11. Jak wygląda umowa autorska?

317 35 18
                                    

Poprzednio zboczyliśmy w te mniej optymistyczne rejony odrzuconej propozycji wydawniczej, ale już wracamy na tor pełen nadziei, by porozmawiać o tym, co każdy aspirujący pisarz chciałby zobaczyć — o umowie wydawniczej.

Zacznę może od tego, że nie dostaniecie jej tak od razu, gotowej do podpisania, w pierwszym mailu. Umowę się negocjuje i jest to normalny etap współpracy z wydawnictwem. Ja, ze względu na lockdown, wszystko załatwiałam zdalnie, ale zgaduję, że w normalnych warunkach rozmawia się w siedzibie wydawnictwa.

A zatem jak to wyglądało u mnie?

W jednym z maili dostałam roboczą wersję umowy do wglądu i zatwierdzenia. Myślę, że w innych wydawnictwach wygląda to podobnie — a przynajmniej mam nadzieję, bo to jest ten moment, w którym twórca nie tylko może, ale wręcz powinien zacząć zadawać pytania. Nie ma głupich kwestii; nie ma spraw niewartych ujęcia. Nie wyjdziecie na niepoważnych, nikt was nie wyśmieje (a przynajmniej nie powinien) ani nie podziękuje za współpracę. Ja pytałam na przykład o to, czy książka przejdzie redakcję i korektę — rzecz niby oczywista, ale coś w umowie było ujęte w taki sposób, że się zamieszałam i wolałam dopytać.

Dobra umowa wydawnicza ma kilka stron (moja ma pięć) i ujmuje absolutnie wszystko. Czyli... tak konkretnie co?

⦿ informację o prawach autorskich, majątkowych i licencji — i to jest najważniejszy punkt, na który należy zwrócić uwagę, bo tu zdarzały się haczyki. W dużym skrócie umowa może być:

a) z przeniesieniem autorskich praw majątkowych — to znaczy przekazujecie wydawcy wszystkie prawa majątkowe na wszystkich polach eksploatacji. Wciąż jesteście twórca dzieła, możecie się pod nim podpisywać, ale tracicie prawo do czerpania korzyści majątkowych. Na zawsze. Jest to więc najbardziej niekorzystna z umów.

b) z udzieleniem wyłącznej licencji — na określony czas (to może być na przykład pięć lat) udzielacie wydawcy licencji do dysponowania dziełem: druku, publikacji ebooka, audiobooka i wszystkiego, co znajdzie się niżej w umowie. Po upłynięciu określonego przez umowę czasu dzieło do Was wraca i możecie nim dysponować samodzielnie — na przykład wydać ponownie w innym wydawnictwie. Jeśli przed zakończeniem określonego w umowie czasu żadna ze stron nie zechce rozwiązać umowy, ulega ona automatycznemu przedłużeniu.

c) z udzieleniem niewyłącznej licencji — oznacza to, że równocześnie możecie współpracować z kilkoma wydawnictwami; na przykład wydać ebook w jednym, a druk ogarnąć w innym.

⦿ czas, w jakim wydawca zobowiązuje się do wydania książki — i to jest bardzo ważny zapis, który, jak wyjaśnił mi redaktor naczelny, chroni autora przed byciem wsadzonym do wydawniczej "zamrażarki". Być może słyszeliście o autorach, którzy czekali na premierę debiutu jakieś dwa-trzy lata, choć umowa została podpisana — to właśnie osoby, u których ten punkt nie występował. Uczciwy wydawca będzie chciał waszą książkę wypuścić, nie kisić i określi, kiedy to zrobi. Jeśli nie — już macie o co pytać.

⦿ kwestie honorarium — czyli jak wy i wydawca dzielicie się łupem. Określona powinna zostać kwestia zarówno zaliczki, jak i późniejszego procentu od sprzedaży, a także to, kiedy powinniście dostać kolejne "wypłaty" i na jakiej podstawie (prawdopodobnie będzie to raport sprzedażowy).

⦿ stawki, jakie otrzymacie wy i wydawnictwo w przypadku sprzedania praw do tłumaczenia, adaptacji filmowej lub teatralnej albo audiobooka.

⦿ obowiązek usunięcia kopii książki i fragmentów z internetu — przy czym nie jestem pewna, czy ten zapis pojawia się zawsze, czy tylko jeśli wydawca wie, że wasza książka była wcześniej dostępna w sieci. Notabene: powinien wiedzieć.

Może się też pojawić zapis o prawie do pierwokupu — oznacza to, że jeśli napiszecie kolejną książkę z serii lub w tym samym uniwersum, wasz wydawca ma do niej pierwszeństwo. Pierwsza powieść spoza serii ognistej, którą niedawno skończyłam, od razy poleciała więc do redaktora Nowej Baśni, czyli odpadło mi całe zamieszanie z ponownym szukaniem książkowego domu. No kocham ten zapis :D

To takie najważniejsze punkty, ale są jeszcze niuanse prawne i pewne zawiłości, które mogą rodzić pytania. Moja rada: nie kiście się z nimi i sprawdźcie, czy na pewno wszystko rozumiecie. Polecam gorąco wszystkim przyszłym debiutantom skonsultować umowę z prawnikiem. Tak, ja też to zrobiłam i nie, nie jest to dowód na brak zaufania do wydawcy. Jestem szczera - język prawniczy ogłupia mnie jak chemia, więc chciałam przede wszystkim połapać się w słownictwie i wiedzieć, co tak naprawdę podpisuję. Taka konsultacja pomoże też określić ewentualne pytania, które zadacie wydawcy, by wszystko było jasne.

Trzymajcie się i do następnego!

(a nie trzeba będzie czekać miesiącami, obiecuję :D)

~ Kasia


Z Wattpada do księgarni - notatki z procesu wydawniczego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz