Lokal wyglądał jak wyjęty z serialu o zmęczonym życiem detektywie, który po pracy musi się napić. Brakowało tylko dymu papierosowego i smętnej muzyki.
Przyszedł wcześniej i zamówił piwo przy barze. Nie mieli pszenicznego, tylko te jasne szczyny, jakby to powiedziała Nikka, ale dało się je pić. Zabawne, na telewizorze z wyłączonym głosem właśnie pokazywano fragmenty z jej pierwszej konferencji prasowej. W czerwonej sukience ze spiętymi włosami wyglądała poważnie i oficjalnie jak jakaś urzędniczka. Ktoś włączył napisy dla niesłyszących i Hill widział, że Nikka zaraz przejdzie do tych nieszczęsnych podziękowań.
Nie chciała o tym rozmawiać ani z nim, ani z Heleną, która w pewnym momencie zaczęła naciskać. Selino wybuchła tak bardzo, że na chwilę porzuciła wszelkie pozory kultury i kazała Helenie się odpierdolić. Zainterweniował wtedy, bo myślał, że dojdzie do rękoczynów, ale Selino szybko się uspokoiła i przeprosiła za wybuch. Potem nawet znów rozmawiała z Heleną, ale o bieżących sprawach, niczym ważnym. Było jasne, że te dwie już się nie zaprzyjaźnią. Jego zdaniem dziewczyna żałowała zmiany treści przemówienia, wyczuł to w upartym milczeniu, jakim obdarzyła go w samochodzie, ale nie miał na to dowodów.
– Ja pierdolę, Hill, ona tam mówiła o tobie. – Usłyszał głos Daniela Banksa. Musiał przyjść akurat teraz?
Stary kumpel z Europy usiadł obok i też zamówił piwo. Ciągle rezydował w Pradze i nie widzieli się już od dłuższego czasu. Zwykle Ethan traktował takie spotkania ze znajomymi wręcz jako przedłużenie pracy konieczne do utrzymania kontaktów i wymiany informacji, ale Daniela naprawdę lubił. Wolałby jednak nie rozmawiać z nim o amarskich dziewczynach, ale teraz nie miał już wyboru, będzie musiał opowiedzieć mu chociaż ogólnie o całej sprawie.
Poczekali, aż barman się oddali, w telewizorze Nikka nadal odpowiadała na pytania dziennikarzy. Wzruszyła się wspominając zupę i dom... Nabrałby się, gdyby jej nie znał.
– No stary, jeśli to naprawdę byłeś ty, to wolę nie myśleć jakie były te jej najgorsze chwile – stwierdził Daniel, kiedy mogli już swobodnie porozmawiać.
– Wiesz jak jest... – odparł wieloznacznie. – Niech ci się nie wydaje, że to taka zwykła dziewczynka. Jest twardsza, niż się wydaje. I tak w ogóle to miło cię widzieć.
– I naprawdę pochodzi spoza planety? Wygląda całkiem normalnie. – Daniel zignorował powitanie.
– Też na początku nie mogłem w to uwierzyć.
– Robili testy DNA? Na pewno robili. – Banks sam sobie odpowiedział, Hill tylko przytaknął.
– Dalekie pokrewieństwo z mieszkańcami Wschodniej Europy. Zresztą słyszysz, jak mówi.
– Taa, całkiem dobrze ją rozumiem. Ładna sztuka, czemu mi się nie dostała taka sprawa, tylko muszę się ciągle uganiać po Słowacji za jakąś włoską mafią? – narzekał Daniel, a Ethan ukrył uśmiech w kuflu z piwem. Ile to razy żałował już, że to właśnie on był wtedy pod ręką, a potem stwierdzał, że jednak cieszy się, że mógł dowiedzieć się o wszystkim w pierwszej kolejności...
– Chyba jednak nie chciałbyś się zamienić – powiedział w końcu.
– Czy ja wiem? Ty sobie z nią poradziłeś, myślę, że ja też bym dał radę.
Poradził sobie? Nie, wszystkie sukcesy zawdzięczał tylko temu, że Nikka chciała współpracować. Kiedy stawiała opór, od razu pojawiały się problemy.
– Ech Daniel... – westchnął. – Mówiła o zepsutym statku, co nie? Sama go zepsuła, żebyśmy go nie przejęli. – Zdecydował, że wyjawi kumplowi ten szczegół.
– W takim razie ciekawi mnie, ile z tego pięknego wywiadu było prawdziwe.
– Prawie wszystko. Ale zdecydowaliśmy, że sporo przemilczy. A ty przyleciałeś do kraju, żeby spotkać się z żoną? – Zmienił temat, dając tym samym znak, że nie chce już rozmawiać o sprawie.
Posiedzieli w barze jeszcze dwie godziny, bo Banks naprawdę musiał wracać do domu, do żony. Należał do tych absolutnie wyjątkowych pracowników Firmy, którzy potrafili pogodzić pracę w terenie z udanym życiem rodzinnym. Większość była albo po rozwodzie, albo, tak jak Hill, w ogóle nie zawarła małżeństwa.
Ethan życzył mu wszystkiego dobrego i ruszył wzdłuż ulicy szukać wolnej taksówki. Jak na złość żadnej nie widział. Te cholery zawsze znikały, kiedy były naprawdę potrzebne...
– Alexander? Alexander Hale? – Usłyszał nagle, jak ktoś woła go słabym głosem.
Kto tu mógł znać jego prawdziwe nazwisko? Nie zdradził go nawet Danielowi, a przecież znali się już z piętnaście lat. Nie zwolnił kroku, udawał, że wciąż rozgląda się za taksówką, jednocześnie obserwując teren w szybach mijanych witryn i samochodów. Zauważył tego tajemniczego ktosia niemal od razu, prawie biegł, próbując go dogonić i wciąż wykrzykiwał jego imię. Tylko dlaczego był to jakiś obdarty latynoski dzieciak?
Mógł go zignorować i zniknąć na następnym skrzyżowaniu, ale powodowany ciekawością zatrzymał się i zaczekał. Dzieciak wyhamował tuż przed nim, nie był zdyszany. Miał na sobie nieco znoszoną żółto–zieloną koszulkę piłkarską i wyglądał tak, jakby potrzebował kilku solidnych posiłków.
– Ty jesteś Alexander Hale – nie spytał, stwierdził. Mówił dobrze po angielsku, więc raczej wychował się w USA. Zresztą jego wygląd sugerował, że jedno z rodziców mogło być białe. – Powiedział, żeby cię znaleźć, i że ty się mną zaopiekujesz.
– Powoli, młody, nie rozumiem, o co ci chodzi. Wytłumaczysz mi wszystko po kolei? – zachęcił go do zwierzeń.
– Bo on mówił, że teraz ty się mną zajmiesz. I że już wszystko będzie dobrze.
Oczy dzieciaka błyszczały jakby miał gorączkę, ale wyglądał raczej zdrowo. Hill widział już takie zaaferowane, wręcz podniecone spojrzenie – u Nikki, która odwiedziła go w szpitalu i wyjaśniała zasady amarskiej religii. Czyżby byli w to wmieszani jacyś bogowie?... Jeśli tak, to świetnie.
Mały zaczął zwracać uwagę przechodniów. W sportowych ciuchach i z trochę brudną twarzą nie wyglądał na miejscowego. Hill ustawił się tak, by mieć go po lewej stronie, i zaczął powoli iść. Dzieciak nie odstępował go ani na krok.
– I to on powiedział ci jak się nazywam? – zapytał. Dzieciak energicznie przytaknął. – A jak ty masz na imię?
– Diego, Diego Flores.
– Dobrze, Diego, możesz mi coś więcej o nim powiedzieć? Jak się nazywa, jak wygląda?
– Taki rudy, młodszy od ciebie... Mówił, że z tobą rozmawiał. No i miał oczy takie zielone, jakby świecące. Ale nie wiem, jak ma na imię.
– Pan Reed – odpowiedział odruchowo Hill i dopiero po sekundzie czy dwóch zorientował się, że użył amarskiego słówka. Tak jakoś zawsze o nim myślał, nie lord czy mister, ale pan. – Rozmawiałem z nim raz, wydaje mi się, że wyglądał wtedy trochę inaczej.
Przeszukał w pamięci wszystkie informacje o amarskich bogach, i tak, pana Reeda przedstawiano w ikonografii jako rudowłosego lub wręcz czerwonowłosego mężczyznę, czasem młodzieńca.
To byłeś ty, prawda? – pomyślał, ale nie dostał żadnej wyraźnej odpowiedzi.
A może odpowiedzią była ta pewność, którą właśnie odczuwał? Nie miał doświadczenia z dziećmi, ale co miał zrobić, przecież nie zlekceważy woli boga. Nawet bez tego nie zostawiłby Diega na ulicy, wezwałby opiekę społeczną albo chociaż zwykły patrol policji.
– Gdzie są twoi rodzice? – zapytał.
– Nie wiem kim jest mój tata... A mama... on powiedział, że już nigdy jej nie zobaczę, że już nigdy mnie nie skrzywdzi.
W głosie Diega słychać było niespodziewanie mściwe tony. A więc to tak, chłopak sporo przeszedł, chociaż wyglądał na góra siedem, może osiem lat.
– Chodź, pojedziemy do mojego mieszkania. Nie bój się, nie zrobię ci nic złego.
– Wiem. Masz się mną opiekować – oświadczył chłopczyk, ufnie patrząc Ethanowi w oczy. Razem wsiedli do taksówki, która tym razem zjawiła się niemal natychmiast.
CZYTASZ
Niewłaściwy kolor nieba
FantasyPrzez osiemnaście lat niebo nad głową Nikki Selino było szare. Kiedy ujrzała nad sobą błękit, pierwszy raz od dawna zabrakło jej słów. A niewłaściwy kolor nieba to dopiero początek dziwnych rzeczy, które ją spotkają... Historia upartej dziewczyny, k...