Rozdział jedenasty, w którym pojawia się dom czarownicy w głębi lasu

16 3 1
                                    


Chmurnik wstawał później niż Neokadia, bo nie miał w tej chwili żadnych stałych obowiązków, jeśli nie liczyć zajmowania się domem. Tego dnia pozwolił sobie pospać do jedenastej. Zaczął dzień od leniwej kawy i zadumy przy oknie, z której wyrwał go dopiero dzwonek telefonu. Nieznany numer.

- Przepraszam, czy oferta na ten aparat Nikona jest jeszcze aktualna? – odezwał się męski głos w słuchawce smartfona.

- Hm, nie... a tak się pokazuje w internecie? Jestem przekonany, że zdjąłem ofertę.

- A czy byłby pan gotów renegocjować? Dałbym panu lepszą cenę.

- Wie pan, technicznie rzecz biorąc to już powiedziałem tamtej pani, że sprzedane i...

- Wymyśli pan coś. Zapłacę tysiąc pięćset więcej.

Swętek natychmiast stracił zainteresowanie kawą.

- Dwa tysiące – wypalił bez zastanowienia.

- Oczywiście. Rozumiem, że musi pan odpalić jakąś karę za rezygnację z oferty?

- Tak, właśnie – Swętek był pewien, że regulamin portalu nie przewiduje niczego takiego.

- Ale za te dwa tysiące dostarczy mi pan go dzisiaj.

- Jest pan z Krakowa?

- Ze Skały. Jednak jestem dzisiaj w mieście, w interesach. O osiemnastej pod Mickiewiczem?

Kupiec okazał się starszy, niż Swętek ocenił po głosie. Posiwiały, wyluzowany facet z wypielęgnowaną kozią bródką siedział na cokole pomnika. Wyglądał na turystę, o ile w tych dziwnych czasach świeżo po zarazie w ogóle można było mówić o turystyce. Miał na sobie sportowe spodnie, koszulkę polo i lekką kurtkę, a pod nogami plecak. Na widok kontrahenta pomachał do niego entuzjastycznie.

- Tutaj! Dzień dobry. Pan Bogin, prawda? Mirosław Dobrzański.

Płanetnik pokiwał głową i wskazał znacząco na torbę fotograficzną na ramieniu. Tego ranka odbył wyjątkowo nieprzyjemną rozmowę z pierwszą kupującą, która zrobiła mu wykład o tym, co sądzi o tak niepoważnym zachowaniu. Pozostawało mieć nadzieję, że obecna transakcja zostanie sfinalizowana.

- Niech pan jeszcze to trzyma. Pieniądze mam w samochodzie.

To rzekłszy, Dobrzański zeskoczył żwawo z cokołu, jakby chciał zaszpanować tężyzną przed młodszym towarzyszem. Wskazał drogę ręką. Swętkowi nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim, aczkolwiek niechętnie. Zaczynał obawiać się, że padł ofiarą oszustwa, chociaż pomysł trzymania dużych kwot w samochodzie brzmiał póki co logicznie. Uspokoił go jednak widok auta: to musiał być jeden z tych nowych elektrycznych modeli. Dobrzański otworzył drzwi czytnikiem linii papilarnych i zaprosił do środka.

- Niech pan siada. Zamkniemy drzwi. Lepiej nie wyciągać drogiego sprzętu i gotówki na chodniku.

Swętek z wahaniem przyznał mu rację. Usiadł na tylnym siedzeniu, torbę położył na kolanach. Mirosław wsiadł natomiast z przodu i otworzył schowek. Komputer pokładowy zamigotał, wypluwając potok danych. Pogoda, geolokalizacja, alerty pojazdu, informacje o korkach, najnowsze wiadomości.

- Już chwila. Gdzieś tutaj to miałem...

Starszy mężczyzna schylił się gdzieś pod siedzenie, więc przez chwilę było widać tylko jego plecy. Coś zaszurało.

- Mam!

Wciąż uśmiechając się dobrotliwie, Dobrzański wyprostował się i odwrócił w kierunku kontrahenta. W ręku trzymał czarny, matowy pistolet z kasetą na magazynek pod spustem. Swętek pomyślał mętnie, że już taki w życiu widział, ale był zbyt skoncentrowany na wylocie lufy celującym w jego czoło, żeby sobie to przypomnieć.

Polowanie na ocalałychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz