Rozdział 54 - Lepsze jutro, za wszelką cenę

403 37 53
                                    

- I co? - spytał Keigo Tomorowa.

- Wschód. Schowaj skrzydła. Na pewno ich wyszukują. Tak samo załóż kaptur, może masz swoje sokole oprawki oczu zasłonięte makijażem, ale sam wygląd też im dużo mówi.

Lądując koło miasta, od razu rozłożył pióra wzdłuż rękawów i wokół brzucha, by nie wyglądało to podejrzanie, a następnie założył na to bluzę z kapturem.

Szedł krętą uliczką, mając wrażenie, że walenie jego serca jest słyszalne z kilometra.

Był to tego przyzwyczajony. Adrenalina robiła swoje, a on teraz stawał się łowcą. Szczególnie, gdy teraz chodziło o przyszłość jego rodziny.

Stęchłe powietrze uderzało w jego nozdrza, ale on nawet na nie nie zwracał uwagi. Ulice dookoła były tym w czym się wychował - brudne, zaniedbane, podziurawione, przez co czasem nawet nie przypominały jezdni, a walające się dookoła śmieci dopełniały obraz nędzy i biedy.

Nie czuł skrępowania, a jedynie parł do przodu, by w końcu złapać tę parę osób, które uciekły ze statku.

- Na pewno chcesz to zrobić sam? - spytała Tomorowo przez słuchawkę.

- Tak. Otoczyliście cały teren, więc teraz tylko ich złapać. Choć to muszę zrobić JA. I tak już nie uciekną.

Był pod budynkiem wskazanym przez Kodę, który ptakom pokazał zdjęcia osób, które były jakoś powiązane z głównodowodzącym całej organizacji. Spośród nich wybrali tych, którzy w tamtym okresie nie byli widziani nigdzie, jak i teraz. Wnioski nasuwały się same.

Wszedł do budynku, do którego mężczyźni wchodzili zaledwie dwie godziny temu i przesiadywali w nim od tego czasu. Tylko zamiast śmiechów, rozmów, obmyślania planu, lub tym podobne, odpowiedziała mu cisza. Wchodził powoli, ale skrzypienia jego stóp słychać i tak było. Piórami nie wyczuwał niczyjego oddechu, ani bicia serca. Nic. Nikogo nie było.

Tylko w jaki sposób? Przecież nie mogli uciec. Budynek dookoła strzeżony. Ktokolwiek by zauważył ich uciekających.

Popchnął lekko drzwi i już znał odpowiedź na ciszę.

Wszyscy leżeli martwi. 15 osób na jednym stosie, a dookoła jedna wielka kałuża krwi. Twarze powykrzywiane w bólu, a niektóre przeraźliwe spokojne, jakby jedynie spali.

Podszedł bliżej i kucnął przy jednym z nich, a raczej przy dziecku. Miał może z 14 lat. Na twarzy widać było zaschnięte łzy. To dziecko nie chciało umierać, a go znów zaatakowało sumienie i to z każdej możliwej strony. Jako bohater i to kim zawsze był, nawet im powinien pomóc, ale jako ojciec któremu prawie zabrano narzeczoną i dziecko, sam powinien im wyrządzić większą krzywdę. Te dwie role się ze sobą teraz kłócili, ale i tak było już za późno, by podjąć tę decyzję.

- Jak wyście ich pilnowali? - warknął Keigo.

- O czym mówisz?

- O tym, że wszyscy są nieżywi! - w słuchawce zalęgła chwila ciszy.

- Co?

- To ja się pytam "co"?! - patrzył na ciała i każde miało rany, a niektóre nawet kilkukrotne. Umierali w męczarniach. Nie było mowy o zbiorowym samobójstwie, gdy wiedzieli, że nie unikną sprawiedliwości. Zbyt brutalne to na to było.

- I pilnowaliśmy!

- To powiedź to im trupom! - wrzasnął w jego strony, wytrącony z równowagi jak dawno nie był.

Rano odstawił Mayumi do Aizawy, a sam wyleciał prawie na drugi koniec kraju, by w końcu ich złapać. Za to teraz niby ten problem został rozwiązany, bo nie żyją, tylko również i doszedł nowy - kto ich zabił i po co?

Moment of Forgetfulness - Hawks x OcOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz