XV

55 6 0
                                    

Wszystko szło jak po maśle i ze śmiechem.
Jeff chciał mnie poderwać ale Nina go szukała więc schował się pod stołem lecz i tak go znalazła.
Jane tańczyła z Bloodym.
E.J. ośmielił się na zaproszenie do tańca Jeniffer.
Ben żartował z Nature.
Jason razem z Puppeterem, L.J. i Hoody'm zabrali się za wódkę i grę "Nigdy nie zrobiłem".
A wujkowie rozmawiali ze sobą.
Więc jednym słowem... Wszystko było ok.

Nagle w zabrzmiało ciche i prawie niesłyszalne piknięcie. Spojrzałam na ojca, a on na mnie. Widać że też to usłyszał. Sięgnął po telefon i po chwili sprawdzał co do niego przyszło. Lekko się skrzywił i szepnął coś do wujków po czym popatrzył na mnie.

-Lou. Zajmij się tutaj. Powierzam ci cały ten bal. Muszę pójść z twoimi wujkami do Zarządu Demonów. Piszą, że mają jakąś sprawę-powiedział.

-Dobrze. Rozumiem-odparłam-Niech tata się nie martwi. Zajmę się tym wszystkim dopóki nie przyjdziecie.

-Zuch dziewczyna-lekko się uśmiechnął i razem z wujkami zniknęli w portalu.

Zostałam sama z innymi. Wzięłam swój kieliszek z szampanem i wypiłam go duszkiem. Zastanawiałam się, co Zarząd mógł chcieć od moich wujków i ojca w ten dzień. Dobrze wiedzieli, że dziś jest bal. Sami ich zapraszaliśmy ale odmówili.
Podszedł do mnie Toby.

-Hej Lou. Możemy razem zatańczyć?-zapytał normalnie wyciągając w moją stronę dłoń.

-Jasne-uśmiechnęłam się do niego i kładąc swoją dłoń na jego.

Wyszliśmy razem na parkiet. Prawą rękę położyłam na jego lewym barku a on swoją na mojej talii. Zaczęliśmy lekko się kołysać w rytm muzyki patrząc na siebie. Kątem oka zauważyłam, że Masky się nam przypatrywał z zazdrością.

-Ty cwaniaku-szepnęłam do Ticciego-Specjalnie zaprosiłeś mnie-spojrzałam w jego oczy przenikliwie.

-Racja-zaśmiał się cicho-Chce wzbudzić w nim zazdrość i napięcie między nami.

-Uuu... To powiem ci kolego, że zazdrosny jest w huj a napięty jak plandeka na stole-zażartowałam a on parsknął śmiechem.

-Dobre porównanie-odparł.

-Dziękuje-uśmiechnęłam się.

Nagle, coś mi się nie zgadzało. Zauważyłam jakiś czarny cień o dziwnym kształcie za szybą okna. Zaniepokoiło mnie to.

-Coś się stało Lou?-zapytał Toby.

-Zdawało mi się... Że widzę kogoś za oknem...-odparłam.

Toby także popatrzył na okno.
-Ja nic nie widzę...-powiedział po czym przeniósł swój wzrok na mnie-Jak to wyglądało?

-Hm... Miało nienaturalnie skręconą postawę. Nie mogę określić bo padał cień-odszepnęłam.

-Hm... Dziwne... Ale może Rake?-zaproponował.

-Nie wydaje mi się... Pójdę sprawdzić-zakomunikowałam i poszłam do ogrodu.

Po chwili wyszłam na rzeźkie nocne powietrze. Tysiące gwiazd mrugały do mnie a na moją twarz padało nikłe światło oddalonych lampek. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było. Podeszłam do tamtego okna gdzie widziałam tą postać. Trawa była tam lekko wydeptana. Poszłam za jej tropem. Przemierzałam krzaki róż, dęby i buki aż do bukszpanowego muru. Tam trop się kończył.

-Tutaj...-rozejrzałam się dookoła-Ktoś musiał przejść dalej. Pewnie przedarł się przez płot... Ale jak?

Podeszłam bliżej. Próbowałam wsadzić pomiędzy gałęzie dłoń lecz one nie pozwoliły mi przez swoją gęstość. Spróbowałam na nie wejść lecz bez skutku przez ich gipkość i słabość.
Zaczęłam szukać wyrwy w roślinnym murze czy jakiegoś przejaśnienia. Po chwili zobaczyłam swoją szansę. Pomiędzy głównymi pędami bukszpanów, tuż nad ziemią, były przeżedzenia w gałęziach i liściach. Schyliłam się i zaczęłam pod nimi przechodzić na czworakach trzymając się jak najbliżej podłoża. Po chwili przedarłam się na drugą stronę. Wstałam, otrzepałam się i spojrzałam na siebie.
Kolana w ziemi i trawie. Dół sukienki był lekko poszarpany. We włosach miałam patyki z liśćmi, a na ramionach małe zatarcia z których ciurkiem skapywała krew.

-Ts... Aby tym razem moje zmysły i intuicja mnie nie oszukały-szepnęłam do siebie i spojrzałam na las przede mną.

Korony sosen zasłaniały nocne niebo przez co zapadł pomiędzy nie mrok. Wszystko wydawało się zdradliwe i niebezpieczne. Las sam dawał mi znać, że w jego mrokach kręci się zło. Czułam to w sobie ale poszłam dalej. Przemieżałam sosnowe bory ze strachem, lecz byłam zdeterminowana aby nie uciec i iść dalej. Nie wiem co mnie pchało. Odwaga czy może głupota.

Po paru minutach które wydawały mi się wiecznością doszłam do polany. Na jej długą trawę padało światło księżyca. Na środku polany rosło rozłożyste drzewo, a pod nim ktoś był. Czarna postać z kolcami. Otworzył oczy i przeszyły mnie czerwone ślepia.

-Zalgo...-szepnęłam.

Zaśmiał się.
-Brawo. Cóż za spostrzegawczość!-wykrzyknął z rozbawieniem i ironią.

-Czego chcesz?-syknęłam.

-A czy ja zawsze muszę czegoś chcieć?-zapytał odchodząc trochę od drzewa.

-Nie jesteś wolontariuszem-odparłam.

-Teraz to zauważasz-podszedł parę kroków bliżej i się zatrzymał-Lecz masz racje. Nie mam czystych intencji.

Pstryknął palcami a spomiędzy drzew dookoła nas wyszli czarni pomagierowie ze skrzydłami i rogami. Dusze piekielne, które robiły wszystko co chciał ich pan. Trzymały w swoich nienaturalnie wielkich szponach ludzi. Przyjżałam się ich twarzom i zamarłam. Byli to moi przyjaciele z rezydencji, lecz tylko niektórzy z jej członków. Mieli rany na sobie.
Przeniosłam swój wzrok na Zalgo. Ten się uśmiechał perfidnie i widać było, że tobjie koniec niespodzianek.

-Pokaż wszystkie asy Zalgo!-krzyknęłam.

-Brawo-zaśmiał się-Zauważyłaś-wzruszył ramionami-Dobra. Gramy w otwarte karty.

Pojawiły się dwa portale. A przez nie przeszły pomagiery tego demona z...

-NATI! JENIFFER!-wykrzyknęłam lecz nie mogłam się ruszyć, jakbym przywarła do ziemi.

Nature miała łzy w oczach i wiele zadrapań na twarzy i ramionach. Jeniffer była wściekła lecz bezbronna. Widziałam po jej twarzy, że próbuje ciągnąć kłaliwą postawę twardej osoby. W duszy wiedziałam, że czuje się ona bezbronna i mała a jej wściekłość na nią samą i Zalgo przekraczała granice.
Popatrzyłam z osłupieniem na demona.

-Co to ma znaczyć co!?-zwróciłam się do niego.

-Cóż... Jesteś bardzo przewidywalna-odparł-Zrobiłaś tak jak chciałem. Pobiegłaś za "tajemniczym cieniem" zostawiając wszystkich. Zrobiliśmy szybki atak na nich, ale spokojnie. Wiele z tych dzieci zostało pod nadzorem w "pałacu". Nie mogło się nie udać. Zbyt długo szykowaliśmy całą akcje-uśmiechnął się chamsko.

Zacisnęłam pięści i zaczęlam łączyć fakty.

-To twoja sprawka z tym nagłym wezwaniem ojca i wujków do Zarządu-powiedziałam-Wiedziałeś, że się stawią.

-Brawo-powiedział i podszedł do Nati.

Złapał jej podbródek unosząc tak abym jej twarz dobrze widziała. Płakała coraz bardziej.

-Powiem ci, że to wasza trójka-pokazał na mnie, Nati i Jeniffer-Jesteście największymi ich skarbami. Jesteście kluczami do wygranej. Lecz... Aby Slenderman zrozumiał wagę sytuacji-uśmiechnął się szatańsko-Muszą być ofiary.

Córka DemonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz