Rozdział 25.

93 9 0
                                    

Stanley

  Wiedziałem! Wiedziałem, że to wszystko jest szyte zbyt grubymi nićmi. I to musiało wyjść na jaw. Idąc razem z Ringo za Prudencją byłem strasznie zdenerwowany i nie mogłem się uspokoić. Gdyby Vincent mi się nie wyrwał, prawdopodobnie już byłby w drodze do szpitala, a ja na policję.

  Popatrzyłem na Ringo, który odwzajemnił spojrzenie. Wzruszył ramionami, a jego wyraz twarzy wyrażał zdezorientowanie. Nie wiedział, co się dzieje. Miałem nadzieję, że Prudencja mu o wszystkim opowie. Jeśli ona tego nie zrobi, to ja ją wyręczę. Nagle usłyszałem głos Ringo.

-Prudencjo, o co w tym wszystkim chodzi? Czego mi nie mówisz?

  Dziewczyna mruknęła w odpowiedzi:

-Nie chcę teraz o tym rozmawiać. 

  Kiedy doszliśmy do ich domu, pożegnałem się z Ringo. Zaskoczyło mnie to, że Prudencja chciała jeszcze ze mną porozmawiać sam na sam. Kiedy jej brat zamknął za sobą drzwi, spytałem:

-O czym chciałaś rozmawiać?

  Dziewczyna westchnęła ostrożnie.

-Będę musiała opowiedzieć o tym wszystkim Ringo. Tylko nie wiem, ile dokładnie mogę powiedzieć, a co muszę przemilczeć. Wiesz, o co mi chodzi.

  Nie miałem pojęcia, jak jej odpowiedzieć. Nie chciałem, żeby ktoś jeszcze wiedział o moich 'zdolnościach'.

-Jeśli możesz, to nie wspominaj o mnie, okay? Nie mów o tym, no wiesz... - nie wiedziałem, jak wybrnąć.

-Dobrze, nie powiem. Muszę lecieć - dodała i szybko pobiegła do domu

***

  Prudencja siedziała w swoim pokoju. Za oknem zaczynało zmierzchać. Nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi i zauważyła w nich głowę Ringo. Dziewczyna skinęła głową, zapraszając go do środka. Chłopiec usiadł obok niej na podłodze i spytał:

-Opowiesz mi w końcu co się dzieje? O co chodziło Stanleyowi? 

-Powiem ci, ale masz się nie denerwować i mi nie przerywać. To wszystko zaczęło się jakiś czas temu - zaczęła. - Vincent przyprowadził się tutaj i był cholernie irytujący. Pieprzony ważniak. Myślał, że może mieć każdą dziewczynę. W sumie się nie mylił, ale był jeden wyjątek. Ja miałam go gdzieś. Nadal mam. Ale na moje nieszczęście tato zna jego ojca. Jest bratem ojca Stanleya.

-Co? - wykrzyknął zdziwiony. - Ten skurwiel jest kuzynem Stana? Myślałem, że jest w porządku.

-Bo jest - odpowiedziała od razu, by za chwilę się zaczerwienić. - To znaczy: nie przepadam za Stanleyem, ale chyba jest okay.

-Kontynuuj - poprosił.

-No więc była kolacja. Trójka ojców: dwóch braci i tato. Z całymi rodzinami. Ja też musiałam tam być. Siedziałam pomiędzy Stanem, a Vincentem. A on oczywiście zachowywał się jak dupek. Kładł swoje cholerne łapska tak, gdzie nie powinien.

-Ale chyba do niczego cię nie zmusił? To znaczy, nie zrobiliście tego, o czym myślę i za co z przyjemnością urwałbym mu narządy rozrodcze?

-Nie, nie pozwoliłabym na to. Po prostu uznał, że moje biodro będzie idealne do obmacywania. I wtedy włączył się Stanley. Odepchnął jego rękę, ale niewiele dało się zdziałać, kiedy dookoła siedzieli nasi rodzice. I poszliśmy na zewnątrz. Popchnęłam go. Mocno. A on się tego nie spodziewał. Uderzył głową w ścianę i stracił pamięć. Miałabym duży problem, gdyby poszedł na policję, ale mi się upiekło, bo miał amnezję. Myślałam, że sobie tego nie przypomni. 

loneliness in paradiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz