Odór śmierci wciąż roznosił się nad ciałami, gdy Kostucha przechadzała się między nimi, zbierając swe żniwo. Na języku miał mdły posmak krwi, spierzchnięte usta opuszczały obłoki pary, mimo że wcale nie było tak zimno. Muchy unosiły się nad zwłokami, gdzieś mignęło mu jakieś dzikie zwierzę, szukające pożywienia na pozostałościach po bitwie. Przysmalone kikuty drzew sterczały tu i ówdzie, a po soczystej trawie i roślinach, jakie jeszcze kilka godzin temu tu rosły, nie było widać nawet cienia.
Kilka dni, nie dłużej niż siedem, wcześniej to miejsce było zupełnie inne. Wojna naprawdę przynosi tylko spustoszenie i chaos, pomyślał, wspominając słowa, które od niego kiedyś usłyszał.
Pamiętał, że zamiast pyłu i popiołu była tu trawa, a z niej wyrastały kolorowe kwiaty. Wysokie, rozłożyste korony drzew zamieniły się w połamane kawałki broni, powbijane w walające się wszędzie trupy - miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, kiedy przypadkiem nadepnął na oderwaną od ciała kończynę. Zamiast much latały delikatne świetliki, rzucając łagodny pobłysk na skąpany w księżycowym świetle las. Teraz jasne słońce parzyło go w odsłonięty kark.
Poruszał się ociężale, powoli. Miał wrażenie, jakby coś przygniatało go do ziemi i wiedział, że naprawdę nie powinien tu wracać, bo to było głupie, idiotyczne i nie mógł postąpić gorzej, ale coś kazało zobaczyć mu to na własne oczy - tym razem nie wystarczyły słowa osoby, której, można by rzec, ufał ponad własne życie, bo to było zbyt ważne.
Mimo, że naprawdę nie chciał widzieć tych niezwykłych, lśniących tęczówek pozbawionych blasku życia.
Ale przecież nie mógł tak po prostu odejść, prawda? Obiecał mu w końcu, że, po tym wszystkim, pokaże mu świat.
Złote oczy przesuwały się po pobojowisku w skupieniu, palce zaciskały na kurczowo trzymanej włóczni, gdy szukał możliwego wroga, jaki mógłby się tutaj czaić oraz pozostałości po nim. Wciąż miał nadzieję nic takiego nie odszukać, nadzieję, że przy kolejnej naradzie znów pojawi się nagle przed jego twarzą, zwisając w śmieszny sposób z gałęzi drzewa i wciągnie w kolejną, nic nie wnoszącą pogawędkę, w której to głównie on mówił, a Xiao słuchał.
Omal nie runął jak długi na ziemię, kiedy potknął się nieuważnie o coś. Ze zirytowaniem opuścił wzrok, chcąc sprawdzić, co przyprawiło go niemalże o zawał serca i zamarł. Połamane drewno z ledwo trzymającymi się strunami leżało żałośnie u jego stóp, pokryte sadzą i pyłem, ale był pewien, że nie byłby w stanie pomylić żadnego instrumentu z lirą w rękach Barbatosa, o którą tak pieczołowicie się troszczył i z której usłyszał niejedną melodię. Przełknął gulę w gardle, schylając się po przedmiot niepewnie, z obawą, że starczy muśnięcie i rozsypie się całkiem na jego oczach.
Niecały metr dalej znalazł też i ciało.
Leżał na trupie kogoś innego, kto został przebity wraz z nim tym samym mieczem, tkwiącym w szyi bożka. Zaschnięta krew pokrywała wszystko i złotookiemu zaczęło się kręcić od tego wszystkiego w głowie, ledwo mógł stać dłużej na nogach. Białe, posklejane wcale nie tak szkarłatną cieczą pióra, wyrwane z połamanych skrzydeł na jego plecach walały się po ziemi, tworząc swego rodzaju mozaikę zniszczenia. Otwarte oczy, pozbawione blasku, matowe, obrzydliwie martwe, skierowane były w kierunku pokrytego jasnymi obłokami nieba.
Patrząc na ową scenerię, czuł się zaskakująco pusto, jakby ktoś w jednej chwili pozbawił go wszelkich możliwych emocji i myśli, by zaraz, po złudnej chwili spokoju, niepostrzeżenie wypełnić bezbrzeżną rozpaczą. Wrzask ugrzązł mu w gardle.
Zakrył usta dłonią, po bladych policzkach toczyły się łzy, gdy łkał bezgłośnie nad ciałem boga wolności. Padł na kolana, nie będąc w stanie utrzymać się dłużej w pionie, a włócznia z głuchym łoskotem odbiła się od ziemi. Był w tamtej chwili bezbronny i gdyby ktoś na niego wyskoczył, niechybnie by umarł, lecz jakie to miało teraz znaczenie?
Mimo, że wszystko zmierzało już ku końcowi, brutalność wojny jedynie przybrała w swej mocy i wyjść żywo mogli z niej tylko najsilniejsi. Widocznie Venti do nich nie należał.
Tylko dlaczego rzucił tamtą obietnicę bezmyślnie, dając mu nadzieję i pozwalając, by zabrał ją wiatr?
━━❪ ☂
wow wreszcie coś skończyłem:0
mmm śmierć
venti jeszcze chyba nigdzie nie zginął, także najwyższa pora cnie
dziwne to takie jakieś wyszło ngl