— Skarbie?
— Mhm? — Przewróciła się na drugi bok i ukryła twarz w długich włosach Severusa. Zapuścił je specjalnie dla niej...
— Dochodzi wpół do siódmej. Musimy się zbierać – mruknął, zamykając książkę.
— Już? — Podniosła się na rekach, by oprzeć brodę o jego klatkę piersiową.
— Mhm... — Delikatnie pogładził ją po twarzy. Uśmiechnęła się mimowolnie, a na jej policzki wstąpiły delikatne rumieńce. — Chodź – poprosił, siadając.
— Jesteś brudny – odparła rozbawiona, po czym starła z jego policzka resztki czekolady, która musiała zostać tam po podwieczorku. Severus odpowiedział jej słabym uśmiechem i czule pocałował.
Narcyza zwlokła się z łóżka, przeciągnęła i wyciągnęła do niego rękę:
— Chodźmy... Nie chcę się spóźnić.
— Dobrze – przytaknął, łapiąc jej delikatną dłoń. Złożył na niej delikatny pocałunek, a blondynka zaśmiała się ślicznie.
Poszedł się przebrać, a Narcyza zniknęła w łazience. Wyszła z niej po dłuższej chwili, ubrana po mugolsku i delikatnie umalowana. Severus stał przed lustrem, usiłując uporać się z związaniem włosów. Przez ostatnie trzynaście lat nie pogodził się z ani jedną wstążką i mimo że jemu kompletnie nie przeszkadzały wszędzie plączące się ciemne kosmyki, Narcyza zwykle prosiła go, by je wiązał.
— Pomóc ci? – zapytała, przytulając się do jego pleców.
— Jakbyś mogła... – odparł speszony. Czarownica uśmiechnęła się delikatnie, po czym uporała się z jego włosami bez większego problemu. – Dziękuję... — Spojrzał na nią ciepło i zrzucił kitkę na prawy bark, mając nadzieję, że włosy choć trochę zasłonią blizny. — Idziemy?
— Mhm.
***
— Hermiono? – zagadnął szatynkę Harry.
— Tak? — Uśmiechnęła się do niego promiennie, ani na chwilę nie puszczając ręki męża.
— Czy... czy tam nie stoi przypadkiem Snape?
— Harry... – westchnęła, przewracając oczami. – Masz jakąś paranoje...
— Wcale nie – wcięła się Ginny. – Spójrz tam. — Omiotła wzrokiem rodziców zebranych na King's Cross, by zawiesić go na byłym profesorze.
— Co on robi z matką Malfoy'a? – zapytał Ron, badawczo przyglądając się Narcyzie.
— Nie wiem... Lily! – wrzasnął za córką Harry. Ta, pobiegła przed siebie, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, po czym wpadła wprost na Severusa.
— Przepraszam – rzuciła szybko i podbiegła schować się za Wybrańca. Ten, zgromił ją wzrokiem i podszedł do byłego nauczyciela.
— Dzień dobry, profesorze. Jeszcze raz przepraszam.
— Witaj, Potter – odparł twardo, mierząc go wzrokiem. – Widzę, że złote dzieci wciąż trzymają się razem – dodał kąśliwie, spoglądając na Rona i Hermionę.
— Jak się pan czuje? – zapytała, wyłamując sobie palce. – Wiem, że nie powinnam wtedy...
— Starych ran się nie rozdrapuje, Granger – wciął się, cieplej niż zwykle. Nieśmiało spojrzała w jego oczy i odetchnęła z ulgą, nie znajdując w nich ani krzty pogardy.
Hogwart Ekspres wjechał na stację, hamując z piskiem, a już po chwili, na peronie pojawiły się tłumy uczniów i uczennic.
— Hej, tato – przywitał się z ojcem James.
— Cześć – odparł, uśmiechając się mimowolnie. – Gdzie twój brat?! Podobno profesor McGonagall skonfiskowała mu różdżkę... – przyznał z dezaprobatą. W ostatnim liście, Minerva oznajmiła Harry'emu, że zachowanie jego młodszego syna, jest równie karygodne, jak wybryki Huncwotów. Jakby na zawołanie, obok ojca pojawił się Albus, a pod jego szyją, wciąż dumnie prezentował się zielony krawat.
— Cześć, mamo – mruknął, przytulając się do Ginny. Ta, uśmiechnęła się szeroko i potarmosiła jego włosy.
— Nieźle narozrabiałeś, młody człowieku – oznajmił mu Harry. – Mogę wiedzieć, co się stało z twoją różdżką?
— Emmm... Abarxas ją ma... – odparł, spuszczając głowę.
— Kto? – zapytali jednocześnie.
— Państwo Potter? — Harry i Ginny odwrócili się gwałtownie. Stał przed nimi wysoki nastolatek, o długich, jasnych włosach, sięgających do bioder, uderzająco podobny do ojca Dracona.
— T-tak – przytaknął oniemiały brunet.
— Abraxas Lucjusz Malfoy. Jestem prefektem Slytherinu – oznajmił z wyższością, po czym wręczył Harry'emu różdżkę syna. – Profesor McGonagall poprosiła żebym oddał panu różdżkę Albusa. Miłego dnia. — Skłonił się przed Wybrańcem i podszedł do Severusa i Narcyzy.
— Abraxas... – zaczęła, nie mogąc powstrzymać łez.
— Cześć, mamo – mruknął, przytulając się do kobiety.
— Mój mały chłopiec... Ale urosłeś... Jesteś już wyższy ode mnie... – przyznała ze łzami w oczach. Uśmiechnął się do niej ciepło, po czym zwrócił do bruneta:
— Cześć, tato.
— Urosłeś – mruknął, uśmiechając się mimowolnie. — Jak poszły SUMY-y?
— Severus! – syknęła Narcyza.
— No co?
— Nasz Abraxasio dopiero co wrócił, a ty już...
— Poszły mi świetnie – wciął się miękko, z rozbawieniem patrząc na rodziców. – Szczególnie eliksiry.
— To dobrze – odparł Severus. Objął go ramieniem i delikatnie potarmosił jego długie włosy.
— Tato!
— Tak? – zapytał, udając zdziwienie. Abraxas spojrzał na niego z politowaniem i wygładził włosy. Dobrze wiedział, że Severus i Narcyza nie są jego prawdziwymi rodzicami, jednak był do nich przywiązany jak do nikogo innego. W końcu to oni go wychowali. Pokazali, że może być kimkolwiek chce i blondyn mógł się założyć, że miał najlepsze dzieciństwo pod słońcem.
Uwielbiał słuchać opowieści o swoim ojcu. Lucjusz Malfoy był wielkim człowiekiem. Człowiekiem, który ponad wszystko troszczył się o swoją rodzinę, i oddał życie, by ją ratować i chociaż Abraxas naprawdę go podziwiał, Lucjusz wciąż pozostawał tylko ojcem. Na miano taty zasłużył Severus. Severus, bo to on nauczył go latać na miotle. Severus, bo uwarzył z nim, jego pierwszy eliksir. Severus, bo Abraxas wiedział, że zawsze może na niego liczyć.
To samo tyczyło się Narcyzy. Chłopak wiedział, że jego prawdziwą matką jest zwykła kurwa, ale dla pani Malfoy, nie miało to najmniejszego znaczenia. Wychowała go, jakby był jej rodzonym dzieckiem. Czytała mu książki na dobranoc. Nauczyła go tańca i dała do zrozumienia, że jest jej chłopcem. Najważniejszym na świecie.
CZYTASZ
The Traitor and a Liar
Fanfiction🍁 czasy po wojnie 🍁 Narcyza Malfoy & Severus Snape Wojna... Wojna nareszcie się skończyła i choć Voldemort przegrał, bitwa o Hogwart zebrała krwawe żniwo. Wielu zginęło... Jeszcze więcej przetrwało... Severus Snape miał już nie żyć, jednak Merli...