Sięgnęła po klamkę ze złej strony drzwi. Odruchowo szukała jej po lewej, tak jak w swoim pokoju, zawsze od wewnątrz. W powietrze wzbił się miniaturowy płatek śniegu – ale on nie zauważył albo udawał, że nie widzi. Był tylko wydobywcą lodu.Uspokój się. Kontroluj się.
— Wasza Wysokość. — Skłonił głowę, odrobinę za krótko, i uścisnął jej dłoń. Znów nie pocałował, za co akurat Elsa była mu wdzięczna. Idiotyczny, niehigieniczny gest. Mimo to musiała zwalczyć odruch, żeby wyrwać rękę, kiedy jej dotknął, bo miała wrażenie, że ten dotyk parzy.
— Proszę usiąść — odparła i poczuła, jak lód grzechocze jej w kościach. Zupełnie jakby cała składała się tylko z niego.
Wskazała w stronę biurka, bo kiedy wydobywca lodu tak przed nią stał, sprawiał, że czuła się niepewnie. Był za wysoki, cuchnął jak ciężka praca i utracona wolność, i nie podobały jej się jego kolory, złoto i brąz.
Ona była bardziej lodowcem niż człowiekiem, trupią bielą i sinym błękitem.
Patrzyła na jego rozbitą wargę i widziała w nim tylko ciało. Mięśnie. Ścięgna. Krew.
Zastanawiała się, czy z nią byłoby podobnie. Co by się stało, gdyby jej zbyt cienka skóra, pod którą było zbyt mało krwi, w końcu popękała? Czy mróz mógłby rozsadzić jej żyły jak rury pełne wody? Łatwo byłoby ją roztrzaskać? I co znalazłaby wewnątrz siebie?
O ile łatwiej byłoby, gdyby mówił „Wasza Królewska Mość", tak jak powinien. Albo gdyby zwracał się do niej po prostu po imieniu – chociaż ostatni mężczyzna, który tak zrobił, nie wyrósł jeszcze z zabaw w Napoleona i próbował dokonać swojego własnego coup d'État*. Jego bezczelnie arystokratyczna twarz patrzyła na nią od rana spod krzyczącego nagłówka „Verden", aż Elsa złamała mu nos filiżanką i poplamiła kamizelkę kawą.
— Wydobywcy mają kłopoty — poinformował ją po prostu... jak on się w ogóle nazywał?
Pod tytułem, który mu dała, był jeszcze człowiek, nieznajomy z Lodowego Wierchu, który wbrew jej woli stał się kimś o wiele bliższym. Była pewna, że jego imię przewijało się w prawie każdym zdaniu Anny – „mój góral to, mój góral tamto" – ale nie pamiętała; Anna mówiła wiele rzeczy.
Wszyscy mówili.
A później wydarzył się pieczętujący wszystko pocałunek w dokach, mezalians w pełnej krasie, o którym najpierw dowiedziała się od Olafa, więc miała nadzieję, że to nieprawda, jak większość informacji, które od niego słyszała. Ale kiedy gazety zaczęły trąbić o „miłości, która jak zaraza pleni się w królewskich kręgach", musiała interweniować.
Mogła odwołać się do nienaruszalnych praw rządzących światem – lód topnieje w wodę, wiejący z północy wiatr zwiastuje zmianę pogody, śmierć jednego monarchy wyznacza początek panowania kolejnego, a księżniczki nie wychodzą za żebraków – albo być okrutna i przypomnieć Annie o jej największej pomyłce.
Ale w normalnym świecie nie istniały przeklęte królowe, a ona nie chciała być okrutna.
Dlatego nadała mu tytuł.
Oficjalnie zrobiła to za nieokreślone „zasługi dla Korony", w końcu nie pozwolił księżniczce zginąć w górach – można było powiedzieć, że właściwie ocalił jej życie, był bohaterem. Wszystko, żeby tylko uniknąć kolejnych ataków ze strony prasy, zamknąć usta rządowi i wszystkim plotkarzom, a przede wszystkim żeby nie łamać serca Anny po raz kolejny.
Todderud sugerował pojednawczo, że powinni brać pod uwagę, że Nadworny Dostawca Lodu wcale nie musi być miłością młodziutkiej następczyni tronu Arendelle, tylko jej pierwszym prawdziwym doświadczeniem. Może był tylko próbą buntu, wybadania, jak daleko może się posunąć?
CZYTASZ
Heimr Árnadalr
Fanfiction„Przeszłość ma w zwyczaju powracać. A gdy to nastąpi... musimy być przygotowani". Brzemię klątwy królowej zaczyna ciążyć całemu królestwu. Księżniczka musi walczyć o swoje szczęśliwe zakończenie z dawnymi demonami. Na wydobywcę lodu zostają nałożone...