Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Spojrzałam na Logana, licząc, iż powie, że to nieprawda, jednak on patrzył na mnie tępym, pozbawionym emocji wzrokiem, co dało mi jasno do zrozumienia, że nie kłamał.
- Jak to się stało? Dlaczego? - wykrzyknęłam głosem pełnym bezsilności, ponownie zbliżając się do mego brata.
- Nie wiem nawet, co mam Ci powiedzieć, to wszystko działo się tak szybko. Dwóch żołnierzy z armii wroga wtargnęło do naszego domu. Zaczęli przeszukiwać szafki i kredensy, w poszukiwaniu biżuterii i innych kosztowności...
- Przecież... przecież my już nic nie mamy. Ostatni złoty łańcuszek i kilka pierścionków musieliśmy sprzedać, żeby utrzymać dom. - Przerwałam Loganowi, jednak on pospiesznie mnie uciszył i kontynuował swą wypowiedź.
- No właśnie...
Przeszukali cały dom i gdy nie znaleźli niczego szczególnie wartościowego, postanowili zabrać ze sobą Aillę, jako zakładnika. Nie mogliśmy nic zrobić. Grozili, że jeśli wykonamy choć najmniejszy krok... zabiją ją na naszych oczach... - Czułam, że Logan chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przeszkodziły mu napływające łzy.- To moja wina... przepraszam. - Rzekł jeszcze pospiesznie, po czym ukrył twarz w dłoniach i gorzko zapłakał.
Podeszłam do niego, aby móc go przytulić, jednak w tej samej chwili dostrzegłam w oddali zbliżającego się mężczyznę.- Musimy wyruszać w dalszą drogę, postój był już zbyt długi, a my nie mamy czasu do stracenia. - Skierował swe słowa w stronę Logana, który tylko skinął głową i oddalił się, nawet na mnie nie patrząc.
- Możesz udać się z nami, w górach nie jest teraz bezpiecznie. - Tym razem towarzysz mego brata zwrócił się do mnie.
- Dziękuję za troskę, ale poradzę sobie. Ktoś potrzebuje mojej pomocy i tak samo jak wy, nie mam czasu do stracenia. - Rzekłam, po czym od razu narzuciłam na głowę kaptur peleryny i odwróciłam się na pięcie.
- Zatem życzę Ci powodzenia. Uważaj na siebie. - Usłyszałam jeszcze za sobą nieco stłumiony głos mężczyzny, z którym przed chwilą rozmawiałam, dlatego nie zatrzymując się, odwróciłam tylko twarz w jego stronę i delikatnie skinęłam głową, dziękując za te miłe słowa.
Podążyłam przed siebie dosyć stromą, górską ścieżką, ciągnącą się przez las. Rozglądałam się uważnie na wszystkie strony, aby nie dać się zaskoczyć, a w razie czego, w dłoni cały czas trzymałam nóż. Bałam się każdego kroku, bo wiedziałam jak ogromne ryzyko podejmuje, ale mimo wszystko, nadal szłam kamienistą drogą, wzdłuż strumienia.
Mijały godziny, a wokół zaczynało robić się ciemno. Ścieżkę oświetlało mi już tylko kilka maleńkich gwiazd, pojawiających się na niebie. Usiadłam na brzegu strumienia, aby przemyć twarz zimną wodą, a tym samym ochłodzić się po dość ciepłym dniu. Wpatrywałam się w swoje oblicze, odbite w jego lazurowej tafli i czułam, że trochę straciłam poczucie czasu, gdy tak mimowolnie zatopiłam się w myślach i wspomnieniach. Najgorsze było to, że nawet nie wiedziałam gdzie dokładnie powinnam szukać, bo górski obszar był bardzo rozłożysty, a ja nie miałam nawet pewności, czy Droy nadal tu jest. Chciałam zacząć krzyczeć, aby jak najszybciej go odnaleźć, ale w tej sytuacji byłyby to zbyt ryzykowne posunięcie, dlatego, że właściwie wszędzie mógł ukrywać się wróg. Zaczęłam przedzierać się przez leśne zarośla, powodując tym samym dość wyraźne szmery, przez co bardzo łatwo mogłam zdradzić swą obecność, ale niestety nie miałam innej możliwości przedostania się na szczyt górskiego pasma, z którego byłabym w stanie dostrzec wyraźnie każdy szlak, a nawet część doliny. Wiedziałam też, że mimo chęci i tak za niedługo będę zmuszona przerwać poszukiwania, dlatego, iż wokół zrobiło się już całkowicie ciemno. Postanowiłam zatem zboczyć nieco z drogi i poszukać jakiegoś ustronnego miejsca, w którym mogłabym spędzić noc, ale w tym samym momencie na jednym z górskich wzniesień dostrzegłam coś na kształt niewielkiego ogniska.
Po chwili zastanowienia, zaczęłam powoli zbliżać się w tamtą stronę, jednak wykonując ostrożnie każdy najmniejszy krok. Gdy już byłam wystarczająco blisko, na tyle, aby zza drzew móc dostrzec siedzących wokół ognia ludzi, szczerze się przeraziłam. Zasłoniłam usta dłonią i mimowolnie zrobiłam kilka kroków w tył. Ukryłam się za pobliską skałą, nadal nie mogąc uwierzyć, w to, co przed ułamkiem chwili ukazało się mym oczom. Ujrzałam bowiem kilku ludzi, przyodzianych w zwierzęce skóry, oraz z bronią na swych barkach, siedzących wokół niewielkiego ogniska. Jeden z nich grał na rogu, a reszta podśpiewywała do tego dźwięku ludowe ballady. Wieczór był jeszcze młody, ale oni wyglądali na szczerze rozbawionych swą biesiadą. Miałam pewność, że pochodzili z wrogiego wojska, dlatego, iż udało mi się rozpoznać herb na pelerynie jednego z nich. Postanowiłam powoli zacząć się oddalać, tak, aby nie powodować żadnych szmerów, ani niepotrzebnych szelestów, jednak poruszając się w całkowitej ciemności, niechcący zawadziłam stopą o korzeń jednego z drzew, wystającego z ziemi i upadłam na kamienistą drogę, pokrytą suchymi liśćmi. Byłam przekonana, że musieli to usłyszeć, dlatego z przerażeniem malującym się na mej bladej z emocji twarzy, zaczęłam po prostu biec w przestrzeń przed sobą, jednak nie minęła nawet minuta, kiedy poczułam dotyk czyjeś dłoni na mym ramieniu, po czym zwinęłam się z bólu, gdy ostrze myśliwskiego noża przebiło mój bok.