Rozdział 22.

91 15 4
                                    

  W pierwszy dzień po świątecznej przerwie Prudencja szła wolnym krokiem w stronę szkoły. Kilka kroków przed nią maszerowała naburmuszona Edith. Była oczywiście zdenerwowana, że musi przemęczyć swoje biedne nogi. Yoko cicho prychnęła i wcisnęła w ucho słuchawkę. Wybrała losową piosenkę i podgłośniła nieco. Idąc patrzyła na pobliski las i samochody przejeżdżające obok niej. Głębiej włożyła ręce do kieszeni płaszcza i przyśpieszyła odrobinę w rytmie jej ulubione piosenki Stinga 'Englishman in New York'. Czasami czuła się jak ten Anglik w Nowym Jorku. Jakby nie pasowała do tego świata. Ale słowa 'Be yourself, no metter what they say' napawały ją odrobiną nadziei. Nagle poczuła na okularach czyjeś dłonie. Normalna dziewczyna byłaby podekscytowana i zgadywałaby, kto to. Jako że Prudencja nie uważała się na do końca normalną, mruknęła tylko:

-Odpierdol się.

  Ręce od razu odsłoniły jej oczy. A głos za jej plecami odpowiedział:

-Jaka niegrzeczna dziewczynka! Uważaj na słowa, bo jeszcze pomyślę, że mnie nie lubisz.

  Prudencja spięła się na widok Vincenta. Nic nie powiedziała, nadal idąc przed siebie. Odrobinę przyciszyła muzykę, by usłyszeć, co ma do powiedzenia.

-I jak zwykle rozmowna - westchnął. - Nie uważasz, że musimy omówić pewne kryteria naszego związku? 

-Związku?

-No tak. Przecież jesteśmy w pewnym sensie parą. Ale w sumie nie do końca - powiedział, stukając się palcem wskazującym po brodzie.

  Prudencja spojrzała na niego. Jego długie czarne włosy wiatr odwiewał do tyłu. Był ubrany w czarny płaszcz i ciemne, dość obcisłe, spodnie. Był może przystojny, ale dziewczynę coś w nim odpychało. Sam jego charakter był nie do zaakceptowania.

  Kontynuował:

-Przedstawię ci kilka zasad, skarbie. Masz za mną nie chodzić, nie łasić się i nie obnosić z naszym związkiem. Bo to by było dość dziwne. Kiedy zechcę, masz przyjść i się ze mną całować. Będę kładł ręce gdzie mi się podoba, rozumiesz? Musisz być miła i mi potakiwać. I przestań robić te twoje miny.

-Jakie miny? - zdziwiła się.

-Takie, jak teraz. Krzywisz się, kiedy na mnie patrzysz.

-Nie sądzę, żeby to było dziwne - mruknęła cicho.

  Vincent udawał, że nie dosłyszał jej ostatniego zdania.

-I masz nie siedzieć z tamtymi kolesiami. Jak oni się wabią?

  Dziewczyna gotowała się ze złości.

-Przestań, okay?

-Ale ja nic nie robię - zaśmiał się swoim obrzydliwym śmiechem.

-I trzymaj się z dala od Stanleya.

  Yoko miała dosyć. Nie odzywała się przez całą drogę. Kiedy weszła do klasy razem z Vincentem zaczęło się jej upokorzenie. Lizzy popatrzyła na nią swoim kpiącym wzrokiem. Jej brwi uniosły się tak wysoko, że aż schowały się pod blond grzywką, kiedy zobaczyła, jak Vincent nachyla się nad Prudencją i szepcze coś, a potem całuje w szyję.  Na oczach całej klasy. Zaczerwieniła się po same uszy i pochyliła głowę, by ukryć zmieszanie.

  Siedzący na końcu klasy Stanley wciągnął głośno powietrze.

Stanley

  To jednak prawda. Prudencja i Vincent. Wydawało się niemożliwe. Przecież ona go nie znosi! Ta sprawa śmierdziała z daleka. Coś się musiało dziać. Vincent odzyskał pamięć, ale nie sądzę, żeby to miało coś z tym wspólnego. Chyba nie przypomniał sobie wszystkiego? 

loneliness in paradiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz