29

625 41 2
                                    

Ethan

– Daj buziaka i uciekaj – powiedziałem do dziewczyny, siedzącej obok. Delikatnie się uśmiechnęła i pocałowała mnie w polik, po czym opuściła samochód. Muszę przyznać, że Riley mnie przekonała, iż ma prawo to wyjść. Mówiła przez cały dzień, że nie boi się niczego, bo dla nas zaryzykuje.  Ze ślubem oczywiście trochę przesadziłem, jutro by się nie odbył. Natomiast w przeciągu miesiąca musi ten dzień nadejść. Riley musi przejąć moje nazwisko, a wtedy będzie niedotknięcia. Istnieje jedna z najważniejszych zasad w mafii, a jest nią zakaz ruszania rodziny. Wiele z nich ją łamie, a wtedy na własne życzenie załatwia swoją egzekucję. Jeśli ktoś tknie Riley, będzie pierdolonym trupem. A w torturach, czy mordowaniu jestem najlepszy. Szczególnie wtedy kiedy mnie się mocno wkurwi. Nie znam wtedy granic, one dla mnie nie istnieją.

– Aleksander, wracam do pracy, jest coś do odbioru? – zapytałem, kierując się w stronę Manhattanu.

– Właściwie to tak, Porsche 991. Ja pojadę załatwić jedną sprawę, a ty je odbierz – poinformował, po czym się rozłączyłem. W końcu czuję, że żyje. Nowy Jork to moje miasto, a ta praca sprawia mi radość. Dlaczego? Adrenalina jest moim paliwem. W Seattle tego nie miałem. Tamto miasto jest Gabriela, lecz nie moje.
Wjechałem na parking, gdzie się zatrzymałem i wyczekiwałem na prom.  Całe szczęście nie musiałem długo czekać, bo po pięciu minutach podpłynął, po czym nieznany mi do teraz mężczyzna wyładowuje mój towar.

– Witam, Lockwood. – Wyciągnąłem dłoń do starszego faceta. Na jego czole dostrzegłem kilka poziomych zmarszczek i siwiznę na włosach. Musi być, więc coś między czterdziestką a pięćdziesiątką.

– Rzeźnik, drogi Ethanie. – Uśmiechnął się, po czym przyłożył mi broń do skroni. Cholera, to nie żadna dostawa, a nasłaniec Wesleya. – Osobiście nic do twojej dupy nie mam, ale zjebałeś sprawę. Ja tylko wykonuję swoją robotę.
Na te słowa postanowiłem zaryzykować i podstawiłem facetowi nogę, przez co się potknął. Kopnąłem go trzy razy, po czym usiadłem na nim i wymierzyłem kilka ciosów prosto w szczękę. Frajer myśli, że może mi grozić? A Welsey jest idiotą, nasyłając na mnie tak słabych ludzi. Chyba że...

– Kurwa! – krzyknąłem, lecz nim zdarzyłem coś zrobić, dostałem pocisk w nogę. Jebany sukinsyn! Złapałem się za ranę i na jednej nodze odskoczyłem za czerwony hangar. Że też nie pomyślałem i nikogo ze sobą nie wziąłem. Jak dureń dałem się postrzelić.
Wyjąłem z kurtki pistolet, po czym o ostatnich siłach wychyliłem się i wymierzyłem w stronę Wesleya.

– Zabije cię, Lockwood! – krzyknął z bólu, po dostaniu pocisku w ramię. Wykorzystałem ten moment i szybko wybrałem numer do González'a. Nie dam mu rady z krwawiącą nogą. Resztkami sił się ukryłem i strzeliłem. Teraz już tylko siedzę, oparty o ścianę.

– Wesley na Manhattanie, przyjdź szybko. Jestem ranny – powiedziałem szybko, po czym się rozłączyłem. Schowałem telefon do kieszeni, po czym zacząłem się czołgać w stronę następnego hangaru.

– Prawie zabiłeś mi córkę, frajerze! – Rzucił się na mnie, przykładając broń do głowy.

– To był jebany przypadek! Co robiła piętnastolatka w klubie z pokerem!? – Zamiast odpowiedzieć, wymierzył mi cios w twarz, a zaraz po nim następne. Sprawną nogą kopnąłem go, dzięki czemu zszedł ze mnie. Powolnie wstałem i wyplułem krew z ust. Podniosłem broń i wymierzyłem w jego kierunku.

– Strzelaj! No strzelaj! A staniesz się największym skurwysynem Nowego Jorku i Seattle. Postrzeliłeś mi córkę, a teraz zabij jej ojca. Mafia na pewno się tym zainteresuje – powiedział tym razem spokojniej. Wesley ma rację, zniszczyłbym sobie tym reputację i zmarłego ojca. Cała mafia odwróciłaby się ode mnie oraz mogłoby to zaszkodzić Riley. Pierdolony gnój! Rzuciłem bronią o ziemię, a na twarzy Wesleya zauważyłem delikatny uśmiech.

– Czego chcesz? – zapytałem, zawiązując ranę skrawkiem koszuli.

– Sto tysięcy, za pokera i na leczenie Marnie – odpowiedział, a ja na dźwięk podanej kwoty, mało w głowie mi się nie zakręciło. Na głowę chyba upadł, że dam mu tyle pieniędzy. Stać mnie, lecz nawet on nie zasługuje na tyle.

– Pięćdziesiąt. – Zacząłem negocjację, ale akurat przybiegł Aleksander, mierząc bronią do faceta. Dłonią skierowałem pistolet na ziemię i dałem mu znak, że jest na razie spokojnie.

– Widzę, że Lockwood jednak nie jest taki groźny, jak musi wzywać posiłki. Sto tysięcy i nie zniżam. – Wstał z ziemi i podparł się o ścianę hangaru.

– O co tutaj Ethan chodzi? – zapytał zdezorientowany González.

– Potem ci wszystko wyjaśnię i dobrze, zgadzam się. – Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku, patrząc w jego brąz oczy ze zmarszczkami po bokach.

– Wiesz co? Jednak odmawiam. – Uśmiechnął się złośliwie i strzelił we mnie. Upadłem na brzuch, a przed oczami zrobiło mi się czarno.

Nim zdarzyłem otworzyć oczy, poczułem niesamowity ból na klatce piersiowej. Złapałem się tam i powoli rozszerzyłem powieki. Jestem w swojej sypialni, a obok śpi Riley. Cholera, co się wydarzyło? Podwinąłem koszulkę do góry, brzuch mam owinięty bandażami. Tak samo jest z nogą. Spróbowałem wstać, lecz bez większego skutku. Ból na płucach i nodze jest nie do wytrzymania.

– Ethan – usłyszałem pomruk za plecami. Powoli się odwróciłam i zobaczyłem opuchniętą twarz Riley. Podkrążone oczy i poszarpane włosy.

– Co ci się stało? – zapytałem i szybko ją do siebie przytuliłem, pieprząc ból. Jak już mówiłem, tę dziewczynę stawiam na pierwszym miejscu. Ona jest ważniejsza dla mnie od siebie samego.

– Myślałam, że cię stracę. – Spłynęły jej łzy po opuchniętych policzkach, natomiast mnie serce zakuło. Kiedy widzę, jak płaczę, czuję jak łamie mi się serce.

– Myszko, nigdy mnie nie stracisz, rozumiesz? – zapytałem, wycierając dłońmi jej łzy. Co prawda, nie mogę jej zapewnić takiej gwarancji. Moja praca jest ciężka, ryzykowna. Życie mogę stracić, nawet wychodząc z domu do sklepu. Jednak mogę jej obiecać, że zawsze będę walczyć do końca. Będę walczył o nią i jej szczęście.

– Kocham cię – powiedziała i złożyła delikatny pocałunek na moich ustach.

– Kocham cię – odpowiedziałem i tym razem ją pocałowałem ją w czoło. Ułożyłem się wygodnie na łóżku, wtulając ją w siebie, po czym spokojnie zasnęliśmy. Zasnąłem z myślą, że mam w ramionach swój cały świat. Jednak mimo to, moment ten psuje pytanie istniejące z tyłu głowy. Co się tam wydarzyło?


Walk in heaven|W Trakcie PoprawekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz