If I could turn back time

1.3K 89 55
                                    

You are the love that came without warning. You had my heart before I could say no.

Płomienie w kominku lizały leniwie powierzchnię starego obrazu, wizerunek świętej Apolonii płonął, wolno przez nie unicestwiany – po powrocie do rzeczywistości pozostało jeszcze spalić to malowidło i tutaj. Przyjechali do domu Laury DeClare pod nieobecność kogokolwiek, stał pusty, tym razem obeszło się bez większych dramatów: zdarli obraz ze ściany w holu, wsadzili go w kominek i podpalili, a duch Mary Blue nie pokazał się, nawet na moment, jakby tamten wycisk, zafundowany im w wizji, już wystarczył.

Stali i patrzyli, jak ogień trawi płótno. Palce dłoni Deana delikatnie trąciły Casa w rękę.

Castiel rzucił na niego okiem, ale Winchester nie patrzył na niego, patrzył w kominek, bijąca od ognia łuna oświetlała mu twarz; spletli dłonie razem, nie całkiem, to był bardzo luźny uchwyt, nieznaczny, ot, tak, lekkie przeplecenie palca za palec. Mimo to czuł teksturę jego ręki bardzo wyraźnie, Dean miał jak na wykonywaną robotę wyjątkowo gładką skórę, jego ręka miękka była i ciepła. Blondyn odchrząknął.

– Sam – zwrócił się do brata. – My jedziemy.

– Mhm – Sam przytaknął, na znak, że to do niego dotarło, mimo iż nie podniósł na nich wzroku.

Gdyby któremukolwiek z nich przyszło opisać w kilku słowach panującą po powrocie do realnego świata atmosferę, z pewnością zadania nie stanowiłoby to najłatwiejszego. To nie było zwycięstwo, wrócić tu stamtąd, na pewno nie do końca – we śnie Casa wszyscy trzej nauczyli się o sobie nawzajem (i o sobie samych) więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie porozmawiali o tym. U Bobby'ego Dean przytulił Casa, mocno, do piersi, i to właściwie wszystko, po ponownym przyjeździe do Bedford zakwaterowali się razem w jednym pokoju, Sam w osobnym, nic ponadto. Byli zmęczeni, w drodze ledwo zamienili dwa słowa; Dean kupił na stacji kawę, wypili ją z Casem na pół, z jednego kubka. Ciekawe, bo Cas nie potrzebował kawy. W ogóle nie potrzebował żadnego picia ani jedzenia.

To była atmosfera milczenia. Skruchy. Żalu. Niepewności co dalej. Niepewności, jak ma to wszystko teraz wyglądać.

Cas wyszedł za Deanem na podjazd, prowadzony przez niego za rękę, mżyło, pogoda nastroju nie polepszała – zimny deszcz z szarego nieba osiadał na ich włosach, twarzach, ubraniach, beżowym trenczu Casa i zielonej deanowej kurtce. Zbliżyli się do auta, do impali i obchodząc ją puścili swoje palce, Dean skierował się oczywiście na miejsce kierowcy, Cas z drugiej strony na fotel pasażera. Sam przyjechał osobno, innym wozem.

Wsiedli do środka, drzwiczki chevroleta trzasnęły w zimnej ciszy.

Wielka posiadłość DeClare'ów odbiła się w lusterkach, bocznych i w tym wstecznym, gdy Dean zerknął do niego, odpalając silnik. Coś przyszło mu do głowy, zatrzymał się na chwilę, z jedną ręką na kierownicy. Westchnął.

– Cas. Pewien jesteś, że nie chcesz tego domu? Kupię go, jeśli ci zależy.

– Nie zależy. Nie chcę go.

– To może być jedyna możliwość...

– Dean, nie. Czemu miałbym go chcieć, teraz? Nie sądzę, żeby kojarzył mi się po tym wszystkim dobrze, zresztą, nigdy nie chodziło mi o ten dom. W ogóle o jakikolwiek – Cas poprawił się, na siedzeniu. – Jedźmy stąd, dobrze? – poprosił, wbiwszy oczy w przednią szybę. – Jedźmy stąd, Dean.

Cokolwiek miało w następnej kolejności nastać, o tym epizodzie pragnął już zapomnieć, wymazać go z pamięci jak gdyby rzeczywiście był tylko zwykłym snem. Dean usłuchał, auto ruszyło z podjazdu na kamienistą drogę.

Nie budźcie mnie (DESTIEL) - UKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz