Rozdział XXIX

276 16 12
                                    

// Miłego czytania wam życzę moi mili! <3 :D 





     Jej usta musnęły wargi Upiora. Erik wpatrywał się w nią tak zaskoczony, że nie był w stanie wydać z siebie choćby jednego dźwięku. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Madeleine odsunęła się nieznacznie, chyba nawet coś mu powiedziała, lecz nie zarejestrował słów dziewczyny. Jej oczy posmutniały. Ciepło dłoni zniknęło z policzka. Na policzkach widniał rumieniec, lecz mimika stała się smutna.
     Odezwij się. Powiedz coś! Karcił się w myślach. Przecież to przez to, że nagle zabrakło ci słów, jak nigdy!
     Madeleine już miała się odsunąć, kiedy złapał ją za dłoń. Spojrzała na niego z niemą nadzieją, że jednak nie zniknie, nie odejdzie jak wtedy, że zostanie a on uniósł drugą dłoń odgarniając blond kosmyk opadający na twarz dziewczyny. Długie, szponiaste palce musnęły zaróżowiony policzek kolorem przypominający herbacianą różę. Jej skóra była ciepła, wręcz gorąca, taka delikatna i gładka w dotyku. Erik przybliżył się chcąc oddać pocałunek. Madeleine widząc jego ruch przymknęła oczy unosząc delikatnie twarzyczkę. Poczuła jak delikatnie ujmuje jej brodę, poczuła ciepły oddech na ustach, aż nagle coś cicho trzasnęło.
Oboje wystraszeni obrócili się w stronę drzwi.
    - Słyszałeś? - szepnęła cicho.
    Erik odebrał maskę z dłoni dziewczyny, założył ją powoli, choć po wielu latach noszenia pierwszy raz zrobił to z niechęcią i podszedł do drzwi. Otworzył je lekko rozglądając się dookoła, jednak nikogo nie było.
    - Może to jakiś gość balu zgubił się i na coś wpadł. Czasami tak bywa. - mruknął zamykając za sobą drzwi.
     Obrócił się i spojrzał na Madeleine. Wyglądała na wycieńczoną. Jakby delikatna witka wierzby przeżyła prawdziwy sztorm.
    - Powinnaś się położyć i odpocząć. - powiedział podchodząc do niej i pomógł jej wstać. Spostrzegł też, że drewniane pudełko cały czas leży na dywanie obok nich. Szybko je podniósł.
    - Odprowadzę cię.
    - Eriku. - dziewczyna złapała jego ramię. - Ja...ja...
     Upiór obrócił się w jej stronę. Wyglądała na przestraszoną i zagubioną.
    - Co się stało?
    - Nie chcę wracać do siebie dzisiaj. Nie chcę zostawać sama, proszę. - spuściła głowę czując jak łzy napływają do zmęczonych oczu.
     Upiór zmarszczył brwi. W głębi siebie poczuł niepokój. Co się takiego stało na balu, że...chociaż, po ostatnim miesiącu, który był prawdziwym sprawdzeniem jej wytrzymałości nie powinien się dziwić. Sam doskonale wiedział jak to jest, kiedy boisz się zostawać sam, jednak od dziecka idzie się przyzwyczaić do okrucieństwa, ale ona? Wszystko zawaliło się jak domek z kart.  Mrugnęła okiem i została sama w obcym miejscu.
     - W takim razie mademoiselle, u siebie mam nadal jeszcze trochę różanej herbaty. - odparł uśmiechając się lekko i podając jej ramię poprowadził do tajemnego przejścia.
W jaskini panował nieprzenikniony mrok. Upiór poprosił Madeleine, by zaczekała w łódce i szybko wyszedł z niej kierując się do stolika, gdzie stała lampa i kilka świec. Nie obyło się oczywiście bez przywitania kolanem jakieś skrzyni. Madeleine aż skrzywiła się słysząc głuchy łomot i cichy jęk.
    - Nic ci nie jest? - zapytała.
     Po chwili ujrzała jak światło otula postać Erika. Odwrócił się w jej stronę z lampą w dłoni.
    - Jak zwykle cierpi na tym najbardziej moja duma. - odparł i podszedł do łódki pomagając jej wyjść.
    - Masz, zapalę jeszcze kilka świec. - podał dziewczynie lampę i wrócił do stolika sprawiając, że jaskinię powoli zaczynał rozświetlać ciepły, pomarańczowo złoty blask.
     Madeleine ruszyła w głąb jaskini, aż jej wzrok przykuło coś, co leżało na pulpicie organów. Manuskrypt pisany czerwonym atramentem. Podeszła do organów wchodząc po kilku stopniach i uniosła lampę, by odczytać tytuł.
    - "Don Juan Triumfujący" - odczytała. - Co to? zapytała zerkając w stronę mężczyzny.
     Erik przekrzywił lekko głowę odstawiając ostatnią już zapaloną świecę.
    - To moje największe dzieło. Będzie zwieńczeniem mojego życia. - odpowiedział. - Komponuję je od lat.
    - Mogę? - zapytała. 
     Chwilę milczał, lecz w końcu kiwnął głową pozwalając tym samym otwarcie pierwszych kart. Madeleine odłożyła lampę, usiadła na pufie i delikatnie ujęła kartki. Zaczęła je przeglądać, czytać, jednak co strona jej serce robiło się coraz cięższe. Tyle tu wściekłości, żalu, rozgoryczenia i niepokojącego dążenia do zemsty i triumfu. Uniosła spojrzenie na mężczyznę, który jak gdyby nigdy nic zalewa właśnie wrzątkiem dwie filiżanki. Czy nie zachachmęcił ich Carlottcie? Z resztą, nieważne.
    - Jak chcesz zakończyć dzieło? - zapytała cicho odkładając pracę z powrotem na miejsce.
     Erik wzdrygnął się. Zerknął przez ramię.
    - Teraz...szczerze mówiąc jestem w niemałej rozterce. - odpowiedział. - Jednak na pewno je zakończę. - dodał z lekkim uśmiechem.
     Madeleine zamyśliła się, lecz nie powiedziała nic więcej. Ujęła lampę i podeszła do niego. Razem usiedli na kozetce.
    - Co się dzisiaj stało? - zapytał przyglądając się jej.
     Madeleine wbiła wzrok w herbatę i odetchnęła ciężko.
    - Zobaczyłam kogoś, kto nie powinien wracać do mojego życia. - odpowiedziała.
    - Kogo?
    - Zobaczyłam mojego ojca. Zdjął na chwilę maskę, kiedy tańczyłam z Daniłem, to przez to się potknęłam, a kiedy ponownie rozejrzałam się zniknął. Znowu. - zmarszczyła brwi.
     Erik już miał coś powiedzieć, lecz Madeleine kontynuowała, więc z cichym kłapnięciem zamknął usta.
    - Zabrał nam wszystko, zostawił z niczym. Odszedł z kochanką, jakbyśmy już nie liczyły się w jego życiu. Jakbyśmy były...niczym. Mama nie była w stanie pracować, była już bardzo chora a ja? Ja...nic nie potrafiłam, nie nadawałam się do niczego. Zaczęto odbierać nam resztki majątku, mama zmarła... - dziewczyna poruszyła się niespokojnie.
    - A on nagle miał czelność wrócić i bawi się jakby nigdy nic. - zacisnęła szczękę czując coraz większą gulę w gardle.
    - Jakbyśmy nigdy nie istniały.
    - Nie zawracaj sobie nim głowy. - usłyszała. - Tacy ludzie przychodzą i odchodzą. Jednak to co zostawiają staje się często naszą potężną bronią.
    - Co masz na myśli? - zapytała ocierając łzę.
    - Doświadczenie. Siłę i determinację. - odparł. - Zobacz ile osiągnęłaś dzięki niej.
    - To nie tylko moja zasługa. To zasługa wszystkich, którzy mi pomagali. - odpowiedziała unosząc filiżankę do ust, by zwilżyć spierzchnięte wargi.
    - Owszem. Jednak wiele rzeczy musiałaś sama przeskoczyć, wiele musiałaś przeżyć trudności, a jednak...jesteś teraz tu, gdzie jesteś. Co czujesz myśląc o tym?
     Madeleine spojrzała na Upiora.
    - Dumę. Satysfakcję i szczęście. - odpowiedziała.
     Erik uśmiechnął się lekko.
    - Tego nigdy ci nikt nie zabierze.
     Uśmiechnęła się leciutko na te słowa.
    - A ty? Jak się tu znalazłeś?
     Erik wzdrygnął się. zacisnął usta w wąską kreskę.
    - Moja historia...jest długa, zawiła i nie na dzisiejszy, świąteczny wieczór. - powiedział. - A propos świątecznego wieczoru. - uśmiechnął się wyciągając zza fałdy szat pudełeczko.
     Madeleine już miała się sprzeczać, lecz widząc to, co niósł wtedy w bibliotece na chwilę straciła rezon.
    - Co to? - zapytała mrużąc oczy.
    - Wesołych świąt Madeleine. - mówiąc to wręczył pudełeczko w drobne dłonie dziewczyny.
Ujęła je delikatnie i zsunęła wieczko.
    - Och... - cichy głosik wydostał się z jej ust, kiedy wyciągnęła piękną parę okularów w pozłacanej oprawie. - Eriku, to...ale one musiały być bardzo drogie!
    - To prezent, jednocześnie przeprosiny za tamte, które nieopatrznie zniszczyłem. - odparł.
     Madeleine wyjęła je. Były niewielkie o okrągłych szkłach, które idealnie pasowały do jej buzi. Założyła je na nos i nagle wszystko stało się o wiele wyraźniejsze. Uśmiechnęła się lekko, choć odczuwała pewien dyskomfort, lecz minie, gdy wzrok przyzwyczai się do nowych szkieł.
    - Dziękuję, są...są cudowne. - szepnęła.
    - Ale nie mam nic dla ciebie w zamian. - dodała spoglądając na niego ze smutkiem.
    - Madeleine. - Erik uśmiechnął się lekko. - Dałaś mi coś o wiele, wiele cenniejszego. - powiedział nachylając się delikatnie w jej stronę.
     Dziewczyna poczuła jak w żołądku zaczynają trzepotać delikatne skrzydełka.
    - Tego nigdy nie kupi się za żadną cenę. - dodał zdejmując maskę i oddał jej swój pocałunek wplatając palce w jedwabiste blond włosy.


Upiór w operze - historia nieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz