21.

53 3 0
                                    

GRAYSON

Z każdym kolejnym krokiem, moje emocje trochę się luzują. Wiem, że to co robię jest dziecinne ale już za późno aby się wrócić. Niech Ethan się trochę pomartwi, jeżeli w ogóle go to obchodzi. Zresztą gdybym został chwilę dłużej to zapewne dostałby w twarz, więc nawet lepiej dla niego.
Myślałem, że mimo iż od początku postawiliśmy sobie zasadę że nie zdradzamy informacji o sobie i nie mówimy o swojej przeszłości, to i tak trochę się ze sobą zżyliśmy. Przynajmniej ja się tak czułem. Czy nic o sobie nie wiedząc możemy być przyjaciółmi? Przez ten czas serio myślałem, że odpowiedź brzmi tak. Ja i on to jednak dwa inne światy, nigdy się nie zrozumiemy i nigdy się nie dogadamy.
Chodzę po lesie już tak przez dobre dziesięć minut gdy przed oczami pojawia mi się nasz skradziony, czarny jeep. Jestem lekko zaskoczony, że nadal tu jest. Choć wprawdzie co mieli z nim zrobić?
Samochód jest zamknięty. Zaglądam do środka przez szybę, kluczyk leży na przednim siedzeniu. Rozglądam się dookoła. W końcu chwytam za nie duży kamień, który jako pierwszy rzuca mi się w oczy i rozbijam jedną z tylnych szyb. Drzwi nadal nie chcą się otworzyć, więc to przez nią wchodzę do środka. Lekko kaleczę sobie brzuch, ale rany nie wyglądają na poważne, więc kompletnie się nimi nie przejmuję. Zbieram odłamki zbitej szyby ze środka i wyrzucam je na zewnątrz, chcąc zostawić po sobie chociaż lekki porządek. Przedostaję się na przednie siedzenie i odpalam auto. Paliwa mamy tyle, że na spokojnie wystarczy nam na godzinę jazdy. W razie potrzeby ucieczki ma się rozumieć, bo skoro pozbyliśmy się najgorszego to nie widzę problemu aby zostać tu na jakiś czas.
Nie boję się tych ludzi, większość z nich patrzy na nas jak na bohaterów, a bardziej na Verę, a ci którzy czują inaczej (mowa o tych mieszkających na zewnątrz w namiotach, którym dzicz ewidentnie bardziej odpowiada), nie odważyliby się nas skrzywdzić. Tak mi się przynajmniej wydaje, albo może tak wolę myśleć. Tak czy siak mamy przewagę liczebną, tych będących po naszej stronie jest więcej.
Jadę po największym błocie. Staram się nie wjechać w drzewo i nie myśleć o tym jak bardzo brudzę teraz auto. Nie mam nawet pojęcia czy będę w stanie wjechać pod budynek. Nie ma tu zrobionej żadnej drogi czy dróżki, a drzewa są jedno przy drugim, jest to w końcu las. Jazda rowem pełnym błota to jedyna opcja.
Przez boczne lusterko dostrzegam w oddali coś ciekawego, są to moi przyjaciele i Ethan szwendający się po lesie. Pewnie szukają samochodu. Chcę dać im znak, zatrąbić czy coś, nic jednak nie działa, ani światła ani ten głupi klakson. Bez sensu byłoby do nich jechać, to niby samochód terenowy ale drzewa naprawdę są tu jedno przy drugim. Nie chcę też ryzykować i wychodzić z samochodu, nie boję się tych ludzi ale też im nie ufam. W końcu udaje mi się wyjechać z niewielkiego rowu. Dostrzegam ścieżkę, którą mógłbym pojechać, być może prowadzi pod sam budynek. Moi kompani zawrócą pewnie za jakiś czas iż nic nie uda im się znaleść, a wtedy zobaczą mnie czekającego na nich z jeepem.
Na trasie, którą teraz jadę jest znacznie mniej błociska ale za to sterta dużych i mniejszych połamanych gałęzi. Nie wygląda to na pracę człowieka, musiała to zrobić jakaś potężna wichura. Dobiega mnie szmer. Wszystkie dźwięki z zewnątrz słyszę bardzo dobrze przez wybitą tylną szybę. Zerkam w lusterko. Jestem prawie pewny, że to nie zwierzę, a człowiek, a może nawet umarlak. Czy są takie co się skradają? Bardzo możliwe, zdążyłem się już przekonać iż choroba na każdego zarażonego oddziaływuje nieco inaczej. Ma to pewnie związek z tym co dana osoba robiła za życia, jak aktywne ono było. Możliwe, że ma też znaczenie wiek bądź stan zdrowotny.
Nieco przyspieszam, nie chcę jechać zbyt szybko aby serio nie zderzyć się z jakimś drzewem, ale przebywanie w lesie wydaje mi się coraz bardziej niepokojące. Udaje mi się dojechać do dość sporej gałęzi, na szczęście nie na tyle dużej abym musiał ją wymijać. Przejeżdżam po niej bezproblemowo, jeep na spokojnie sobie z nią radzi. W trakcie wydaje jednak z siebie na tyle głośny dźwięk, że prawie zagłusza mi coś przybiegające w tym samym czasie po mojej lewej stronie, czyli tej z której siedzę. Gdy już mam spojrzeć co to, odruchowo odwracam głowę w przeciwnym kierunku iż ten ktoś ową szybę rozbija. W porę udaje mi się zakryć twarz ręką, na której po chwili czuję odbijające się jak i także wbijające w nią ostre odłamki. Oprócz tego ktoś wbija mi coś ostrego w ramię. Reaguję szybko, natychmiast odsuwam się od napastnika i usadawiam na tylnym siedzeniu auta, jak najdalej od niego. Wróg otwiera drzwi w tym samym momencie, w którym udaje mi się wyjąć ostrze z ręki (okazuje się być ono pokaźnym kawałkiem rozbitej przeze mnie szyby), zdaję sobie sprawę że nie był to pewnie najlepszy pomysł, robię to tylko po to aby mieć się czym bronić. Mocno zaciskam na nim prawą dłoń, zaciskam zęby gdy ostra, nierówna krawędź wbija mi się w skórę. W końcu podnoszę wzrok na osobnika stojącego na przeciwko mnie. To kim okazuje się być sprawia, że od razu opuszczam broń.

𝐙𝐀𝐑𝐀𝐙𝐀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz