Moje spojrzenie po raz ostatni padło na niknącą w oczach płytę lotniska Chopina. Przywykłam do uciążliwych zmian ciśnienia przy starcie i lądowaniu, niemożliwych do zrozumienia komunikatów, czy klaustrofobicznych toalet na pokładzie. Jednak ten lot był inny. Nie mogłam pojąć jak zajmujący miejsca kilka rzędów przede mną młodzi ludzie mogli z nieskrywaną ekscytacją podawać sobie z rąk do rąk 1.5 litrową butelkę z podejrzanie jasną Colą. Spojrzałam na ich roześmiane twarze i nie mogłam zrozumieć jak ta grupka nieznajomych może być nieświadoma jak kruche i niestałe są poczucie bezpieczeństwa i radości. Jeszcze wczoraj byłam taka jak oni. Nie patrząca zbyt daleko w przyszłość, beztrosko oddana codzienności i naiwna. Głos stewardessa oderwał mnie od czarnych myśli.
Czy ma Pani ochotę na coś do picia? Mogę zaproponować kawę, herbatę, sok lub wodę?
Nie... nie dziękuję- odparłam pospiesznie odwracając głowę w stronę okna.
Nieco skonfundowana moją reakcją stewardesa zaczęła obsługiwać następnych pasażerów. Czy moim zachowaniem nie wzbudziłam w niej podejrzeń? Czy mnie rozpoznała? Niemożliwe- workowata czarna bluza, dżinsowe rurki i białe Vansy stanową najmniej rzucające się w oczy części garderoby z mojej dawnej szafy. Z moim niedbałym koczkiem i odrobiną makijażu wyglądałam jak typowa bohaterka fanfiction. Wsuwam w uszy słuchawki i pogrążam się w błogiej nieświadomości ze spojrzeniem wbitym w znajdujące się pod nami cumulusy.
***** ***
Przekręcam klucz w zamku, a drzwi ze stłumionym skrzypieniem otwierają się. W mieszkaniu jest cicho i ciemno, zostawiam walizkę w holu i i kieruję się w stronę kuchni. Na wyspie kuchennej zauważam kartę i butelkę Prosecco. Sięgam po liścik od mojej przyjaciółki:
Kochana Ann,
Niestety przez to, że przyjechałaś tak niespodziewanie nie jestem w stanie przywitać Cię osobiście. W ramach zadośćuczynienia zostawiam Ci butelkę naszego ukochanego wina. Wypij moje zdrowie i czuj się jak u siebie w domu! Powinnam wrócić jutro w okolicach południa.
Całuski
Vic
Po kilku minutach siłowania się z korkiem udaje mi się otworzyć wino, biorę łyk orzeźwiającego trunku i po raz pierwszy dzisiejszego dnia oddycham z ulgą. Udało się, czas zacząć moje nowe życie. Kieruję się do łazienki, gdzie nalewam wody do wanny i dodaję sporą ilość różanego płynu do kąpieli. Czekając, aż kąpiel będzie gotowa sięgam po moją komórkę oraz kupioną po drodze nową kartę SIM. Jej polska poprzedniczka leży już na dnie Tybru. Ekran telefonu wygląda pusto po usunięciu z niego wszystkich aplikacji, które mogłyby mnie łączyć z przeszłym życiem. Szybko włączam losową playlistę i po zrzuceniu z siebie ubrań zanurzam się w nieskończonym morzu piany. Głośne dźwięki Rain on me stanowią świetne tło do kasowania kolejnych zdjęć z galerii, jeden po drugim znikają świadectwa mojej poprzedniej tożsamości, po kilku minutach galeria jest pusta. W sumie nie czuję żalu, raczej dużą ulgę. Biorę kolejny łyk z butelki stojącej przy wannie, i z rozczarowaniem zauważam, że jest już prawie pusta. Jako, że temperatura wody również pozostawia dużo do życzenia postanawiam zakończyć kąpiel. Wycieram się puchatym ręcznikiem, zarzucam na siebie szlafrok i ruszam w stronę walizki, by znaleźć coś do przebrania się. Ogarnia mnie frustracja, gdy nie znajduję niczego nadającego się na piżamę. Już nigdy nie zobaczę kochanego T-shirtu z Arctic Monkeys! Z postanowieniem pożyczenia czegoś od Vic idę w stronę jednej z sypialni. Po krótkim przeszukaniu komody znajduję czarną koszulkę z logiem nic niemówiącego mi zespołu. Nie zastanawiając się długo zakładam ją na siebie i rzucam się na łóżko. Po tak pełnym emocji dniu i butelce świetnego alkoholu szybko oddaję się w objęcia Morfeusza...
CZYTASZ
I'm not like other ragazze
FanfictionI know that you hate this place Not a trace Of me would argue Honey, we should run away \Hozier "To Be Alone"\ To była jedna z tych ciepłych, słonecznych i pełnych życia wiosen, która przejęła ulice Rzymu. Anastazję, jak wielu innych, przywiała do m...