TOM
Bill zdawał się szczerze żałować numeru, jaki mi wywinął i tego, co robił przez ostatnie dni. O dziwo był bardzo spokojny i nie rzucał się o... o nic, w sumie. Westchnąłem cicho i spojrzałem na zegarek, znudzony. Od pół godziny czekałem, aż będzie gotowy i będziemy mogli zejść na pierwszą od dawna wspólną kolację z rodzicami. Jak dla mnie mógł zejść nawet w dresie i rozczochranych włosach, ale dla niego było to nie do przyjęcia.
-Kiedy masz zakończenie szkoły?
Z zamyślenia wyrwało mnie jego pytanie a ponieważ myślami byłem dość daleko, musiałem się przez chwilę zastanowić, zanim w ogóle mogłem mu odpowiedzieć.
-Jakoś za dwa miesiące. A co?
Pokręcił głową, dając mi znać, że pytał w sumie bez powodu, ale zauważyłem, że sięgnął po wiszący na jego ściane kalendarz i przewrócił kilka kartek, najwyraźniej coś sprawdzając. Postanowiłem jednak, że porozmawiam z nim o tym później a na razie powinniśmy już zejść do rodziców.
-Gotowy?
Podszedłem do niego, gdy znowu stał przed lustrem i z wręcz maniakalną dokładnością wygładzał swoje ubrania, zdejmując z nich co jakiś czas niewidzialne pyłki.
-Tak.
Przyznał i uśmiechnął się do mnie lekko, więc w końcu zeszliśmy po schodach na dół, by po chwili znaleźć się w jadalni, gdzie czekali już na nas rodzice. Przywitaliśmy się i usiedliśmy na naszych stałych miejscach a ja od razu sięgnąłem po wino, które było już dla nas przygotowane.
-Bill, musimy o czymś porozmawiać.
Powiedziała nagle moja mama a ja uniosłem głowę, jakby to o mnie chodziło. Kątem oka widziałem, że mój brat absolutnie się tym nie przejął, albo może po prostu udawał, że się nie przejmuje, i czekał na kontynuację.
-Dostałam dzisiaj telefon od twoich nauczycieli. Nie uczęszczasz na zajęcia online ale masz najwyższe oceny z prac, które wam zadają. Dlaczego więc nie bierzesz udziału w zajęciach?
Zdziwiłem się trochę, bo kompletnie wyleciało mi z głowy, że Czarny zdecydował się na szkołę internetową zamiast stacjonarnej, bo dzięki temu miał o wiele mniejszy kontakt z ludźmi.
-Nie uważam, żeby było mi to potrzebne. Potrafię już wszystko, co jest mi potrzebne do matury.
Spojrzałem na niego i coś mi mówiło, że nie kłamie, chociaż ciekawiło mnie, kiedy on się tego wszystkiego nauczył. Może później go o to zapytam, bo chyba wiem o nim mniej, niż sądziłem.
-Niemniej wolelibyśmy, żebyś był na lekcjach. Nie musisz się nawet odzywać, tylko się logować.
-Dobrze.
Dyskusja została zakończona, bo służba zaczęła wnosić zupę, jak się zorientowałem, pomidorową i stawiała przed nami.
-Byłbym zapomniał. Obaj idziecie na tydzień do szpitala na badania. Dzisiaj was zapisałem. Idziecie w poniedziałek.
Chyba opadła mi szczęka. Nie boję się lekarzy ale nie przepadam za badaniami i wbijaniem mi igieł, gdzie popadnie.
-Po co?
Zapytałem, prawie krztusząc się zupą i patrząc z niezrozumieniem na mojego ojca, który uśmiechał się do nas ciepło.
-O stanie zdrowia Bill'a nie wiemy prawie nic, tobie natomiast dużo mogło się zmienić, na przykład z wiekiem nabywa się różne alergie. Trochę was potestują i wrócicie do domu. To prywatna klinika, więc dostaniecie plan dnia, kiedy macie testy a kiedy wolne. W czasie wolnym możecie wyjść do sklepu, który znajduje się naprzeciwko lub na dziedziniec albo skorzystać z jednego z pokoi świetlicowych. Nic strasznego tam nie będzie.
Zapewnił nas, ale doskonale wiedziałem, że Bill się strasznie boi. Widziałem przerażenie na jego twarzy a jednocześnie czułem ten ogromny strach, jaki nim zawładnął.
-Będziecie tam razem, więc będzie wam raźniej.
Dodała nasza matula, najwyraźniej kompletnie nie orientując się w sytuacji. Westchnąłem ciężko i kontynuowałem kolację, modląc się w duchu, by chłopak jakoś to przeżył.
BILL
Po kolacji wpadłem do pokoju jak burza i miałem wrażenie, że zaraz się popłaczę. Za moimi plecami podjęto decyzję o wysłaniu mnie do szpitala. Rzuciłem tym, co pierwsze wpadło mi w ręce, jak się później okazało był to mój szkicownik, połamałem kilka ołówków po czym w szale wyciągnąłem torbę z szafy i zacząłem byle jak wrzucać do niej swoje ubrania.
-Co ty wyprawiasz?
Mój bliźniak stał obok mnie i najwyraźniej trochę bawiła go ta sytuacja, chociaż mnie w cale nie było do śmiechu. Fuknąłem na niego ale nie odpowiedziałem mu i gdy znów się odwróciłem, by wyjąć kolejne rzeczy z szafy, złapał mnie za przedramiona i unieruchomił, mimo że się wyrywałem.
-Puszczaj!
Krzyczałem, próbując jakoś uwolnić się z jego silnego uścisku, ale on stał niczym kamienny posąg, nie mając zamiaru mnie puścić. Dopiero po dłuższej chwili uspokoiłem się na tyle, by przestać się miotać i spojrzeć na niego już o wiele spokojniej. Wypuściłem powoli powietrze z płuc a on przytulił mnie do swojej piersi, nie pozwalając mi się ani trochę odsunąć.
-Przepraszam. Spanikowałem.
Przyznałem cicho, obejmując go za szyję i wtulając w ciepłe ramiona, wdychając przyjemny zapach.
-Wiem, nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze, będziemy tam razem. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Obiecał i mimo że nie widziałem w tym momencie jego twarzy, czułem, że jest to obietnica, której nie złamie. Po dłuższej chwili odsunął się ode mnie i chwycił mnie za podbródek, po czym złożył na moich ustach długi, czuły pocałunek, który od razu odwzajemniłem.
-Ufam ci.
Odpowiedziałem dopiero, gdy pozwolił mi znów używać ust do innej czynności, niż jedynie smakowania jego warg i uśmiechnął się na moje słowa, odgarniając mi włosy z twarzy. Westchnąłem cicho i spojrzałem na torbę z porozwalanymi w niej i dookoła niej rzeczami.
-Posprzątam to i idę się umyć i do spania. Nie mam już dzisiaj na nic siły. Chcę zostać sam, dobrze?
Poprosiłem, na co oczywiście od razu się zgodził, życzył mi dobrej nocy i pocałował mnie w czoło na pożegnanie, po czym zostawił mnie samego i mogłem w końcu na moment odetchnąć i zebrać swoje myśli. Jakim byłem idiotą, odsuwając się od niego, skoro aż tak go kocham. I mam ogromne szczęście, że mimo wszystko wciąż go mam.
CZYTASZ
Miłość leczy rany
FanficPAMIĘTAJCIE, ŻE OPOWIADANIE JEST W 100% WYMYŚLONE PRZEZE MNIE I NIE MA NIC WSPÓLNEGO Z RZECZYWISTOŚCIĄ