🤍🦢 VII. Proza życia

351 42 380
                                    

W każdy czwartkowy wieczór, w pokoju wspólnym Puchonów, Ernie Macmillan urządzał poetyckie wieczorki.

Hannie i Susie z trudem przyszło umiejscowienie w czasie początków tych cyklicznych spędów, ale obie zgadzały się co do tego, iż rozwinęło się to mniej więcej na drugim roku, gdy z powodu ataków Bazyliszka zakazano im jakichkolwiek popołudniowych wyjść poza obręb domowych pomieszczeń. Dwunastoletni wtedy jeszcze Ernie całe wieczory spędzał przed kominkiem Hufflepuffu, zaczytując się w wierszach hurtowo przysyłanych mu przez nadgorliwych rodziców i tak, za którymś razem, Susie poprosiła go, by pokazał, co czytał. Później z kolei Hanna zapytała, czy by nie przeczytał na głos.

A potem to już poszło jak z płatka Fryderyka.

Czwartkowe wieczorki z poezją Erniego rozwinęły się najprężniej na trzecim roku, ciesząc zainteresowaniem wśród wszystkich roczników Puchonów. Justyn bardzo wspierał swojego kolegę w artystycznych krokach, sam bowiem bardzo lubił zatapiać się w świat malowany słowem. Wśród starszych uczniów najczęstszymi bywalcami były Fran i Sophie, lecz nawet Cedrikowi zdarzało się wpadać na te niedługie spotkania przy soku dyniowym i cynamonowych babeczkach, gdy obowiązki kapitana drużyny i prefekta nie zajmowały większości jego wolnego czasu.

Sal i Luca uważali, że takie posiedzenia to zwykła strata czasu i kontynuowali swoją wojnę z bliźniakami Weasley o miano Najlepszych Braci Hogwartu.

O wieczorkach zrobiło się głośno nawet w innych domach. Kilku Krukonów chętnie chciało uczestniczyć w spotkaniach, lecz Puchoni wiernie i lojalnie strzegli tajemnic swoich dormitoriów oraz pokoju wspólnego, i za żadne skarby Gringotta nie planowali komukolwiek pozwolić wejść do środka.

No, Nessie i Remusowi się udało, ale to Nelly postanowiła zachować dla siebie. Poza tym, znaleźli się tam zapewne za specjalnym pozwoleniem profesor Sprout i pewnie jeszcze profesora Flitwicka, nie wspominając już o samym dyrektorze Dumbledorze.

Cornelia nie spodziewała się, że takie wieczory mogłyby zainteresować kogoś z domu Slytherina, na przykład. Po swoim bardzo pamiętnym i niemiłym spotkaniu z przebrzydłym Draconem Malfoyem niesamowicie zamknęła się w sobie i omijała szerokim łukiem uczniów, których pierś zdobiły emblematy Domu Węża. Bała się, że w kolejnej konfrontacji z jakimś ślizgońskim chłopakiem lub ślizgońską dziewczyną, znów nie wiedziałaby, co odpowiedzieć, a przecież Harry nie mógł pojawiać się niczym czarodziej w lśniącej pelerynie na wypolerowanej miotle, ratując łabędzią księżniczkę przed niecnym atakiem ostrych słów. Nie, Harry przecież miał dużo innych rzeczy na głowie i ona, Nelly, musiała sobie radzić bez niego.

Cedrik też nie zawsze mógł być przy niej, choć zawsze bardzo się starał.

Dlatego też Nelly unikała Ślizgonów jak ognia dyptamu z lekcji zielarstwa. Całkiem dobrze jej to wychodziło do momentu, w którym - jakież było jej zdziwienie - jedna ze Ślizgonek spytała całkiem uprzejmym tonem, czy ona, Cornelia, nie chciałaby być z nią parze na lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami.

- Ja z tobą?... - zająknęła się Cornelia, cofając pół kroku i chowając głowę w ramionach, bo już szykowała się na potok ciętych słów.

Ale nie, Ślizgonka* o pięknych, dużych, czekoladowych oczach i gęstych, ciemnych włosach i o wiele ciemniejszej od Nelly karnacji miała tak fajny, dobry uśmiech, że następstwem jej propozycji po prostu nie mogły być żadne niemiłe uwagi.

- No, pewnie, czemu nie? - odparła głębokim głosem dziewczyna, odgarniając pasma włosów za uszy i po chwili wahania splatając je w luźny kok na karku, by nie przeszkadzały jej w dalszych zajęciach. - Zauważyłam, że masz rękę do zwierząt. Ktoś gdzieś mówił, że lubisz zielarstwo, więc z roślinami jest pewnie podobnie. A ja kocham zwierzęta, więc możemy się dogadać.

JEZIORO ŁABĘDZIE {hufflepuff oc hp ff}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz