Wróciłem do ośrodka przed godziną 20. Od razu udałem się do pokoju wspólnego, gdzie zastałem Olivera grającego w pokera z jakimiś facetami. Wiadome było, że grał nieczysto, ponieważ zawsze tak robił. Był mistrzem oszustwa.
Podeszłem do niego od tyłu i oparłem się brodą o zagłówek fotela, na którym siedział. Chłopak nie zauważył mnie, bo był zbyt skupiony na trzymanych w ręku kartach. Szczerze mówiąc, to nigdy nie rozumiałem zasad tej gry. Oli próbował mnie kiedyś nauczyć, ale nic z tego. Straciłem cierpliwość przy pierwszych dziesięciu minutach nauki. To po prostu nie dla mnie.
Dmuchnąłem w jego puszyste włosy, na co chłopak krzyknął podskakując z przestrachu. O mało nie wyrzucił w powietrze wszystkich swoich kart. Zaśmiałem się cicho widząc jego reakcję.
- Gee! - wrzasnął oburzony odwracając się w moją stronę. Jego źrenice były tak szerokie, że mogłem wręcz dostrzec w nich własne odbicie. Wiedziałem, co to oznaczało. Znałem go przecież nie od wczoraj. Był na haju - Nie strasz mnie tak, bo na zawał zejdę!
- Ja nic nie zrobiłem! - uniosłem ręce do góry w geście obronnym. Głupkowaty uśmiech nie schodził mi z twarzy - Nie wstyd ci tak kantować, Sykes? - wyszeptałem pochylając się nad jego uchem tak, aby nikt inny nie mógł tego usłyszeć. Brunet posłał mi znaczące spojrzenie uśmiechając się tajemniczo.
- Dzieciaczku, a to nie jest czasem pora do spania, hm? Tu grają dorośli - wskazał głową na resztę siedzącą przy stole. Grubszy mężczyzna z siwą brodą spojrzał na nas rozbawiony.
- Bardzo śmieszne - przewróciłem oczami - Jak coś, idę się myć. Przyjdź potem, chcę pogadać - powiedziałem już nieco poważniej, na co Oli kiwnął głową i powrócił do gry.
Tak jak mówiłem, moim kierunkiem była łazienka. Po drodze skoczyłem jeszcze na chwilę do pokoju po ręcznik i piżamę. Ustawiłem się w stosunkowo niedużej kolejce do pryszniców. Przede mną stało tylko trzech mężczyzn. Na oko mieli może coś koło czterdziestki. Stałem w ciszy podpierając się o zimne kafelki, nie chcąc wchodzić w zbędną konwersację. Na moje szczęście żaden z nich nie odezwał się słowem.
Byłem zmęczony takim życiem. Cholernie zmęczony. Nie lubiłem, gdy wokół mnie przebywało zbyt dużo ludzi. Niestety tutaj znalezienie własnego kąta graniczyło z cudem. Wszędzie roiło się od tłumów. Marzyłem jedynie o własnej sypialni i toalecie. Czy to tak wiele? Nie mogłem mieć jednak do nikogo o to pretensji, bo to ja zjebałem.
To wszystko przeze mnie. Nienawidziłem siebie. Patrząc w lustro czułem jedynie obrzydzenie do własnego ciała. Te myśli bolały... Nie, one rozsadzały od środka! Paliły żywym ogniem. Najgorzej gdy zostawałem z nimi sam na sam. Bo wtedy cisza stawała się moim największym wrogiem. To właśnie w niej wszystkie gnieżdżące się wewnątrz mnie demony wychodziły ze zdwojoną siłą i karmiły się resztkami mojego szczęścia. To one zabierały to, co najlepsze, a ja im ulegałem.
Oli wiedział o moich problemach, dlatego zawsze starał się być przy mnie i nie zostawiać mnie samego. Bo w chwili samotności moje myśli stawały się najgłośniejsze i nie było nikogo ani niczego, co mogłoby je uciszyć.
Z mojego chwilowego zamyślenia wyrwał mnie czyiś głos. Odwróciłem głowę i ujrzałem za sobą zniecierpliwionego młodego chłopaka. Jego jasne, lazurowe tęczówki wpatrywały się we mnie z wrogością, a bezczelny uśmiech błądził po jego twarzy. Przeczesał palcami swoje krótkie ciemne włosy i przybrał bojową pozycję.
- Wielki artysta Way jak zwykle buja w obłoczkach, co? - zapytał prychając z pogardą. Zwęził złowrogo oczy i podszedł bliżej mnie. Automatycznie cofnąłem się o krok w tył - No i czego się kurwa boisz? - jego okropny śmiech drażnił moje uszy powodując nieprzyjemne ciarki na całym ciele.
CZYTASZ
The world is ugly | Frerard
Hayran KurguŚwiat jest pełen niesprawiedliwości i zła. O jego okrucieństwie przekonał się osiemnastoletni Gerard Way, który pomimo wkraczania w dorosłe życie przeszedł już naprawdę wiele. Los nie okazywał mu przychylności, zazwyczaj odwracał się do niego plecam...