Dlaczego ja? R.1 (II)

10 1 0
                                    

Maraton? * miłego czytania*

°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°

    Wszyscy siedzieli na dole. Mówiąc ,,wszyscy" miała na myśli, jej rodziców i panią Annę Hofel z jej nieznośnym synem Lucasem. Był w jej wieku, ale go nienawidziła. Czemu? Już mówię. Gdy szli do jej pokoju, to zrzucał jej wszystkie rzeczy z biurka, później uciekał, a raz po drodze zbił wazon od ciotki i zrzucił winę na nią. A do tego, oni jemu uwierzyli a nie Eli, nawet jej rodzice. Uważali, że będzie się z nim przyjaźnić. Była już na prawie ostatnim stopniu schodów, gdy usłyszała, jak mama mówi:

-...i dlatego postanowiliśmy, że już nie będą przyjaciółmi.

- Czy ja dobrze usłyszałam!? Tak! - Powiedziała pod nosem cicho. Nareszcie nastała ta długo wyczekiwana chwila! Lecz to nie trwało długo...

- Więc będą parą. - powiedział z przesadnym spokojem tata. Obie kobiety się zgodziły i pokiwały głową.

- Że co!? - nie mogła złapać oddechu. Szczęście zmieniło się na krótko w smutek, a potem w piorunujący gniew. - Jak to!? - oddychała ciężko. Nigdy by nawet kolegami z ławki nie zostali, a co dopiero to! - Ja się na nic nie zgadzam!

Friendo się pojawił znikąd, tym razem się nie przestraszyła, bo była zbyt zajęta krzyczeniem na nich.

- No to ci współczuje. - powiedział, ale nawet się na niego nie spojrzała.

- Córko, wszyscy się na to zgadzają...

- Wszyscy oprócz mnie, tak!? Bo moje zdanie nikogo nie obchodzi, co ja czuję i czego chcę!? Muszę się ze wszystkim zgadzać, zawsze!- miała łzy w oczach. - mam was wszystkich gdzieś! - szła już po schodach - Sami sobie układajcie życie, nie mi!

Biegła po schodach. Krzyczeli coś za nią, ale nie chciała nawet tego słyszeć, więc zakryła uszy. Wparowała do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Padła na łóżko, zakryła się poduszką i zaczęła płakać. Często się pytała, dlaczego nie może mieć normalnego życia tak jak wszyscy?

- Przykro mi

- Niepotrzebnie, to nie twoja wina – powoli wstała, wytarła mokre policzki i usiadła na brzegu łóżka.

- Masz jeszcze mnie – Friendo zawsze próbował ją pocieszyć - Wiesz, że zawsze możesz na mnie polegać, prawda?

- Wiem - Uśmiechnęła się. Zawsze umiał poprawić jej humor.

Rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę! - Drzwi się otworzyły a w przejściu stał Lucas ze smutną miną. Zastanawiała się czego chce.

- Czego tu szukasz? - Była poddenerwowana. Pewnie przyszedł ją przezywać albo znowu zwalić na nią całą winę...

- Przyszedłem, przeprosić...

Zatkało ją. On mnie przyszedł przeprosić? A do tego to nie wyglądał jak jakiś podstęp. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie mogła wykrztusić ani jednego słowa.

- Masz rację - Jeszcze mi przyznaje rację? Niemożliwe... ale jednak - nie powinniśmy być razem - No raczej! Już chciała wykrzyczeć, ale się powstrzymała. - A wiesz, dlaczego? - pokiwała głowa na boki. Przekroczył próg pokoju i był dwa kroki od niej. - Bo jesteś słaba i na mnie nie zasługujesz - odparł z wyższością.

- Co!? Co ty sobie myślisz?! To ty tutaj nie zasługujesz na nic!

- Mylisz się. To ciebie tutaj rodzice nie kochają nie mnie. To ty jesteś odludkiem i nie masz przyjaciół, a do tego gadasz do siebie...

- Zamknij się! - miała głowę spuszczoną i wstała z łóżka.

- Kyla proszę, nie... - odezwał się Friendo.

- Nie teraz - zapomniała, że Lucas tu stoi, ale teraz to nie było ważne.

- Mówiłem, że... - zaczął, ale nie zdążył dokończyć, bo walnęła go pięścią w szczękę. Upadł na podłogę. Krople krwi spadły na pudrowo różowy dywan.

- Oszalałaś! Jesteś szalona i nienormalna! - krzyknął. Pewnie usłyszeli ich rodzice i już pewnie tu idą, ale jakoś nie czuła się winna.

- Może i tak - uśmiechnęła się dziwnie szeroko – nikt nie będzie mnie obrażał.

Wtedy weszli dorośli.

- Mój synek! - krzyknęła z przerażeniem pani Hofel - Co ty mu zrobiłaś, potworze?! Wychodzimy! - Rzeczywiście wyszli. Eli tylko przewróciła oczami.

- Idę ich zatrzymać. - powiedziała matka. Zeszła na dół po schodach.

- Co w ciebie wstąpiło?! - krzyknął ojciec – Pytam się!

- Zasłużył...

- Nie kłam!

- Nie kłamię! - popłakała się. Własni rodzice jej nie wierzyli.

- Masz szlaban na 2 miesiące! - powiedział i trzasnął za sobą drzwiami.

- Po prostu, o tym marzyłam... - powiedziała sarkastycznie cicho. 

    Jej matka Mery zbiegła po schodach ze swoimi czerwonymi szpilkami, które kupiła specjalnie na dzisiaj.

- Anno, proszę poczekaj! - krzyczała za nią Mery. - Ona nie chciała! Przechodzi trudny okres! - Wyszli już z domu i szli w ogródku po marmurowym chodniku.

- Nie chce mieć z wami a tym bardziej z tą młodą niewychowaną dziewczyną, nic wspólnego! - nawet się nie odwróciła tylko przyśpieszyła kroku. - Musimy szybko jechać do szpitala! - wykrzyczała oburzona.

Tak naprawdę nie musieli jechać aż do szpitala, ale ta starsza kobieta lubiła wyolbrzymiać różne rzeczy.

- Obiecuję u niej poprawę...

- Zawsze obiecywałaś to i nic, to była już ostatnia szansa.

Wsiedli do swojej limuzyny i odjechali, widać było jeszcze przez szyby, że Pani Anna pewnie pośpieszała kierowcę, bo wymachiwała rękami na wszystkie strony, prawie uderzyła przy tym Lucasa. Mery wracała do domu, o dziwo nie smutna tylko poirytowana, nie było widać czy zachowaniem Pani Hofel czy jej córki. Wpadła przez frontowe pozłacane drzwi do głównego salonu, zobaczyła jej męża siedzącego na kanapie z brązowej skóry i czytającego gazetę.

- Nie dało jej się zatrzymać, prawda? - zapytał Robert, patrząc cały czas w gazetę.

- Czemu jesteś taki spokojny?! Wszystkie dalsze pieniądze przepadły! - zirytowana złapała się za głowę i poszła do kuchni nalać sobie wody.

- Nie jestem spokojny, ale próbuje być

- Tak, widać - powiedziała Mary wracając z kuchni.

- Może obejrzymy filmy z lat 60*? - zapytał Robert. Wiedział, że je lubi.

- Tak, potrzebuje się odprężyć. 

°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°

Potomkowie LorumiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz