~V~

17 4 0
                                    

- Czyli nasza rodzina, a przynajmniej część niej, jest wmieszna w dealerkę? - zapytała zaszokowana Rose.

Siedzieliśmy u niej na werandzie, pochyleni w swoją stronę jak do plotek, których nikt nie mógł usłyszeć, co z resztą nie było dalekie od prawdy.

- Tak, a to mogło mieć coś wspólnego z zaginięciem Daisy. Może dowiedziała się czegoś lub była coś dłużna?

- Myślę, że powinniśmy zacząć od dowiedzenia się jak związane ze sprawą są te nazwiska z tablicy. Tak poza tym, dalej nie mogę uwierzyć, że nie poczekałeś na mnie z oglądaniem jej.

Miałem się już tłumaczyć, ale przerwał mi głos chłopaka, który właśnie podbiegł do nas. Był to mój dobry kolega z klasy, Harry.

- Słyszeliście co się stało na komisariacie? - wykrzyknął równie podekscytowany co zadyszany.

Spojrzeliśmy po sobie spanikowani z kuzynką, a potem znowu na niego z chęcią zadania mu pytań, ale ten pobiegł już dalej. Uczyniliśmy podobnie.

~~~~~

Przed komisariatem zebrał się tłum powstrzymywany przez taśmę policyjną. Dzięki wysokiemu wzrostowi udało mi się zobaczyć coś. Z drzwi zostało wyniesione ciało w czarnym worku. Poczułem, że nogi się pode mną ugięły. Przez tłum przeszedł szept: " kto to, czyje to ciało?".

- Kto tam jest? - spytała Rose spanikowanym głosem.

- Spokojnie, zaraz się dowiem - sam ledwo zachowywałem spokój.

Znalazłem wzrokiem burmistrza, a zarazem brata mojej mamy, Sama Perrona. Rozmawiał z człowiekiem ubranym w garnitur. Podszedłem bliżej, żeby usłyszeć ich rozmowę. Nie kryli się za bardzo, bo i tak każdy z gapiów był pochłonięty oglądaniem wynoszonego ciała.

- Tak, panie Perron, to szeryf Miller, został znaleziony martwy rano. Szacuje się, że zmarł około godziny trzeciej.

- Co mu się stało?

- Uderzenie w głowę. Żadnych odcisków, żadnych świadków ani broni. Osoby z aresztu mówią, że nic nie słyszeli. Zaobserwowali tylko przerwę w dostawie prądu około północy. Znaleziono też spaloną tablicę korkową.

Wróciłem jak najszybciej do Rose, która teraz stała na uboczu pod drzewem. Tyle informacji mi wystarczyło jak na jeden raz.

- Twój ojciec rozmawiał z jakimś śledczym, to ciało Millera - zacząłem.

- Co teraz zrobimy? - zapytała przerażona.

- Musimy zachować spokój, nikt nas nie powiąże z tym, byliśmy incognito. Weź parę wdechów i wydechów.

Tak też zrobiła. I potem znów zaczęła:

- Ma to jakiś związek z Daisy?

- Nie wiem, ale bardzo możliwe... O matko, zapomniałem o spotkaniu! - przeraziłem się.

- No tak! - najwidoczniej sama zapomniała o wielkiej rodzinnej kolacji.

Rozeszliśmy się w swoje strony, żeby się choć trochę przygotować przed spotkaniem.

~~~~~

Gdy przymierzałem koszule, usłyszałem pukanie do drzwi.

- Proszę - krzyknąłem.

- Cześć - był to mój brat. Wszedł przez drzwi i je zamknął. - Możemy pogadać?

Trochę zmartwiła mnie jego poważna mina, ale kiwnąłem głową. Usiadł na łóżko, więc poszedłem w jego ślady.

- Jak wiesz nasza rodzina jest podzielona od śmierci naszego prapradziadka, Erica. Dlatego to będzie duże wydarzenie, kiedy usiądziemy znów wszycy razem przy stole - mówił patrząc zamyślony w ścianę, jakby unikał mojego wzroku.

- Kto cię tu przysłał? - przerwałem mu.

- Nie będę ukrywał, że dziadek. Wszyscy uznali, że jestem ci najbardziej bliski, poza Rose, która nie jest jeszcze ochrzczona. Więc wysłali mnie w delegacji.

- Mówisz to jakbyś takim tonem, jakbyś miał mi przekazać wieść o tragedii - skomentowałem oschle. Czułem, że wzbiera we mnie złość. Zaraz miałem być wciągnięty w brudy mojej rodziny, co mi się wcale nie podobało.

- Chodzi o to, że twój chrzest ma być związany z jeszcze jedną ceremonią, która ma połączyć oba fronty. I proszę cię - zatrzymał się na chwilę, bo załamał mu się głos - bez względu na wszystko, nie sprzeciwiaj się dziadkowi.

- O co chodzi do cholery? - prawie wybuchłem.

Alex był już biały jak ściana, otworzył usta by coś powiedzieć, ale wtedy drzwi się otworzyły.

- Jesteście gotowi? - przerwała nam matka.

Mój brat bez słowa wstał i wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z matką, którą zpiorunowałem spojrzeniem.

~~~~~

Usiedliśmy przy stole, w rezydencji mojego dziadka. Nie była ona tak okazała jak stary dwór Perronów, ale i tak na zwykłym śmiertelniku robiła wrażenie.

Na jednym końcu usiadł mój dziad, a na drugim Cassandra Perron, jego siostra cioteczna, przywódczyni zachodniego frontu.

Spojrzałem po wszystkich, każdy był pochłonięty jedzeniem i rozmową z innymi. Był to niecodzienny widok widzieć ich razem, tym bardziej rozmawiających ze sobą normalnie mimo podziału.

- Już wiadomo, kto obejmie rolę szeryfa po Millerze? - zagadał jeden z  wujów, Sama Perrona, burmistrza.

- Szczerze mówiąc, to myślałem o tobie, Archibaldzie, przynajmniej nie wchodziłbyś nam w paradę, jak poprzednik - niemalże się zaśmiał Sam, jakby niewzruszony śmiercią szeryfa. Szczerze obrzydziło mnie to, rzuciło też nowe podejrzenia na tę chorą rodzinę.

Uwagę przeniosłem na Lizzy. Siedziała obok swojej matki, była jakby spięta. Zupełnie inaczej się zachowywała w jej towarzystwie. Nawet zrobiło mi się jej żal.

Nagle mój dziadek wstał, tak samo jak Cassandra. Parędziesiąt par błękitnych oczu zwróciło się w ich stronę.

- Niesamowicie się cieszę, że mogę was wszystkich powitać, nareszcie razem. Jest to czas wyjątkowy dla Perronów - zaczął mój dziadek.

- Czekają nas dwa chrzty - zawtórowała mu Cassandra. - Będą one specjalne, bo będą też symbolicznym pojednaniem obu frontów.

Przysłuchiwałem się temu zdziwiony. Dlaczego akurat mój chrzest? I jak miałby niby połączyć zwaśnionych kuzynów razem?

Niedługo miałem się o tym przekonać, ale odpowiedź nie przyszła by mi na myśl. Nie przyszła by nikomu o zdrowej głowie.

Dokąd Prowadzą Niebieskie OczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz