Wbiegliśmy na skały porośnięte drzewami mając nadzieję, że to powstrzyma perytony, jednak skrzydlate jelenie nie dawały za wygraną. Ja, Kendra i Dougan poruszaliśmy się po prawym krańcu szczytu.
-Skąd one się tu wzięły?- Zapytała w biegu Kendra.
-To jest czas, w którym szukają sobie pożywienia, a my znaleźliśmy się na ich terenie.- Wytłumaczyłam, zerkając na dwanaście stworzeń lecących za nami.
-Nie sądzicie, że powinniśmy...- Dziewczynka nie skończyła mówić, bo potknęła się i ześlizgnęła w dół.
-No nie wierzę.- Wyszeptałam. -Ja po nią zejdę a ty spróbuj znaleźć resztę osób.- Popatrzyłam na Dougana, na co ten tylko kiwnął głową.
Ześlizgnęłam się po zboczu góry i znalazłam się na sosnowych igłach, na których wcześniej wylądowała Kendra. Rozejrzałam się w poszukiwaniu dziewczynki, kiedy za moimi plecami rozległ się ryk. Niewiele myśląc ruszyłam w tamtą stronę, a to co zobaczyłam było dla mnie lekko zabawne. Wróżkokrewna czołgając się po ziemi, próbowała uciec przed zranionym perytonem.
-Czy zamiast stać tam i się przyglądać, mogłabyś mi pomóc?- Poprosiła dziewczynka.
-Co? A tak, jasne.- Mówiąc to, rzuciłam sztyletem w głowę stworzenia, które już po chwili leżało martwe.
-Nie boisz się zabijać tutejszych zwierząt? Mówiłaś, że mogą wziąć odwet na osobę, która je zabije.-
-Widać, że ktoś tu mnie nie słucha uważnie. Mówiłam, że smoki mogą wziąć odwet, z czego na pewno chętnie by skorzystały.- Pomogłam Kendrze wstać. -A teraz chodź.- Lekko popchnęłam dziewczynę do przodu, w międzyczasie wycierając i chowając sztylet.
Szłyśmy chwilę między drzewami, aż do naszych uszu dobiegł przeraźliwy ryk. Obie spojrzałyśmy w niebo i między gałęziami dostrzegłyśmy ogromnego niebieskiego smoka.
-Myślisz, że nas zauważył?-
-Nie jestem pewna...-
-Kendra, Sophie! Jak dobrze, że nic wam nie jest.- Mara pojawiła się obok nas. -Smok próbuje przegonić te stworzenia, więc możliwe, że będą tędy uciekać. Musimy zejść im z drogi.- Kobieta ruszyła przodem, my za nią a Dougan i Trask jako ostatni.
Niepokoiło mnie to, że nigdzie nie było ani śladu Warrena, Tanu i Gavina. Biegliśmy chwilę między drzewami, patrząc jaką masakrę urządza ten smok. Co chwile na ziemię spadały pojedyncze nogi bądź skrzydła jeleni, zostawiając po sobie krwawy ślad. Zwierzęta, które wcześniej usiłowały nas zabić, teraz same uciekały w popłochu.
-I co chcecie teraz zrobić? Macie jakiś plan?- Zapytała Kendra, kiedy wreszcie dotarliśmy na polanę, na której nie było drzew.
-Najpierw musimy znaleźć innych. Nie wiemy co się z nimi stało, ale bez nich nigdzie się nie ruszymy.- Trask uśmiechnął się pokrzepiająco do dziewczynki.
-Może skorzystajmy z tego, że trwa tu jest bardzo wysoka. Schowajmy się w niej i zaczekajmy aż smok odleci. Wtedy wyruszymy na poszukiwania.- Zaproponował Dougan.
-To się nie uda.- Westchnęła Mara, na co wszyscy popatrzyli na nią pytająco. -Ten smok nas chyba zauważył.-
I faktycznie, Mara miała rację. Drapieżnik obniżył swój lot tak, że gdyby się postarał to udałoby mu się pazurami ściąć korony drzew. Popatrzyliśmy się po sobie i po raz kolejny w tym dniu mieliśmy zacząć uciekać, ale zmienił to głupi przypadek losu. Na skraju polany niezdarnie wylądował Peryton, a zanim się podniósł na nogi, Mara już zdołała go osiodłać.
-Kendra, Sophie wsiadajcie. My spróbujemy jakoś go zdekoncentrować.- Odezwała się kobieta.
-Dwie sprawy. Pierwsza: Wy naprawdę chcecie zdekoncentrować smoka? Nie chcę wyjść na pesymistkę, ale to nie skończy się dobrze, a po drugie...- Popatrzyłam na dorosłych, stając przy trzymanym przez Marę zwierzęciu.
-Jeśli masz jakiś inny pomysł to śmiało, jesteśmy otwarci na propozycje.- Powiedział z sarkazmem Dougan.
-A po drugie.- Puściłam jego uwagę mimo uszu. -Dlaczego odkąd tu przyjechaliście traktujecie mnie jak jakieś jajko. To ja z was wszystkich znam to miejsce najlepiej, więc nie rozumiem czemu nie pozwalacie mi się zmierzyć z jego zagrożeniami.-
-Próbujemy cię odsunąć od niebezpieczeństw, ponieważ jeśli coś pójdzie nie tak i Dougan albo Trask zginą, tylko ty będziesz mogła zaprowadzić nas z powrotem do Czarnodołu. W dodatku, tylko ty znasz to miejsce na tyle dobrze, aby pomóc nam ominąć jego półapki.- Mara pośpiesznie odpowiedziała na zadane przeze mnie pytanie. -A teraz wsiadaj, smok już tu prawie jest.- Wskazała ruchem głowy na stworzenie idące w naszym kierunku.
Było to dosyć dziwne posunięcie z jego strony, ponieważ rzadko spotykało się smoki, które polują na coś idąc. Wskoczyłam pośpiesznie na jelenia, a kiedy tylko Trask posadził przede mną Kendrę, peryton zaczął gnać do przodu. Z lasu wybiegł Mendigo i rzucił nam w pośpiechu chlebak, który Kendra złapała. Zza pleców rozległ się gwałtowny ryk, a nasz przerażony wierzchowiec podskoczył do góry i zaczął lecieć. Smok zupełnie stracił zainteresowanie towarzyszami, którzy machając, próbowali odwrócić jego uwagę i ruszył w pogoń za nami. Peryton poleciał w stronę wysokich traw co nie było dobrym pomysłem, ponieważ zaplątał sobie w nie skrzydła i zrzucił nas z grzbietu.
***
Kiedy otworzyłam oczy poczułam lekki ból głowy. Starając się przypomnieć zdarzenia sprzed chwili, doszłam do wniosku, że kiedy jeleń zrzucił nas z grzbietu, Kendra wpadła w bagno a ja uderzyłam głową w kamień. Za nami leciał smok...
-No właśnie, smok!- Krzyknęłam, zrywając się na nogi.
Rozejrzałam się i kilkanaście metrów dalej zobaczyłam trójkę nastolatków. Ten pierwszy, który stał bliżej smoka, rozmawiał z nim w jakimś starym języku, z którego nie rozumiałam ani słowa. Pozostała dwójka, ledwo stała trzymając się za ręce. Szybko wychyliłam się zza trawsk i do nich podeszłam.
-Jest i czwarta!- Powiedziała uradowana... smoczyca. Podniosłam głowę i przyjrzałam się jej.
-Witaj Nafio. Nie sądziłam, że cię tu spotkam.- Stwierdziłam po namyśle.
-No proszę, kogo ja tu widzę. Sophie, od kiedy tak bardzo zaczęłaś spoufalać się z ludźmi?- Zapytała wykrzywiając usta, tak aby wyglądały jak uśmiech.
-Wiesz, z upływem czasu gusta się zmieniają.- Odpowiedziałam równie nieszczerym uśmiechem.
-No tak... W każdym razie, jak już mówiłam, puszczę was oraz waszych przyjaciół wolno. Możecie podziękować za to Smoczemu Bratu.- Z ostatnich słów tak jakby sobie zadrwiła i odleciała.
-Skąd z-znasz Nafię?- Zapytał Gavin patrząc na mnie.
-Można powiedzieć, że jest to stara znajoma. Za to ja naprawdę jestem ciekawa co Seth tutaj robi.- Mówiąc to spojrzałam na chłopaka, który lekko się zarumienił. -W środku Smoczego Azylu, w łatwo palnym chlebaku, który mógł zostać zniszczony w każdej możliwej sytuacji.
-No wiesz... Też się chciałem na coś przydać. Zawsze tylko Kendra i Kendra. To niesprawiedliwe.- Założył ręce na klatce piersiowej. -Ja nie jestem już dzieckiem, mam prawie 16 lat.-
-Jeszcze proponuję żebyś tupnął nogą, to doda temu wszystkiemu dramatyzmu. Ale nie ważne, to nie mnie będziesz się tłumaczył. Gdzie są inni?- Tym razem pytanie zostało skierowane do Gavina.
-T-t-tanu podczas ucieczki przewrócił się i stracił przytomność a Warren już na samym początku nabił się na rogi któregoś z perytonów, ten ciągnął go dłuższą chwilę za sobą.- Powiedział podając Kendrze suche ubrania.
-No dobrze, w takim razie ruszajcie się, trzeba ich znaleźć i udzielić pomocy.- Krzyknął z zapałem Seth i ruszył przed siebie.