Początek

18 1 0
                                    

Ogromny, przerażający, zbudowany z ciemnego kamienia zamek stał na klifie. Szalała burza, wzburzone morze huczało gdy fale z gniewem uderzały o kamienną ścianę która zaczęła się niebezpiecznie sypać.

Powietrze było ciężkie, jak przed burzą. Niebo przysłaniały granatowe chmury z których lada moment spadnie ściana deszczu. Nagle niebo rozdarła jasna błyskawica a grzmot poniósł się echem odbijając się od potężnych murów zamczyska. Drzewa w lesie chwiały się niespokojnie, jęcząc gdy bezlitosny wiatr wyginał je na wszystkie strony omal ich nie łamiąc.

Niespodziewanie piorun trafił w jedno drzewo które momentalnie zapłonęło. Przewróciło się, a reszta równie szybko zajęła się ogniem. Hałas był niewyobrażalnie głośny, błyskawice waliły w co tylko stanęło im na drodze wtórując wyciu wygłodniałych wilków.

Z gęstego, płonącego lasu wyłoniła się zakapturzona postać w długiej tunice. Jej stare, kościste i pomarszczone dłonie trzymały jakieś zawiniątko, które postać starała się za wszelką cenę ocalić. Dzielnie brnęła przez wodę i pod napierający na nią wiatr. Wydawało by się, że wszystkie żywioły zgodnie próbowały ją przed czymś ostrzec. Ochronić. Ona jednak albo nie zdawała sobie o tym sprawy i utwierdzała się w przekonaniu że ma pecha wybierając się w podróż w takie warunki pogodowe, albo zwyczajnie miała to gdzieś. Była uparta, to fakt. Od zamku dzieliło ją zaledwie paręnaście kroków.

Burza nieco ucichła, jakby dawała za wygraną. Deszcz nie padał już tak mocno a chmury przerzedziły, nieśmiało ukazując skrawki błękitnego nieba. Postać stanęła u drewnianych wrót zamku nadgryzionych zębem czasu. Wyryto na nich napis jakimś nieznanym językiem. Starzec ściągnął kaptur strzepując z siebie krople deszczu. Miał długą białą brodę lecz głowa świeciła łysiną. Jego bladą, pełną zmarszczek twarz szpeciły liczne blizny będące pamiątkami po walkach. Zmrużył oczy i wpatrywał się w słowa na drzwiach. Po chwili wymamrotał coś cicho pod nosem i pchnął je.

Jego oczom ukazał się długi korytarz z białą posadzką, trochę zabrudzoną a po jej środku ciągnął się krwistoczerwony dywan. Końca korytarza nie było widać, rozlewał się on w ciemnościach. Mężczyzna niepewnie ruszył naprzód a z każdym krokiem zapalały się pochodnie oświetlając dalszą drogę. Sklepienie było wystarczająco wysoko by wiszące na nim pozłacane żyrandole nie dawały zbyt dużo światła. W budynku panował ogólny ziąb a szybkie oddechy staruszka zamieniały się w kłęby pary.

Szedł korytarzem godzinę. Może dwie. Był wycieńczony, nie dawał już rady. Był na skraju załamania - przebył niewyobrażalnie długą i trudną drogę by tu dotrzeć. Podążał nią kilka miesięcy, przez noc i dzień nie zatrzymując się. Miał do dostarczenia bardzo ważna przesyłkę i czym dłużej zwlekał z dostarczeniem jej do niego było niebezpieczniejsze. Teraz okaże się że to wszystko na nic? Nie wytrzymał i wybuchnął unosząc ręce w geście poddania.

- Nie chowaj się tchórzu! Pokaż się! Wiem że mnie słyszysz, nie zamierzam tego tak zostawić! Zawarliśmy umowę. Pokaż się natychmiast. - wykrzyczał w sufit.


W ułamku sekundy korytarz przyspieszył, jeśli można to tak nazwać. Dywan przesuwał się pod nogami starca jak na jakimś szalonym rollercoastrze, a ściany i kolumny migały przed oczami przyprawiając o zawrót głowy. Mężczyzna zachwiał się i upadł na podłogę.

W tym samym momencie wszystko gwałtownie się zatrzymało a przed nim stał tron.


***


To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 16, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Graviora ManentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz