„Smak wolności”
Po zakończeniu II wojny światowej mieszkańcy Warszawy mogli odetchnąć. Nie musieli się martwić, że za chwilę zza rogu wyskoczy gestapowiec z karabinem w ręku i zostaną wywiezienia na Pawiak. W końcu wiedzieli, co oznacza życie bez ciągłego lęku.4 miesiące po wojnie Alek wrócił do zdrowia, niektórzy zastanawiali się, czy w ogóle był ranny. Nie wyglądał na takiego, a jego twarz przez te miesiące znów nabierała młodzieńczego blasku. Zośka zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym czuł się dobrze, a zawdzięczał to mamie, która była przy nim, wspierała w chwilach słabości, smutku i rozpaczy. Rudy to właśnie na nim było widać skutki wojny. Praktycznie każda noc była nieprzespana, koszmary męczyły go niemiłosiernie, ale wtedy przychodził Tadeusz, by choć w jakimś stopniu, pomóc koledze. Siadał na stołku obok łóżka Bytnara, lekko głodząc jego przydługie włosy. Recytował ulubiony fragment wiersza Juliusza Słowackiego „Testament mój”. Wtedy Rudy jak ukołysany na piersi matki zasypiał, oddając się w objęcia Morfeusza.
Dzień piękny czerwcowy, miasto Warszawa wracało do stanu przedwojennego. Alek wraz ze swoją żoną Basią wynajęli mieszkanie w kamienicy. Byli tylko we dwoje, ale od pewnego czasu zastanawiali się, czy aby to nie jest najlepszy czas, by powiększyć rodzinę. Tylko Basia mu została oraz były nauczyciel Leszek Domański. Z chłopakami z szarych szeregów nie utrzymywał kontaktu, stwierdził, że to tylko przypomina o złych momentach. Lecz były dni, w których spotykał się z Zośką i Rudym.
—Alek! – krzyknęła kobieta, przywracając męża do rzeczywistości.
—Ach, wybacz, zamyśliłem się. – cichy śmiech wyrwał się spomiędzy ust Basi, co wywołało u Alka takie samo zachowanie.
Nagle syknął, przykładając dłoń do lewego boku. Skutki po postrzale dawały jeszcze znaki, lecz nie było już tak źle jak na początku.
—Wychodzimy? – zapytał Aleksy, wyciągając do niej dłoń ozdobioną licznymi bliznami.
—Jasne. – chwyciła ją, ciągnąc go w stronę drzwi.
Ulice Warszawy zaczynały wracać do życia, z dnia na dzień było widać jak wielki postęp jest robiony. Śmiechy i krzyki dzieci było słychać z każdej strony. Ich życie będzie tak beztroskie, ale za to Alek z uśmiechem patrzy na młodych, bo mógł walczyć o to, by mogli w spokoju się bawić.
—Gdzie pójdziemy? – zapytała, uśmiechnięta Basia z lekkim rumieńcem.
—Może na ulicę Marszałkowską? – zasugerował, unosząc lekko prawą brew ku górze.
Kobieta kiwnęła głową na znak zgody. Szli w dobrym nastroju, gawędząc i co jakiś czas wybuchając śmiechem. Ludzie przechodzący obok albo po drugiej stronie ulicy uśmiechali się, widząc Aleksego, który jest szczęśliwy. Czy go znali? To mało powiedziane jak widzieli mężczyznę samego dziękowali mu za takie oddanie za naród.
—Alek czy to nie Rudy i Zośka? – wskazała na dwóję młodych mężczyzn.
Nic nie powiedział, tylko pędem ruszył w ich stronę, ciągnąc za sobą żonę. Jak dobrze było ich zobaczyć po dwutygodniowej przerwie.
—Dzień dobry! – krzyknął, stając obok Bytnara i Zawadzkiego.
Dwójka mężczyzn spojrzała się na niego z uśmiechem. To właśnie on sprawiał, że uśmiech sam gościł na twarzach. Nie miało znaczenia, że miał już dwadzieścia cztery lata, a zachowywał się jak nastolatek.
—Dobrze cię widzieć. – odparł Rudy, podając mu dłoń na przywitanie.
Alek ją uścisnął, a zaraz potem zmierzwił rudą czuprynę. Ramieniem za to objął Zośkę pchającego wózek inwalidzki, na którym siedział jego niezastąpiony przyjaciel.
—Coś ty taki radosny? – zapytał podejrzliwie złocistowłosy.
—Nie można się już nawet cieszyć z wolności? Jest sobota, nie muszę iść do pracy. – rzekł.
Po tym, jak wrócił do zdrowia, zaczął szukać pracy i takową dostał w radiu. Czuł się świetnie z myślą, że gdzieś w restauracji Basi ona go usłyszy, jak przekazuje dobre wiadomości. Rudy ponownie udzielał korepetycji, a Zośka także wrócił do zajęcia z czasów Małego Sabotażu, czyli produkcji marmolady.
—Możesz, przynajmniej zarażasz innych pozytywną energią. – powiedział Jan.
—Przecież nie będę się użalać. Niedługo będziemy tańczyć, śpiewać i wiele innych rzeczy. A ty... – wskazał na Rudego – jeszcze staniesz na nogach. Wierzę w to. – rzekł.
Taki był porywczy, ale z wielkim sercem i nadzieją, że jego kolega stanie o własnych siłach. Nie było to tak, że Rudy nie czuł w ogóle nóg, po prostu ciężko było mu się na nich poruszać. Nagle Alek spojrzał przed siebie, a widząc mniejsze zarysy postaci jego kolegów i żony wyciągnął dłoń przed siebie. Zgiął ją w pięść, przez co postacie zniknęły za dłonią. Nie czekając chwili dłużej, ruszył biegiem w ich stronę, ciesząc się, że ma ich mimo tylu przeciwności losu.
Jak smakuje wolność? To pytanie dręczyło Alka od zakończenia wojny. Dla niego ten smak był niesamowity, lekki oraz kruchy jak ich serca. Zostały one rozbite, zdeptane i na dodatek oplute przez niemieckich żołnierzy. Dla Rudego była niczym zwycięstwo i odwaga. Zośka za to uważał wolność za największy skarb. Walczyli o niego i się udało, są wolni, mają prawo być szczęśliwymi zwłaszcza po tak długiej wędrówce ku beztrosce.
.・゜゜・.・゜゜・.・゜゜・.・゜゜・.・゜
Mam nadzieję, że tego nie zepsułam, taki króciutki one-shot z nawiązaniem do lektury Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. Piosenka dodana tylko dlatego, że przy niej pisałam.
CZYTASZ
Smak wolności
Short StoryA co gdyby bohaterowie książki Aleksandra Kamińskiego pt. „Kamienie na szaniec" przeżyli II Wojnę światową? Jakie szkody im wyrządziła, a może wszyscy mają dość? Jeśli chcesz się dowiedzieć i przeczytać one-shota liczącego ponad 720 słów to zaprasz...