01

39 6 3
                                    

TWOJA NAJUKOCHAŃSZA, VENOM

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

TWOJA NAJUKOCHAŃSZA, VENOM.

Przez cały nasz pobyt na Ziemi zbieramy ludzi na nasz pogrzeb i czekamy na rozgrzeszenie. Niektórzy trafią do ogrodu Eden, gdzie wszystko będzie idealnie i po ich myśli, lecz niektórzy (stety bądź niestety) trafią do jego przeciwieństwa - do czystej doliny śmierci Gehenny. Pewien mężczyzna już odpuścił mi winy, we własnym, prywatnym konfesjonale. A ten konfesjonał zwał się infernem, piekłem i cierpieniem. Bezlitosną męką i błagań kolejką. Cierpienie? Znana mi już fraza. Venom - jad. „Pełna jadu jesteś, panienko". Pełna jadu? Zobacz, co przeszłam! Venom - trujący. „Zatruwasz tę przestrzeń, panienko! Uciekaj stąd, ale migiem!" Jestem trująca? Nie powiedziałabym.

Moje kuszące przekleństwo i grzech miłosierdzia. Kusiłeś mnie by najważniejszy członek Sądu Ostatecznego, najwyżej położonego wygnał mnie z raju niebiańskiego. Błagałam, płakałam, prosiłam, wykłam i wymagałam, bym została. Było mi tam tak dobrze. Wszystko pod dostatkiem, dopóki pewnego, ponurego i ciemnego dnia nie zjawiłeś się na drzewie z owocem zakazanym jak szatan za węża przebrany. Byłeś nagi, ale nie twoje ciało było pozbawione wszystkiego, a dusza. Zgrywałeś zagubionego mędrce, który wyruszył na przód w poszukiwaniu prawdy i sprawiedliwości na świecie. Jak szatan w Ewangelii zapisany kusiłeś mnie, bym dotknęła owocu, a tak bardzo nie chciałam. Soczysty owoc był grzechem zakazanym. Pragnęłam go bardziej z każdym twym słowem. A gdy w końcu go spróbowałam - ukazał mi się sam Król Niebios i wygnał mnie z Edenu. Byłam naga i pozbawiona emocji, ponieważ je ode mnie zabrałeś.

Zaufanie jest trudnym pojęciem, a sztuka to umiejętność, którą mało z nas posiada - odróżniać komu można ufać. Nauczyłeś mnie tego i posługiwałam się tym, dopóki nie odszedłeś. Wtedy zrozumiałam, że ufać nie wolno nikomu. Trafiłam do czyśćca, choć dla mej duszy nie było ratunku. Zostały z niej resztki, które były obrzydliwie brudne i nienadające się do użytku wiecznego... Bowiem, były to strzępy, które po sobie zostawiłeś.

Byłeś czymś, dzięki czemu mogłam żyć. Tlen? Być może. Dlaczego żyjemy dniem dzisiejszym, nie myśląc o przyszłości. Wstajemy rano, aby pójść do pracy, zarobić w niej pieniądze, kupić jedzenie, żeby mieć siłę pójść ponownie do pracy. Byłeś moją teraźniejszością i jedynym utrzymankiem. Modliłam się, byś nie odchodził. Byłeś pieprzonym uzależnieniem i nie mogłam się od ciebie uwolnić. Byłam pochłonięta twoją nieskazitelnością, mimo że wiedziałam, jak bardzo zły byłeś i co zrobiłeś innym.

Pragnęłam cię więcej, więcej i więcej. Klęczałam przed tobą, bo dla mnie to ty byłeś Królem Niebios. Tobie spowiadałam się co niedziele w konfesjonale bram piekła. Prosiłam o pokutę, odmawiałam każdą zarzuconą mi modlitwę i przyjmowałam komunię świętą.

- Och, Boże mój drogi... Wybacz mi każdy grzech popełniony i pozwól być czystą jak najświętsza Maryja panna. Pozwól, bym ukazała ci me oblicze anielskie, nawet gdybym miała zapłacić za to życiem. Moja dusza jest wrakiem, a ja jestem zepsuta do szpiku kości. Pozwól mi się nawrócić, a pokażę ci, że jestem warta twej Boskiej uwagi... - powtarzałam co niedziela, a ty zawsze odpowiadałeś jednym, dłuższym zdaniem: „zyskasz mą uwagę, ale najpierw przyjmij mnie do siebie, bowiem zadośćuczynienia nie ujrzysz prędzej, niż gdy cię opuszczę". Nigdy nie zapomnę twych zwrotów. Formułkę spowiedzi znam na pamięć i, mimo iż nie modlę się ku tobie, nadal jest w mojej głowie i co niedziela przy krzyżu pańskim odmawiam wszelkie modlitwy, które kiedyś musiałam. Twój głos niczym archanioła. Czysty, piękny, męski, głęboki, niski i uspokajający. Twoje imię było moją religią, czciłam je.

Pewnego słonecznego dnia, zrozumiałam, że w końcu naprawdę odejdziesz. Nigdy tobie nie dorównywałam i nie byłam wedle uznania twych wymagań, dlatego zadośćuczynienia doznałam dopiero, gdy opuściłeś me ramiona i wybrałeś inną wyznawczynię, która uwielbiała każdy skrawek twej żuchwy, ale nie kochała i nie wychwalała twej religii i swego światopoglądu zwanego twym imieniem tak jak ja. Mimo szkód, które wyrządziłeś, to ja jedyna mogłam zapewnić ci to, co zawsze chciałeś mieć - władzę i podbudowane ego.

Moja wyobraźnia sięga daleko, a chęć pozbawienia cię wszelkiego zła, byśmy mogli być razem uszczęśliwieni, była z dnia na dzień coraz silniejsza, bo ja cię kocham, kochałam i kochać będę... Jak przyrzekamy w kościele: "na wieki wieków, amen".

⸻ 𝐝𝐞𝐚𝐫 𝐥𝐨𝐯𝐞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz