~I~

39 6 0
                                    

2016, Cavetown High

Wakacje. Każdy czuję ulgę; koniec sprawdzianów, patrzenia na nauczycieli i wstawania wcześnie rano.

Dla mnie jest to czas wyjątkowy. Należenie do rodziny Perronów oznacza ciągły wyścig szczurów w szkole. Dziko błękitne oczy, które były cechą charakterystyczną każdego Perrona, u wszystkich młodych członków rodziny są podkreślone wielkimi sińcami. Nasza katorga zaczęła się długo przed naszymi narodzinami, około czterdziestu lat temu, kiedy mój pradziadek, Philip Perron pokłócił się ze swoim bratem. Od tego czasu ród podzielony na front wschodni i zachodni walczy o wpływy w mieście, co przekłada się też na dzieci. Kuzyni walczą między kuzynami o lepsze wyniki, tylko po to, żeby nasi rodzice mogli być dumni, że są w "tej lepszej części rodziny". Wszytko musiało być jak w zegarku. Nawet liczba dzieci na każdą osobę była określona. Każdy Perron miał obowiązek wydania na świat dwóch potomków. Podobno dla uczczenia pamięci Wielkiego Erica, mojego prapradziadka, który sam posiadał dwoje synów. Dawało to na chwilę obecną szesnastu Perronów, którzy walczyli ze sobą po dwóch różnych frontach w szkole.

Wakacje oznaczały tymczasowy koniec harówki. Ale do tego czasu zostały jeszcze dwa dni. Trzeba jak najlepiej wykorzystać ten czas.

Jako szkolny przewodniczący organizowałem dyskotekę na zakończenie roku.

- Ale wiesz, Aaron, że potrzebujesz pomocy w organizacji? - zagadała mnie moja siostra cioteczna, Rose, doganiając mnie na korytarzu. Akurat niosłem pudła dekoracji do sali gimnastycznej.

- Spokojnie, dam sobie radę, ważne że nasza kochana ciotka-dyrektorka, wydała nam pozwolenie.

Zapomniałem dodać, że do naszej rodziny należą takie instytucje jak szkoła, szpital, bary itp. Stało się to kolejną kością niezgody między frontami. Tym bardziej utrudniło mi się życie od kiedy na stołku dyrektora zasiadła nasza ciotka z zachodniego frontu.

- Żebyś widziała jej minę kiedy się o to zapytałem - kontynuowałem ze śmiechem, popychając łokciem drzwi na halę.

Odwróciłem się i, zarówno ja jak i Rose, stanęliśmy jak wryci. Całe pomieszczenie było ozdobione balonami i innymi, bardziej kiczowatymi ozdobami. Pod sufitem wisiały serpentyny i baner z wielkim napisem "STO LAT LIZZY".

Lizzy? Lizzy Perron? A jakże by inaczej. Wyszukałem mój cel pośród tłumu, rzuciłem pudełkiem o podłogę i ruszyłem w jej stronę. Ona też mnie ujrzała i na mój morderczy wzrok odpowiedziała szyderczym uśmiechem.

- Witaj, drogi kuzynie - przywitała mnie kiedy znalazłem się wystarczająco blisko. - W czym mogę ci pomóc?

- Co to ma być? - zapytałem nie kryjąc gniewu, jaki rósł we mnie z każdą sekundą.

- Jak to co? Moja mamusia, dyrektorka - podkreśliła ostatnie słowo - wydała pozwolenie na urządzenie moich szesnastych urodzin właśnie tu.

- Niemożliwe. Byłem u niej wczoraj po lekcjach i wydała mi pozwolenie na dyskotekę.

- Widocznie zmieniła zdanie - pokazała mi swoje śnieżno białe zęby i odwróciła się na pięcie.

- Słuchaj no - rzuciła jej Rose, ciskała gromami ze swoich błękitnych oczu jeszcze bardziej niż ja. Lizzy się zatrzymała i powoli odwróciła. - To, że twoja matka rządzi tą szkołą nie daje ci immunitetu.

Zacisnęła już pięści, a Lizzy miała zamiar coś powiedzieć, ale zanim cokolwiek wydusiła, wyczułem że wpakuje nas w kłopoty, jak zostaniemy tu chociaż sekundę dłużej i ciągnąć ją za rękę wyprowadziłem siostrę z sali.

- Co za... - Rose nie dokończyła, bo ujrzeliśmy na horyzoncie dyrektorkę. Kroczyła dumnie przez korytarze z lekko uniesioną głową. Widać jak ważna się tu czuła. Była ubrana w czarną garsonkę, materiałowe spodnie i szpilki wielkości góry. - A żebyś sobie nogi połamała, bladzi - podsumowała.

Nasze błękitne oczy spotkały się. Dreszcz mnie przeszedł na to lodowate spojrzenie. Na jej czerwonych ustach pojawił się delikatny uśmiech triumfu.

Powoli przeszła obok nas i weszła na salę, pewnie żeby zobaczyć jak idą przygotowania. Dałbym sobie rękę uciąć, że ma gdzieś urodziny córki, chodziło jej tylko o to, żeby przytrzeć nosa wschodowi.

- Co teraz, przewodniczący? - wyrwała mnie z osłupienia Rose.

Zacząłem intensywnie myśleć, a nie powiem żebym bym w tym najlepszy. Po paru chwilach przyszło mi coś do głowy.

- Chodź za mną.

~~~~~

- Jesteś pewny? - zapytał mój brat, Alex, kiedy stanęliśmy przed starym pustostanem.

Były to ruiny starego dworku Perronów. Zaraz po kłótni pradziadków spłonął w nieszczęśliwym wypadku. Od tego czasu każdy Perron mieszkał jak reszta ludzi na ziemi; wyprowadzał się od rodziców, zakładał rodzinę i pewnego dnia też jego dzieci opuszczały gniazdo, wtedy koło się zamykało. Chociaż nazwanie tego zwykłym życiem było by niedocenieniem, bardziej pasuje określenie "życie jak w amerykańskim śnie".

- Oczywiście, że tak. Impreza w starym, nawiedzonym dworze jest zdecydowanie bardziej atrakcyjna, niż potańcówka w szkole, nie uważasz? - odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy, zemsta będzie słodka.

Ja, Rose, jej brat - Zachary i Alex wnieśliśmy wielkie pudła z dekoracjami do środka. Wcześniej oczywiście trzeba było otworzyć drzwi i wtedy przydały nam się zdolności włamywacza, kochanego kuzyna, Zachary'ego. Był wysokim blondynem z błękitnymi oczami, zresztą podobnie jak reszta rodziny. Nikt nie zgadł by, że człowiek takiej postury prowadzi mały złodziejski biznes.

Gdy wrota wreszcie nas wpuściły, ukazał nam się hol z wielkimi schodami, wszytko było przykryte sadzą (tak jak w reszcie pomieszczeń). Piękny, rozłożysty, szklany żyrandol dodawał ekstrawagancji całemu miejscu. Po prawej były spalone drzwi, a raczej sama futryna, prowadząca do podłużnego pomieszczenia z kominkiem i długim stołem. Po prawej wielkie szklane wrota ukazywały nam marmurowy taras ze schodami do basenu, w którym zbierał się już tylko kurz.

- Idealne miejsce do rozłożenia się - skinąłem głową w tamtą stronę. - Zachary, daj mi to pudło i idź ogłosić w szkole wieść o tym, że impreza się jednak odbędzie z alkoholem.

~~~~~

- Mamo, wróciłem! - oznajmiłem w progu drzwi. Był to dom całkiem luksusowy, ale bardzo rustykalny, jak i reszty moich kuzynów. Z tego co wiem front zachodni poszedł w stronę nowoczesności, zarówno w poglądach jak i wyposażeniu domu.

- Po pierwsze - moja matka pojawiła się z nikąd i bez zbędnych ceregieli, jak to ona, przeszła do rzeczy - nie podobają mi się te wagary. Nie możesz opuszczać szkoły, stąd prosta droga do obniżenia stopni a na to nie możesz sobie pozwolić, tak jak twój brat.

- Ale to była ważna sprawa... - próbowałem się jakoś wybronić przed jej gniewem.

- To jest druga kwestia. Nie wyrażam zgody na urządzanie imprezy w starym dworze. Wiesz co by było gdyby się dziadek o tym dowiedział?

No tak, wieczny strach przed dziadkiem. Przejął rolę przywódcy po swoim ojcu w naszej rodzinnej mafii, od tamtej pory nawet jego córka się go boi, chore. Jest on strasznie despotyczny i nie przyjmuje słowa nie. W przeciwieństwie do jego siostry czy kuzynki, które przewodzi zachodowi. Czasami się zastanawiam jakim cudem taka spokojna kobieta może mieć jakieś powiązanie z taką szmatą jaką jest jej wnuczka, Lizzy.

- Ale chodzi o to, że moja kochana kuzyneczka, pod okiem swoje matki zajęła mi obiecaną sale gimnastyczną.

- Z jakiej okazji? - zdziwiła się kobieta.

- Urodzin - zrobiłem podejrzliwą minę. Dlaczego tak to ją interesowało?

- Szesnastych? - jak tylko odpowiedziałem ma to pytanie kiwnięciem głowy, na chwilę zbledła, a potem na jej twarz wkradło się przerażenie.

- Co się stało? - zaniepokoiłem się.

- Nie, ale może.

Dokąd Prowadzą Niebieskie OczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz