Harry
Wygrałem wojnę. Voldemort jest martwy. Nie było łatwo, ale jednak mi się udało. Niby znalazłem żonę. Niby moi przyjaciele są nadal przy mnie. Niby oni są szczęśliwi. Może i dokonałem tego wszystkiego, ale nadal czuję, że czegoś nie zrobiłem; czegoś, co powinienem; że nadal coś jest nie tak. Pytanie brzmi: czego?
Nie wiem.
Niby mam wszystko, co ludzie uważają za szczęście. Niby jestem szczęśliwy. No właśnie, niby.
Bo nie, nie jestem szczęśliwy.
I nie wiem czemu.
Ron i Miona? Nie byli dla mnie prawdziwymi przyjaciółmi. Zawsze wszystko robiłem sam. Może i mi pomagali i robili różne małe rzeczy, ale tak naprawdę to zawsze byłem sam. Ron, według mnie, przyjaźnił się ze mną tylko dla sławy i odzyskania dobrego imienia, oraz oczywiście pieniędzy. Miona? Właściwie to nie wiem czemu się ze mną przyjaźniła. Była irytująca, kiedy mówiła tylko o nauce. Nie dostrzegała nic poza nią. Zawsze byłem cholernym piątym kołem u wozu.
Ginny? Może i jest moją żoną, ale nie oznacza to, że ją kocham. Bo nie, nie kocham jej. Ona też była i jest irytująca. W dodatku jest brzydka. Dobra, może brzydka to za dużo powiedziane, ale nie pociąga mnie. Za każdym razem, kiedy próbuje mnie zaciągnąć do łóżka, mówię jej, że nie jestem na to gotowy. Na szczęście przynajmniej jest na tyle wyrozumiała, że wtedy poprzestaje na pocałunkach, chociaż i tak niechętnie. Wyszedłem za nią, bo tego oczekiwali ode mnie ludzie. Zresztą, czy to nie dziwne wychodzić za młodszą siostrę swojego "najlepszego" kumpla? Wzdrygam się na tą myśl.
Na szóstym i siódmym roku nie dało się nie zauważyć, że Ron klei się do Hermiony, i chcieliby zostać sam na sam; że moje towarzystwo im "trochę" przeszkadza. Przynajmniej odniosłem takie wrażenie. To było aż trochę nazbyt irytujące, kiedy Ron nie potrafił zagadać do Miony.
Niby wielcy przyjaciele, a nie zrobili nic, aby mi pomóc; aby wyciągnąć mnie z koszmaru, jakim jest mieszkanie u Dursleyów.
Niby Syriusz chciał mnie zaadoptować i mnie stamtąd wyciągnąć, ale koniec końców do tego nigdy nie doszło. Ciągle mylił mnie z moim ojcem, a jego przyjacielem. To było bardzo dobijające, kiedy po raz kolejny nazwał mnie "James", albo przypomniał jego kolejny nawyk, czy odruch, chociażby co mój ojciec zrobiłby w danej sytuacji. Nawet kiedy walczyliśmy w Departamencie Tajemnic, podczas jego ostatniej walki, nazwał mnie "James". To główny powód dla którego wtedy płakałem, ale oczywiście wszystkim powiedziałem, że to dlatego, że umarł. W sumie był jedyną osobą, której mogłem się zwierzyć, ale musiałem się liczyć z tym, że oczywiście po wszystkim powie mi, co zrobiłby mój ojciec, co oczywiście by mnie dobiło, więc gówno dałaby ta rozmowa.
Dumbledore? Może i grał, jakby się o mnie martwił, ale prawda jest taka, że miał mnie daleko gdzieś. W ogóle przez niemalże cały mój piąty rok nauki mnie unikał. Nigdy mnie o niczym nie informował. Nigdy nic nie wiedziałem. Nawet o wycieczce po horkruksa, w noc, kiedy zmarł, praktycznie nic nie wiedziałem. Nawet nie powiedział mi, po co dokładnie idziemy; tylko, że to coś bardzo niebezpiecznego i potrzebuje mojej pomocy, aby to zdobyć. Przecież sam mógł mnie zabrać od tych wstrętnych mugoli.
Już dawno przestałem wierzyć w to, że to miłość mojej matki mnie uratowała. Takie bajki się opowiada tylko dzieciom, aby spokojnie spały.
Okłamywali mnie. Całe moje cholerne życie; żyłem otoczony kłamstwami.
Niby to każdy mi współczuł śmierci rodziców. Niby to każdy mnie wspierał. A tak naprawdę to nikt nigdy mi nie współczuł i nie wspierał. To były tylko puste słowa.
CZYTASZ
𝐖𝐇𝐈𝐒𝐊𝐘||𝐃𝐫𝐚𝐫𝐫𝐲||𝐩𝐥
FanfictionZałamany Harry wybiera się do klubu, zamawia whisky i przysiada się do niego pewien blondyn o imieniu Draco. Obaj nie wiedzą z kim mają do czynienia, więc bez większego problemu rozmawiają o swoich doświadczeniach i wyznają pewne rzeczy. Co z tego w...