– Co jest dzisiaj na śniadanie? – spytałam zaspanym głosem, stając w progu salonu.
Odkąd ludzie zostali zmuszeni do zamknięcia się w schronach, wraz z tatą przesiadywałam w tym miejscu większość czasu. W centrum tego pokoju stał niewielki stół, przy którym właśnie krzątał się mój tata. Przetarł materiałową ścierką czystą jak łza, powierzchnię blatu, po czym wyciągnął, dwie spośród kilkunastu, stojących na drewnianej półce, aluminiowych puszek. Otworzył obie i wlał ich zawartość do postawionego wcześniej, na kuchence gazowej, niewielkiego garnczka. Po włączeniu urządzenia, jeden z palników pokrył się jasnoniebieskim płomieniem. Po kilku minutach w powietrzu zaczął unosić się zapach, który sprawił, że nie potrzebowałam już odpowiedzi na nurtujące mnie do tej pory pytanie. Na śniadanie miała być zupa pomidorowa z puszki, od dłuższego czasu będąca jedynym spożywanym przez nas pokarmem. Mimo to, wolałam się upewnić. W głębi serca miałam nadzieję, że wreszcie zjemy coś normalnego. W sąsiadującym z kuchenką zlewie, przez tydzień zdążyła nagromadzić się spora ilość naczyń. Utrzymywanie ich w czystości, należało do jednej z czynności, za wykonanie których byłam odpowiedzialna. Mimo, że w ciągu dnia nie miałam zbyt wielu zajęć, konieczność pozmywania od dłuższego czasu notorycznie przekładałam na później. Łudziłam się, że tata w końcu zrobi to za mnie. Niestety, na próżno. Tydzień po tym, jak „świat dobiegł końca", postanowiliśmy podzielić się obowiązkami. Ethan nie wykonywał za mnie żadnych prac, nawet pod groźbą zalania schronu stosem brudnej porcelany. Za mycie naczyń zwykle zabierałam się dopiero gdy, było ich już na tyle, że dołożenie choćby jednej kolejnej sztuki, groziło zawaleniem się całej sterty na podłogę. Znudzona dalszym staniem w miejscu, usiadłam przy stole, na jednym z czerwonych krzeseł.
– Pyszna zupa pomidorowa, dla mojej ukochanej córeczki – odpowiedział, mieszając zawartość naczynia, dużą łyżką.
Westchnęłam. Zrobiłam to na tyle cicho, żeby stojący obok kucharz niczego nie usłyszał. Nie chciałam sprawić mu przykrości. Mimo to w głębi serca miałam nadzieję, że kiedyś zjem coś normalnego. Zamknąwszy oczy wyobraziłam sobie wszystkie potrawy, które spożywaliśmy jeszcze razem z mamą, zanim świat stanął na głowie. Rozmyślanie o pizzy hawajskiej i innych daniach sprawiło, że ślina napłynęła mi do ust. Niespodziewanie rozległ się brzdęk wyciąganych talerzy. Zaintrygowana tym dźwiękiem, spojrzałam w kierunku taty, który właśnie wyciągał z szuflady dwie białe miski. Napełnił pojemniki pomarańczową zupą i postawił je na stole. Następnie usiadł naprzeciw mnie i zabrał się do jedzenia. Poszłam w jego ślady. Zupa nie była aż tak zła, jak myślałam. W zasadzie jadłam ją tak często, że już prawie w ogóle nie zwracałam uwagi, na to jak smakowała. Tego dnia Ethan od rana zdawał się być nieobecny. Mało mówił, a w dodatku ciągle spoglądał w wiszący na ścianie zegarek, jakby dokądś się spieszył. Zjadłszy posiłek oboje odłożyliśmy talerze do zlewu.
– Doczekam się aż pozmywasz naczynia, kochanie? – spytał, spojrzawszy w moje niebieskie oczy.
Wiedziałam, że ten moment prędzej czy później będzie musiał nadejść. Wówczas miałam jednak wyjątkowo mało motywacji, żeby się za to zabierać.
– Jutro się tym zajmę. – Zapewniłam go. – Obiecuję.
W odpowiedzi tata lekko się uśmiechnął. Wyglądało na to, że go nie przekonałam. Ponownie usiadł przy stole i zaczął grzebać w radio, które po uruchomieniu, jak zwykle zaczęło cicho szumieć. Ten dźwięk sprawiał, że czułam się, jakbym była nad morzem. Przy nim zaczynałam doznawać powiewu wiatru we włosach, a w oddali słyszeć śmiechy kąpiących się plażowiczów. Niestety, ten stan nigdy nie trwał zbyt długo. Zawsze gdy otwierałam oczy, wszystko wracało do szarej normy.
CZYTASZ
Zagubieni
AventureWszelkie górnolotne hasła i wartości zapadły się pod ziemię, wraz z życiami ostatnich ludzi, zmuszonych do ukrycia się w schronach przed śmiercionośnym wirusem. Od tamtej pory każdy musiał radzić sobie sam. W tej przytłaczającej rzeczywistości, żyje...