// Późno jak diabli, wiem, ale mam nadzieję, że zawartość rozdziału wynagrodzi wam czekanie :)
Miłej lektury i zachęcam do komentarzy, zawsze dzięki waszym opiniom zdobywam nowe siły do pracy <3
Pójść? Nie pójść? Ciężki temat a niepewność i dziwny niepokój nadal kręcił się gdzieś z tyłu głowy. Musnęła palcami krawędź listu, potem spojrzała na maskę, która spoczywała na sukni.
- No i co teraz? - zapytała unosząc maskę przed swoją twarz. - Co powinnam zrobić? - zapytała, lecz lekki, kruchy porcelit nie ośmielił się wydać z siebie odpowiedzi.
Dziewczyna westchnęła cicho. Ach...gdyby tak mogła zapytać się mamy co powinna zrobić? Gdyby tak mogła porozmawiać z nią o tym co dzieje się w jej umyśle. O uczuciach, jakie buzują w jej ciele! Nie ma pojęcia do kogo mogłaby się odezwać. Była tak nieprzygotowana do życia, że to ją aż przerażało. Gdyby wszystko było jak dawniej w tej chwili zapewne szykowała by się do poznania jakiegoś młodzieńca, a wkrótce potem szykowała się do ślubu.
Wszystko byłoby takie łatwe!
Takie...
Takie...
Nijakie?
Madeleine uniosła brwi słysząc swoje myśli.
Tak. Nijakie. Nudne, schematyczne, mdłe...
Byłaby kolejną z wielu. Sobą, a jednocześnie każdą z kobiet, które w milczeniu kiwają głową na to, co powiedzą rodzice.
Czy teraz...
Czy teraz nie jest w pewien sposób lepiej? Czy nie jest ciekawiej? Ile kobiet może zaszczycić się taką dozą doświadczeń?
Do tego...
Do tego jeszcze on. Tak tajemniczy, oddalony, a jednocześnie pragnący być naprawdę blisko. Upadający ze skrajności w skrajność. Dziecko w ciele dorosłego i dorosły w ciele dziecka. Upiór uwięziony w szpetnej formie, posiadający wnętrze tak piękne...
Tak anielskie...
Nikt. Żaden człowiek nigdy nie zdobędzie tego co w sobie ukrywa Upiór.
W końcu czas podjąć decyzję.***
Pears w zadumie przyglądał się jak wielka hala opery wypełnia się gośćmi. Piękne, szerokie schody wypełnione są wędrującymi kobietami i mężczyznami ukrytymi pod maskami wszelkiej maści. Spoglądały na niego twarze kotów, koni, gęsi, owiec, gepardów, lwów, gazel, nawet słoni. Potem nie mniej niezwykłe, lecz zbliżone już bardziej mistycyzmowi niż uzwierzęceniu zerkały na niego skośnawe oczy weneckich wzorów. Lśniły od brokatów i metalicznych farb. Były złote, srebrne, perłowe, białe, czarne czerwone, granatowe, szmaragdowe i wiele, wiele innych połączeń. Sam Pears przywdział zwykłą, prostą maskę zasłaniającą oczy w kolorze głębokiej czerni.
Z cichym westchnięciem rozejrzał się ponownie i z lekkim uśmiechem odpowiedział pewnej damie na poczynioną w jego stronę uprzejmość kiwając w podzięce głową.
- Monsieur Pears? - usłyszał i spojrzał w bok.
- Tak, to ja. - odpowiedział a widząc spozierające na niego spod pięknej, koronkowej białej maski wielkie, brązowe oczy. Wydały mu się niesamowicie znajome...
Czyżby...
- Panna Daee? - zapytał a kobieta uśmiechnęła się.
- Tak, to ja. - odpowiedziała, zaś mężczyzna ujrzał jak jej dłonie obejmują delikatnie zaokrąglony brzuszek. Suknia, którą miała na sobie nie była w stanie już zakryć coraz bardziej widocznej ciąży. Za nią pojawił się hrabia obejmując delikatnie ramię żony.
- Och, spodziewacie się dziecka, moje gratulacje! - zawołał uśmiechając się szeroko.
- Dziękuję. - kobieta uśmiechnęła się szeroko, hrabia zaś skinął mu głową odwzajemniając uśmiech.
- Cieszę się, że mogliśmy przybyć na bal. Nie ukrywam, że czasami brakuje mi tego miejsca i śpiewu tutaj. - powiedziała rozglądając się dookoła.
- Wielu wspomina twój głos Pani de Chagny. Ale wydaje mi się, że teraz inna istotka będzie bardziej go potrzebowała. - odpowiedział.
- Ach, ma pan rację! - odpowiedziała chichocząc cicho pod nosem.
- Niech pan się cieszy z tych słów, monsieur Pears. Ja przeważnie nie mam racji. - odparł Raul.
- Och! Raul! - Christine uniosła spojrzenie na rozbawionego męża.
- Nie gniewaj się ukochana. - odpowiedział składając pocałunek na czubku jej głowy.
- A co z... co z Erikiem? - zapytała.
Pears zacisnął usta szukając odpowiednich słów.
- Cóż...nasz drogi przyjaciel ostatnio... - przerwał, gdy zdał sobie sprawę, że Christine nie patrzy na niego, a zaskoczona wpatruje się gdzieś poza ramieniem mężczyzny.
Nieco zbity z tropu obrócił się i uniósł wysoko brwi widząc wysoką sylwetkę odzianą w krwisto czerwone szaty. Na głowie miał kapelusz z szerokim rondem o takiej samej barwie, wysokie, ciemne buty, przy pasie szpadę, zaś twarz przysłaniała piękna maska przedstawiająca starą czaszkę. Pierś zdobiły dwa rzędy guzików, po bokach wymalowane złotą farbą widniały żebra, zaś kiedy poruszał się długa peleryna odsuwała się co chwila ukazując na plecach tak samo złoty malunek kręgosłupa. Pears wraz z Christine rozpoznali go, gdyż pamiętali jak długo pracował nad tym kostiumem. W dłoni coś trzymał, lecz szata zakrywała widoczność.
- A niech mnie... - szepnęła cicho. - Przepraszam...Panowie wybaczą na chwilę. Chciałabym chociaż się przywitać. - powiedziała i nim mąż zdążył coś powiedzieć zaczęła przedzierać się między eleganckimi ludźmi w stronę czerwonej sylwetki.
- Coż...Jak zwykle nie mam nic do powiedzenia... - mruknął hrabia.
- Nadal jesteś zazdrosny? - zapytał Pears zerkając rozbawiony na młodszego mężczyznę.
- Tego wymaga tradycja tej opery. - odpowiedział uśmiechając się szerzej. - Ale tak naprawdę nie chcę, żeby zbytnio się stresowała, czy denerwowała. Szczególnie w tym stanie.
Pears spoważniał i kiwnął głową rozumiejąc o co chodzi przyszłemu ojcowi.
- Myślę jednak, że tym razem obejdzie się bez dramatycznych wstawek. - mruknął.
W tym czasie Christine podeszła do mężczyzny o upiornym wyglądzie. Stał do niej bokiem spoglądając w inną stronę. Miała wrażenie, że jest zamyślony, lub naprawdę kogoś szuka. Uniosła dłoń muskając ramię mężczyzny.
- Erik? - zapytała cicho.
Upiór skierował na nią spojrzenie. Przez chwilę iskrzyło się, a potem jakby radość zgasła, a zastąpiło ją zaskoczenie.
- Christine? Och, Christine jak miło cię widzieć. - uśmiechnął się lekko. Wspomnienia wróciły do niego uderzając w serce nostalgią. Przyjrzał się jej i uśmiechnął szerzej.
- Będziesz cudowną matką. - dodał ujmując jej dłoń.
- O...tak, dziękuję. - odpowiedziała rumieniąc się. - Będę mu śpiewać to, czego często mnie uczyłeś.
- Rad jestem, że nie zaniechasz śpiewania.
- Nigdy. - odparła cicho. - Co to? - zapytała zerkając na drugą dłoń.
Erik odruchowo uniósł dłoń, w której dzierżył piękną różę o tak głębokiej barwie rubinu, że wyróżniała się na tle wspaniałej czerwieni szat. Łodygę obejmowała piękna kokarda tak czarna, jak najmroczniejsze zakątki operowych katakumb.
- Dla kogo ta róża? - zapytała.
- Dla kogoś...kogoś kto stara się ze wszystkich sił. - odpowiedział pocierając kciukiem zieloną łodyżkę.
Uniósł wzrok nad głowę kobiety i zamarł na sekundę.
- Wybacz mi Christine, tym razem to ja muszę cię opuścić. - powiedział i nie czekając minął zaskoczoną kobietę.
Brązowe oczy skierowały się za postacią. Po chwili jednak uśmiechnęła się lekko, prawie, że niezauważalnie.
- Obyś tym razem znalazł szczęście. - szepnęła. - Tak mi przykro, że nie byłam w stanie odwzajemnić twych uczuć...
***
Madeleine wyszła niepewnie z pokoju. Następnie ruszyła w stronę schodów, prowadzących w dół do hali, gdzie odbywała się maskarada. Stanęła na szczycie marmurowych stopni i rozejrzała się.
Czy on już był?
Pojawił się?
A jeśli tak, to kim jest?
Próbowała wyłowić czerwoną różę z czarną wstęgą, lecz obraz odrobinę zamazywał się, gdy starała się dojrzeć z oddali cokolwiek. Wzrok mocno się pogorszył od tamtej chwili. Ruszyła powoli po schodach dłonią wspierając się o kamienną balustradę. Kilka kobiet obróciło się za nią, gdy mijała je. Nikt inny nie miał takiej maski jak ona. Delikatna, bezpłciowa twarz zwieńczona dwoma parami łabędzich skrzydeł. Cała pokryta delikatną, marmurową zielenią o złotych wstawkach. Niczym wyrzeźbiona przez greckiego artystę. Dumna, jednocześnie niepewna. Wyniosła, jednocześnie uległa. Obojętna i smutna. Zawzięta i potulna. Zimna jak kamień i ciepła jak...
- Panienko... - usłyszała i zerknęła w bok.
- Monsieur Danił... - szepnęła widząc postać mężczyzny w masce sierpowego księżyca. Większość twarzy miał odkrytą, do tego uroda Rosjanina była dość charakterystyczna. Do tego mocno niebieskie oczy zdradzały kim jest.
- Och, czyli tajemnicza dama mnie zna. A czy ja znam ją? - zapytał uśmiechając się zawadiacko.
- I tak i nie. - odpowiedziała. Oczy dziewczyny zdradziły uśmiech niewidoczny spod maski. Nie czekając ruszyła dalej.
Danił chciał złapać ją za dłoń, lecz przeszkodziły mu w tym dwie kobiety pragnące z nim porozmawiać.
Madeleine w końcu stanęła na podłodze. Wygładziła materiał na gorsecie i rozejrzała się. Zmarszczyła brwi nie mogąc rozpoznać w mijanych sylwetkach tej, którą pragnęła tak ujrzeć. Czyżby jednak nie zdecydował się przyjść?
A jeśli pomyślał, że się nie zjawi?
Wtem dookoła rozbrzmiała inna muzyka. Spokojne, delikatne trelenie instrumentów dogadzające atmosferze zmieniło się w melodię do tańca. Madeleine zrobiła kilka kroków w bok chcąc przepuścić pary, które nagle pojawiły się nie wiadomo skąd. Cofała się, aż nagle nie zauważył adwójki ludzi. Wpadła na nich i obcasikiem butów zawadziła o krawędź swojej sukni przez co poleciała w tył. Para nawet nie zauważyła incydentu przeciskając się między innymi. Madeleine zaś zacisnęła powieki przerażona, że podczas upadku potłucze maskę, lecz plecy nie zderzyły się z ziemią. Przed sobą zaś ujrzała ramiona, które zamknęły się, a w dłoni widniała przepiękna róża z czarną wstążką.
- Nic ci nie jest? - usłyszała tuż przy uchu.
Odwróciła się powoli unosząc spojrzenie.
- Teraz już nie. - odpowiedziała.
Upiór uśmiechnął się lekko i podsunął różę. Madeleine przeniosła teraz ciemnozielone oczy na kwiat. Uniosła dłoń i ujęła łodygę.
- Jest piękna. - powiedziała.
- Ale nie jest najpiękniejszą różą na sali. - mruknął cicho muskając dłonią porcelitowy policzek.
Gdyby nie maska mógłby ujrzeć, jak policzki dziewczyny nabierają rumieńców, a na ustach występuje szeroki, choć nieco zawstydzony uśmiech.
- Mademoiselle pozwoli? - zapytał wyciągając dłoń gestem tym zapraszając do tańca.
- Ale...sądziłam, że nie lubisz tańczyć.
- Och, to zależy jaki rodzaj. Balet nie jest moją mocną stroną, jednak walc to inna bajka. - odpowiedział.
Pozwoliła poprowadzić się na parkiet, a potem poczuła jak Upiór ujmuje jej dłoń drugą rękę kładąc na szczupłej talii. Razem dali się ponieść fali melodii. Popłynęli przez jej wody co chwila nurzając się w wirach. Madeleine zaś ruchami przypominała nimfę, która niczym witka wierzby kołysze się w takt muzyki.
Danił tańczył z Carlottą, która patrzyła na niego zza maski pawia, lecz nagle jego wzrok skupił się na mocno wyróżniającej się parze wśród tancerzy. Wysokim mężczyźnie w pięknym stroju Czerwonej Śmierci oraz drobniejszej tajemniczej damy, aż w końcu rozpoznając jej ruchy zrozumiał kto to jest. Jego Klara. Mała bibliotekarka skrywająca sekrety za zielonym spojrzeniem.
- Niesamowicie tańczysz... - szepnął.
- Och, monsieur! - Carlotta zachichotała. - Niech pan tak nie żartuje.
Danił obudził się z chwili i spojrzał na swoją partnerkę. Przybrał szybko swój zwyczajny uśmiech, jakby komplement rzeczywiście skierował do kobiety, z którą tańczy.
Pears wraz z Christine i Raulem obserwowali parę niczym zaklęci. Pears z uśmiechem aprobaty, zaś małżeństwo z niemałym zaskoczeniem. W końcu nie znali dziewczyny, która towarzyszyła Upiorowi tej nocy, jednak i oni odczuli pewną dozę ulgi.
Walc dobiegł końca, pary rozeszły się zaś Czerwona Śmierć dopiero po chwili zrozumiała, że muzyka przestała grać. Dla umysłu artysty ciągnęła się dalej w zieleni i złocie. W głębi jej spojrzenia. W świetlnych refleksach, które sprawiały, że kąciki oczy wyglądały jak rozgwieżdżone niebo.
Madeleine uśmiechnęła się sprawiając, że zieleń zaiskrzyła wiosną i słońcem.
- Zejdźmy lepiej. - powiedziała cicho.
Erik zamrugał kilka razy i w końcu z ociąganiem kiwnął głową. Już chciał ująć dłoń dziewczyny, by sprowadzić ją na bok, lecz w tej samej chwili ktoś dosłownie skradł ją mu sprzed nosa.
- Mogłem się domyślić, że to ty, moja mała bibliotekarko! - zaśmiał się Danił.
- Monsieur, ja... - zaczęła, lecz ku jej zaskoczeniu mężczyzna ujął brzeg jej maski i uniósł odkrywając tożsamość dziewczyny.
- Taka debiutantka nie może się ukrywać cały bal. - odparł.
- Ach, Madeleine! Jednak przybyłaś! - to był głos Moncharmina. Mężczyzna miał na twarzy maskę kozła co Erik skwitował w myślach jako "ofiarny".
- Wiele osób pytało się o ciebie. Zdobyłaś sporą liczbę fanów.
- To...to bardzo miłe, jednak miałam nadzieję spędzić bal w spokoju i...
- Nonsens! Spokojny bal? Dziś świętujemy wspaniały występ, debiut i święta! Nie ma mowy o spokoju. - dyrektor zabrzmiał wesołym śmiechem.
Madeleine zaniepokojona rozejrzała się, lecz Erik gdzieś zniknął. Och, jak bardzo pragnęła także zrobić się niewidzialna. Móc założyć maskę i oddalić się niezauważona.
Erik stał oparty o ścianę. W dłoni dzierżył kieliszek z czerwonym jak krew winem. Spod pochylonego kapelusza obserwował całą scenę. Nie mógł tam zostać. Może i nikt go nie rozpoznał, nawet nie wiedzą jak wygląda, lecz nie chce ryzykować. Do tego irytacja względem Rosjanina wzburzyła jego wewnętrzny spokój.
- Eriku, zostawiłeś ją tak? - usłyszał obok siebie kobiecy głos. Tak dobrze mu znany, tak z dawna uwielbiany, a teraz tak dziwnie obojętny.
Oczywiście to nie tak, że przestał go podziwiać. Jego barwa, ton, subtelne nuty cały czas wibrowały z tą samą, niepojętą dla niego siłą, lecz nie wywierały już tak głęboko skrywanych uczuć.
- Nie mogłem tam zostać. - odpowiedział zagłębiając wzrok w alkoholu.
- Ależ...Eriku, mogłeś. - szepnęła.
- Nie Christine. Nie mogłem. - odparł z goryczą odruchowo unosząc dłoń, jakby chciał się upewnić, że twarz nadal zakrywa maska.
Jeśli w przypływie euforii Danił zechciałby i jemu odkryć twarz, by zobaczyć z kim przyszła...
Na samą myśl aż ciarki przechodziły po kręgosłupie.
- Nie mogłem... - dodał już ciszej, a zaciśnięta dłoń w pięść została opuszczona w dół. Palce z rezygnacją rozluźniły się.
***
- Muzyka! - zawołał Danił ujmując drobną dłoń dziewczyny.
Orkiestra ponownie zagrała. zaś baletmistrz poprowadził debiutantkę na parkiet. Dookoła powstał krąg gapiów, którzy obserwowali jak razem wirują w takt poruszając się niczym dwa łabędzie.
Przed oczami dziewczyny mijały wszelkiego rodzaju maski. Duże, małe, zabawne, karykaturalne, smutne i straszne. Lecz nigdzie nie było Czerwonej Śmierci. Nad nią zaś górował sierpowy księżyc o niebieskim spojrzeniu. Wtem czyjaś twarz mignęła jej a była tak znajoma, że dziewczyna na chwilę straciła rezon.
Ten kształt nosa, ciemne bokobrody, podkręcony wąsik i zielone oczy. Takie jak jej. Zielonkawo złotawe, lecz z malutkimi plamami brązu. Nie mogła sobie tego wymyślić. Przecież widziała doskonale!
Przez nagły szok profil buta ześlizgnął się i Madeleine wpadła na Daniła. Rosjanin objął ją mocno by nie upadła. Dookoła poniósł się szept trwogi. Madeleine rozejrzała się po zaniepokojonych twarzach.
- Wszystko w porządku? - zapytał zdziwiony Rosjanin.
- Proszę mi wybaczyć. W tych butach o wiele ciężej się tańczy. - odpowiedziała unosząc dłoń do ust, na co połowa gości zachichotała, druga zaś odetchnęła z ulgą.
Erik wzdrygnął się prawie, że odrywając plecy od ściany, gdy ujrzał jak dziewczyna potyka się podczas tańca. Po jej spojrzeniu zrozumiał, że coś ją mocno poruszyło. Odłożył pusty kieliszek i prostując się ruszył w jej kierunku przygotowując się na wszelki wypadek, gdyby ktoś próbował ściągnąć mu maskę.
- Madeleine! - Danił ruszył za nią i zatrzymał ją prawie na końcu sali.- Co się stało?
Dziewczyna pokręciła głową nie chcąc o tym mówić. Uniosła dłoń łapiąc za maskę, by z powrotem nałożyć ją na twarz, lecz Danił powstrzymał ją przed tym.
- Madeleine, nie zakrywaj się. Powinni widzieć cię wszyscy. Ja chcę cię widzieć. - szepnął cicho.
Dziewczyna oniemiała słysząc te słowa.
- Monsieur, ja...nie powinnam, proszę oddaj mi maskę. - odpowiedziała zmieszana sięgając po skrzydlate lico, lecz Danił złapał jej dłoń. Nie mocno. Delikatnie. Wstrzymał jedynie jej ruch, by delikatnie musnąć jej skórę do łokcia.
- Monsieur, tak nie wypada. - odpowiedziała czując nagły dyskomfort.
- Madeleine, proszę. - powiedział jeszcze ciszej. - Ja nigdy...nigdy nie spotkałem... - mówiąc to nachylił się jeszcze bardziej szukając ustami jej ust. Tak bardzo pragnął ją pocałować. Madeleine zaś odsunęła się całą swoją postawą. To nie on powinien być. To nie jemu należy się jej pierwszy pocałunek. To nie jego głos, nie jego spojrzenie!
- Mademoiselle, wszystko w porządku? - usłyszeli za plecami Rosjanina.
- Tak. Wszystko w porządku. - Danił odwrócił się czując irytację, lecz wzdrygnął się widząc postać Śmierci, która wcześniej tańczyła z Madeleine.
Taniec ze śmiercią...przeszło mu przez myśl.
- Wydaje mi się, że panienka Madeleine nie czuje się zbyt komfortowo. - dodał przenosząc wzrok na dziewczynę.
Nie odpowiedziała, spuściła głowę w duszy dziękując, że się zjawił. Erik wiedział, że zaprzeczy, byle tylko nie powstała żadna scysja, jednak w głębi duszy czuł gniew.
- W porządku. Poproszę jedynie o maskę, chcę ją ponownie założyć. - powiedziała wyciągając dłoń.
- Ależ...naturalnie. - Danił oddał jej maskę. Skłonił się lekko i oddalił.
- Tak się cieszę, że przyszedłeś. - szepnęła cicho nakładając porcelit na twarz.
Erik chwilę milczał wpatrując się jeszcze jak Rosjanin znika w tłumie.
- Masz ochotę opuścić bal? - zapytał odwracając się.
Madeleine słysząc to odetchnęła cicho z ulgą i pokiwała głową.
- Ale, jak ja teraz wyjdę? Wszyscy już wiedzą, że to ja.
- Bądź jak fantasmagoria tańca. Jak widmo melodii..
- Jak upiór?
Erik uśmiechnął się.
- Dokładnie tak.
Madeleine wyjęła zza tasiemki różę, którą umieściła tam wcześniej bojąc się, że ją zgubi. Kwiat zawirował w jej dłoni, gdy zakręciła łodyżką.
- Prowadź Upiorze. - szepnęła i ujęła dłoń mężczyzny pozwalając, by jego magia pozwoliła im zniknąć.
Na stoliku zaraz przy wyjściu pozostała jedynie zielona maska ze skrzydłami i czerwona róża z czarną wstążką.***
- Uwierz mi, to wtedy nie było takie zabawne... - próbowała się nie śmiać z własnych, nieco żenujących wspomnień, lecz nie była w stanie burmuszyć się na własną głupotę. Erik zaś prawie, że zginał się w fotelu ze śmiechu. W końcu wstał i podszedł na koniec biblioteki sięgając między książki.
Madeleine zaciekawiona wstała z drugiego fotela i obeszła biurko opierając się o nie.
- Co tam masz? - zapytała wyciągając szyję, by ujrzeć coś więcej w świetle lampy oliwnej.
- Zaraz zobaczysz. - odpowiedział obracając się i ruszył w jej stronę. Kapelusz z szerokim rondem zdjął odkładając na jedną z puf. W dłoni trzymał niewielkie, podłużne pudełeczko z drewna. Nabrał powietrza w płuca, by coś powiedzieć, lecz w tej samej chwili butem zawadził o uniesienie dywanu. Impet sprawił, że upadł tuż przed Madeleine. Dziewczyna pisnęła wystraszona i szybko kucnęła obok Upiora.
- Nic ci się nie stało? - zapytała.
Erik potrząsnął głową.
- Nie, nic... - mruknął unosząc dłoń do i nagle skamieniał.
Maska. Nie miał maski!
Ujrzał, jak kościste zakrycie w formie czaszki leży dalej przed nim. Cienka wstążka, która trzymała ją musiała się zerwać.
- Eriku...
- Nie patrz na mnie! - zawołał próbując odsunąć się, lecz bok, na który upadł zaskamlał bólem.
Madeleine wzdrygnęła się, gdy podniósł głos.
- Proszę...proszę nie patrz... - dodał już cicho odwracając się jeszcze bardziej. Usłyszała jak z jego gardła wyrywa się drżący oddech. Całe jego ciało spięło się, skurczyło, jakby bał się, że ktoś go uderzy.
Madeleine zaskoczona tak nagłą zmianą w zachowaniu uniosła dłoń do ust, lecz zaraz zacisnęła ją w pięść biorąc się w garść. Obróciła się sięgając maskę.
- Eriku... - mruknęła podając mu ją. - Nie ważne jak wyglądamy, ważne co sobą reprezentujemy. - powiedziała cicho dotykając jego ramienia, by potem przesunąć dłoń tam, gdzie biło jego serce.
- Spójrz na mnie. - poprosiła.
Erik nie odezwał się. Złapał maskę, lecz nie pozwoliła mu zabrać jej z dłoni.
- Eriku spójrz na mnie. - poprosiła głośniej.
Mężczyzna szarpnął maskę.
- Odwróć się! - krzyknęła.
- To chcesz zobaczyć!? - zawołał obracając się w jej stronę.
Madeleine spojrzała w lśniące oczy. Jedna strona twarzy była normalna, druga taka jaką zapamiętała. Zniekształcona, zniszczona. Upiorna. Po policzkach mężczyzny spłynęły łzy. Dziewczyna uniosła dłoń. Opuszkami palców dotknęła wystających spod skóry na policzku ścięgien i otarła słoną łzę.- Ty...ale... - Erik nie był w stanie wydusić z siebie choćby jednego słowa.
- Eriku...piękno nie zawsze jest na zewnątrz. Twoje jest tak wspaniałe, że postanowiło zagnieździć się w sercu. - uśmiechnęła się. Po chwili spojrzała w górę i zaśmiała się cicho rozbawiona. Erik także uniósł spojrzenie nie rozumiejąc o co jej chodzi. Czyżby jednak śmiała się z niego? Po chwili jednak zmarszczył ciemne brwi opuszczając wzrok.
- Wesołych świąt Eriku. - szepnęła i przybliżyła się muskając jego usta swoimi oddając mu tym samym swój pierwszy pocałunek.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
A tu na odchodne ;)
CZYTASZ
Upiór w operze - historia nieznana
Fiksi PenggemarTa historia zainspirowana została piękną, gotycką powieścią grozy napisaną w 1909 roku, a także musicalem pod tym samym tytułem "Upiór opery". Jest to niesamowita i wciągająca książka autorstwa Gastona Leroux. Polecam ją z całego serca każdemu...