoczona, bo po raz pierwszy ktoś się interesuje Mateuszkiem odkąd do nas trafił jako miesięczny maluch. - Na jej słowa ścisnęło mi się serce.
- Nikt go nie odwiedzał? - Adam nie dowierzał.
- Niestety nigdy a to taki słodki chłopczyk, nie ma tu łatwo, bo większość dzieci jest leżąca i wymaga bardzo dużo opieki a on w porównaniu do nich jest zdrowy. Ma ledwie lekkie upośledzenie i w tym roku idzie do przedszkola a później do zerówki. Do zwykłej podstawówki. Tu niedaleko jest zintegrowana. - Uśmiechnęliśmy się na jej słowa.
- Jeżeli będziemy mieli jakiś wpływ na to to raczej nie. - Mój mąż rzekł enigmatycznie. Pani Kalina zatrzymała się w pół kroku. I spojrzała na niego ciekawie. - Zamierzamy go adoptować.
- Naprawdę? Chyba dawno nie słyszałam tak dobrych wieści, większość dzieci zostaje tu do swoich ostatnich dni. - Całą tą rozmowę milczałam, bo czułam się tak cholernie winna. Nigdy nie zainteresowałam się losem tego dziecka. Zbyt zagrzebana we własnych problemach nie poświęciłam mu nawet jednej myśli. Czy moja przyszywana matka o tym wiedziała? Jezu czasami nie ogarniałam tego jak źli ludzie żyli wokół mnie. Chyba powinnam się cieszyć, że żyję i nie skończyłam pod jakimś drzewem. Tak jak kończyły kobiety, które przemycała moja rodzina. - Wszystko w porządku? - Pani Marczak spojrzała na mnie z troską.
- Tak, po prostu czuję się winna. Nie miałam pojęcia co się z nim działo, a jestem przysposobioną siostrą jego ojca. - Zmarszczyła brwi jakby zastanawiając się.
- Jest pani córką Bartosza? - To mnie zaskoczyło.
- Nie jego siostrą. Przynajmniej na papierze. - Pokręciła głową na moje słowa.
- Mateuszek jest dzieckiem Waldemara a nie Bartosza. Bynajmniej on widnieje jako ojciec. Teraz należy do państwa polskiego, bo rok temu oboje rodzice zrzekli się praw rodzicielskich. Mateuszek miał operację serca, więc szukaliśmy ich obojga. Nie dziwiłam się temu, że do nas trafił bo matka w chwili urodzenia tego dzieciątka miała ledwie piętnaście lat. - To dopiero nami wstrząsnęło.
- Czy jest już zdrowy? - Pani Kalina uśmiechnęła się szeroko na pytanie Adama.
- Tak, wszystko z nim dobrze. To był zabieg zamknięcia niewielkiej przetoki, ale bez zgody rodziców nie można było nic zrobić. - Naszym oczom ukazał się niewielki plac zabaw, wokół porozstawiane były leżaki, na których leżały dzieci. Większość z nich wydawała się cieszyć słońcem. W piaskownicy bawiła się ledwie trójka dzieci. - To dzieciaki naszych pracowników, co kilka dni, któreś z nich przyprowadza dziecko, żeby Mateuszek mógł się pobawić z kimś kto jest mobilny. Bo reszta naszych podopiecznych jest bardziej leżąca niż poruszająca się. Mateuszku. - Zawołała głośniej. Mały blondynek wyskoczył zza starszych od niego dzieci. Szeroki uśmiech przyzdobił jego wargi, zaklaskał i ruszył w kierunku opiekunki. Był drobniutki ale widać jak bardzo ruchliwy. - Mateusz ma tylko jeden sposób poruszania się. - Roześmiała się towarzysząca nam kobieta. - On biega, jest ruchliwy jak mała pszczółka. - Chłopczyk zatrzymał się tuż przed panią Marczak.
- Dzień dobry. Masz dla mnie cukierka? - Zapytał ją. Ona ze śmiechem pogrzebała w wielkiej kieszeni i wyjęła krówkę.
- To wielka miłość Mateuszka. Kocha krówki, zwłaszcza od chwili jak się dowiedział, że robi się je ręcznie. - Mały w skupieniu rozwinął papierki i wepchnął z wielkim jękiem łakoć do ust. Czekaliśmy na to aż przełknie i zauważy nas. - Kochanie to są państwo Kalińscy i bardzo chcieli cię poznać. - Przedstawiła nas. Maluch grzecznie wyciągnął do mnie dłoń.
- Dzień dobry. Mateusz jestem. - Oznajmił grzecznie. Opadłam na kolana patrząc w te słodkie zielone oczęta.
- Jestem Ania. - Uśmiechnął się do mnie szeroko i rzucił mi się na szyję, a ja miałam ochotę się rozpłakać.
- Jesteś ładna. - Oznajmił mi. - I słodko pachniesz, jak bułeczka z cynamonem. - Na jego słowa Adam się roześmiał.
- Ma taki węch jak ja. Wiesz moja żona przyniosła ci rogaliki drożdżowe. - Mój mąż przykucnął obok mnie. - Jestem Adam. - Podał mu dłoń. Mateusz oderwał ode mnie jedną dłoń i podał mu rączkę. Nadal mnie obejmował. Są takie chwile w życiu gdy oddajesz komuś serce od pierwszego wejrzenia i ja swoje oddałam temu chłopcu. I nie tylko on płakał, gdy po kilku godzinach musieliśmy odejść.
- Fajny ten nasz dzieciak. - Adam stwierdził gdy w końcu przestałam łkać. - To jutro lecimy do adwokata i trzeba dom kończyć urządzać skarbie, bo pewnie będą nas wizytować.
- Adam, dowiedz się co się stało z Aldoną, mam złe przeczucia. - Od kilku dni dręczyła mnie ta dziewczynka, śniła mi się. Jakby mnie wzywała. - Proszę cię, boję się o nią, mam wrażenie, że coś nas ominęło. - Błagałam. Mój mężczyzna nie lubił jak błagałam.
- Kochanie, spokojnie. - Prosił. Po czym zatrzymał się na poboczu i wysiadł z samochodu wyciągając z kieszeni komórkę. Chwilę z kimś rozmawiał gestykulując drugą dłonią jakby kształtował jakiś plan. Potem nastąpiła seria kiwnięć głową i zadowolony uśmiech pojawił się na jego wargach. Podszedł tym swoim kocim krokiem do samochodu zatrzymując się obok moich drzwi. Otworzył je i wyciągnął do mnie dłoń. - Chodź przejdziemy się trochę. - Jak on wypatrzył tą polną drogę?
Chwilę spacerowaliśmy oddychając świeżym powietrzem, zrywałam odruchowo jakieś polne kwiaty.
- Ktoś jest mi winny przysługę. Jutro zostanie zamknięty w celi z ludźmi Waldka i może czegoś się dowiemy. - Oznajmił mi.
- To niebezpieczne? - Zapytałam zastanawiając się jak bardzo trzeba być odważnym, żeby pakować się w takie sytuacje.
- To zawsze ryzyko, ale przypomina te jakie podejmujemy przechodząc przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. To wyszkolony facet i nie raz był w takiej sytuacji. Teraz nawet mu się to przyda bo działa pod przykrywką w Krakowie, planuje zgarnąć wrednych skurwieli, ale mu jeszcze nie ufają. Parę dni w kiciu to ułatwi. Właśnie go zgarniają nasi znajomi. Nawet podbiją mu oko dla lepszej przykrywki. Za dwadzieścia cztery godziny da mi znać co odkrył. - Adam przytulił mnie do siebie i czule ucałował moje czoło.
- Kocham cię. - Wymruczałam w jego koszulę. Jęknął w odpowiedzi.
- Mówisz mi to wtedy, gdy nie mogę cię zabrać do łóżka i pokazać jak to lubię. - Te słowa słyszałam często, lubił mi uświadamiać, że miłość ma tą część w sobie. Nadal chwilami miewałam zahamowania i problemy z bliskością i intymnością na szczęście z każdym tygodniem było lepiej. Może kiedyś nadejdzie dzień, że zniknie cały mój strach.
CZYTASZ
Zaginiony. Zakończone.
Romance- Pani Anna Rydź? - Obcy męski głos wyrywa mnie z mojego zadowolonego w tej chwili świata. Pierwszy raz od czterech lat byłam u fryzjera. Spędziłam ostatnią godzinę śmiejąc się co chwilę. Poznałam parę uroczych gejów prowadzących nowy zakład fryzjer...