Do końca dnia nie spotkały go już żadne niespodzianki. Wszystko toczyło się według utartego już schematu. Najpierw praca nad dokumentami, następnie odprawa, na której niewiele miał do przekazania, gdyż zwyczajnie nic nadzwyczajnego się nie działo. Potem przerwa na obiad, którą najchętniej by pominął, niestety nie udało mu się to, gdyż Izzy najpewniej przejęta jego stanem po porannej wizycie, postanowiła przypilnować tego, by chociaż cokolwiek zjadł.
Po przerwie wrócił do gabinetu i spędził tam czas na korespondencji z Clave i przedstawicielami podziemia. Około dziewiętnastej stwierdził, że ma już dość.
Zastane kości strzeliły donośnie, kiedy podniósł się z fotela.
Był wygodny, nawet bardzo. Zadbał o to, by czuć się komfortowo, jednak tak długie przesiadywanie w bezruchu musiało mieć swoje konsekwencje.
Przeciągnął się, jakby wybudzał się z drzemki, uruchamiając kolejną lawinę trzasków.
Ruszył do wyjścia. Zanim zamknął za sobą drzwi, jeszcze raz obejrzał się za siebie i obrzucił spojrzeniem gabinet.
Nie poczuł nic. Ani satysfakcji, ani zawodu. Wsiąknął w to miejsce, które było mu przeznaczone od dnia narodzin i choć teraz zdawał sobie sprawę z tego, że nie do końca o takim życiu marzył, wiedział, że jest już za późno na jakiekolwiek zmiany.
Niemrawym krokiem ruszył przed siebie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie iść na kolację, która lada moment powinna się rozpocząć, ale w końcu zrezygnował. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swojej sypialni. Zamknąć za sobą drzwi i odciąć się od swojego życia.
Wiedział, że co najmniej od kilku lat, co rano zakłada na twarz maskę. Maskę gbura i profesjonalisty, kiedy tak naprawdę wewnątrz był tak samo zagubionym chłopcem, jak lata wcześniej. Pragnął miłości i bliskości. Chciał mieć kogoś, kogo mógł darzyć uczuciem, oraz czego potrzebował jeszcze mocniej, by ktoś kochał jego.
Niestety. Jego życie wyglądało tak, jak wyglądało i dlatego dopiero w bezpiecznych ścianach swojej sypialni mógł pokazać prawdziwego siebie. Szczegół, że był to widok tylko dla niego. Nikt poza nim nie znał go od tej strony.
Z głośnym sapnięciem ulokował się na fotelu w rogu pokoju. Czuł niewyobrażalne zmęczenie, psychiczne zmęczenie.
Ukrył twarz w dłoniach, a po jego policzku potoczyła się łza.
Był sam.
Mógł pozbyć się swojej maski.
Tutaj nikt go nie oceniał. Nikt nie oczekiwał od niego, że będzie twardy. Mógł okryć swoje wrażliwe wnętrze. Mógł też w końcu zapłakać nad swoim losem i właśnie to robił.
Miał wrażenie, że to jego cowieczorny rytuał. Za każdym razem, kiedy kończył pracę i zamykał się w swojej samotni, nie mógł powstrzymać płaczu. Czasem łkał jak małe dziecko, innym razem wystarczyło kilka łez, by poczuł się oczyszczony.
Tym razem na szczęście wystarczyła opcja druga.
Z ociąganiem podniósł się miejsca i spojrzał na zegar. Nie było jeszcze dwudziestej.
Przez chwilę rozważał, czy ma wystarczająco dużo siły, by wziąć prysznic, ale uznał, że tylko go niepotrzebnie rozbudzi, dlatego postanowił wykąpać się rano. Teraz chciał jak najszybciej zrzucić z siebie ubrania, które uważał, za kostium podobnie, jak swoje maski.
Nie był w nich sobą. Źle się czuł w skrojonych na miarę koszulach. Nie znosił ich zakładać, ale nie miał większego wyboru.
Rozebrał się, rozrzucając ubrania tam, gdzie spadły, a następnie w samych bokserkach rzucił się na nieposłane łóżko.
CZYTASZ
Bezsenność (Malec)
FanfictionZastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby... Z takich właśnie rozmyślań, swój początek wzięło to krótkie opowiadanie. Wyobraźcie sobie Alexandra Lightwooda, ma trzydzieści lat, jest Szefem Instytutu. Odnosi sukcesy, jest powszechnie szanowany...