Epilog

272 17 18
                                    


      W dzień taki jak ten uznałem, że spacer będzie dla mnie doskonałym rozprostowaniem kości. Niedawno wróciłem z długiego wyjazdu w rodzinne strony i z chęcią odwiedzę stare, ukochane miejsca Paryża.

     Nie spiesząc się zbytnio przemierzałem powoli ulice miasta, odwiedziłem wspaniały bulwar, aż w końcu nogi zaprowadziły mnie do pewnego, olbrzymiego budynku, który dawno temu zasłyną niesłychaną katastrofą i jeszcze bardziej niezwykłą historią. Przystanąłem na chwilę i uniosłem głowę przyglądając się ogromnej fasadzie opery Garnier. Ach, jakaż była ona cudowna, majestatyczna...

     Wciągnąłem głęboko powietrze czując jak od strony tej pięknej świątyni sztuki i kultury wyłania się woń starej tajemnicy. Na razie jednak jeszcze nie zdecydowałem się, by ruszyć do jej wnętrza. Chciałem choć chwilę cieszyć się pięknym, słonecznym dniem. Niedaleko znajdowała się drewniana ławeczka okupowana przez starszą kobietę. Niespiesznie podszedłem do niej i uchylając cylinder skłoniłem się lekko.

    - Bonjour madam, czy pozwoli mi pani spocząć obok? – zapytałem uśmiechając się lekko.

     Kobieta uniosła na mnie nieco zdezorientowane spojrzenie. Dopiero teraz ujrzałem, że w jej delikatnych smukłych i kościstych przez wiek dłoniach spoczywa skubana kromka chleba.

    - Exscuzes moi, najmocniej madam przepraszam, nie chciałem wystraszyć ptaków. – powiedziałem szybko zerkając na odlatujące gołębie.

    - Ależ proszę się nie martwić! – zawołała uśmiechając się szeroko – Wrócą. Zawsze wracają. – dodała lekkim tonem i przesunęła się nieznacznie klepiąc miejsce obok siebie.

     Uśmiechnąłem się delikatnie i przysiadłem do starszej kobieciny. Po zmarszczkach znaczących jej twarz wywnioskowałem, że mogła mieć ponad pięćdziesiąt lat, może równe pięćdziesiąt. Była też smukła jak na taki wiek. Jej ciało zdawało się być wyćwiczone.

    - Nigdy pana tu nie widziałam, panie...

    - Gaston. Gaston Leroux. – przedstawiłem się.

    - Ma pan bardzo ładne imię. Czym pan się zajmuje? – uśmiechnęła się lekko.

    - Cóż...jestem reporterem, ale nie ukrywam, że i w literaturze staram się prężnie działać! – odparłem wesoło.

     Kobieta jakby zamyśliła się na chwilę spoglądając na dumnie pnący się budynek opery.

    - Piękna jest, prawda? – zagaiłem od niechcenia, choć w głębi siebie odczułem nagłą potrzebę porozmawiania z nią.

    - To prawda. Ale dawniej, jeszcze przed nieszczęściem...ach! Gdyby pan widział! Była cudowna... - westchnęła, a ja poczułem dumę z samego siebie, że tak dobrze wyczułem ciekawą historię.

    - Zna pani operę przed tym całym zamieszaniem? – zapytałem zaciekawiony.

    - Och...tak. Tak, dobrze ją znam. Spotkałam tu wiele ciekawych ludzi. Byłam też jedną z baletnic.

    - Och! – poczułem tak wielką ciekawość, że aż wyprostowałem się i spojrzałem na nią skupiając całą swoją uwagę.

    - A te plotki, które tak krążyły? Czy też pani je słyszała?

    - Chodzi panu o upiora, prawda? – zapytała rozbawiona.

     Przełknąłem ślinę czując zażenowanie. Przecież wiara w upiora jest dziecinna, jak...

    - Tak...tak, znałam je. Ach, działo się wtedy. Nie zapomnę tych chwil pełnych grozy i uszczypliwości z jego strony. Szczególnie dla dyrektorów. Do tego w tej historii pojawiają się dwie, wyjątkowe kobiety, które zmieniły jego jak i atmosferę. – na samo wspomnienie aż westchnęła z nostalgią.

Upiór w operze - historia nieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz