Rozdział 18.

187 20 69
                                    

„...Gdy zgasną źrenic blaski w noc wiosenną, cudną,

Nie żałuj mej młodości — śmierć przyjmij z pogodą...

Cóż, że życie me było chwilą krótką, złudną?...

Ukochani przez bogów umierają młodo!..."

Fragment epigramu, Safona

Czas na Olimpie zdawał się przemijać dwa razy szybciej, niż na ziemi. Dionizos nawet się nie zorientował, kiedy spędził w boskiej ostoi cały miesiąc. Pierwsze dni upłynęły mu na spotkaniach z mieszkańcami Olimpu i przedstawianiu im Ariadny. W międzyczasie zajmował się sprawą swojego pałacu – jeszcze zanim rzucono na niego klątwę, prace nad jego siedzibą zostały rozpoczęte, lecz nigdy ich nie ukończono. Co prawda mógł przejąć posiadłość Hestii, ale nigdy nie zdobyłby się na tak niewdzięczny gest.

Wykończenia więc trwały, a Dionizos i Ariadna obecnie zatrzymywali się u Artemidy, która nie miała nic przeciwko udostępnianiu domu pod swoją nieobecność. Zwłaszcza kiedy Dionizos zaoferował się doglądać puste lokum, nawet po otrzymaniu już własnego zamku. Miał nadzieję, że w ten sposób będzie mógł odwdzięczyć się siostrze za jej dobre serce.

Gdy był w prawdziwej potrzebie, bogowie zdawali się o nim zapomnieć, lecz teraz, po swoim wielkim powrocie, nagle każdy chciał mu pomóc. Wyręczali go, usługiwali mu i stale się podlizywali. Dionizos czuł się jak król i ogarniało go z tego powodu znużenie. Nieraz się zastanawiał, jakby to było, i teraz zdecydowanie mógł powiedzieć, że woli dzikie lasy i otwarte pola. Olimp był piękny, ale był klatką.

Wytchnienie znajdował tylko wtedy, gdy było przy nim któreś z jego rodzeństwa. Jako nowy bóg Dionizos budził większą ciekawość niż grozę, lecz reszta dzieci Zeusa miała już swoje miejsce w hierarchii i niełatwo było się do nich zbliżyć pomniejszym bożkom.

Na początku trzymał się Afrodyty i Hermesa, czasem zdarzało mu się dosiąść do Aresa, lecz Ariadna nie przepadała za bogiem wojny i wolała go unikać. Oboje mieli raczej wybuchowe temperamenty, przez co jedno prowokowało drugie. Dionizos naprawdę nie chciał, by jego brat w gniewie zrobił krzywdę księżniczce, dlatego przebywał z nim tylko wtedy, gdy Ariadna zajmowała się czymś innym.

Potem Afrodyta zaczęła pozwalać sobie na zbyt wiele, posprzeczali się nieco, no i został mu już tylko Hermes. Nie żeby narzekał.

Odkąd się pogodzili, Dionizos zdał sobie sprawę, że jeszcze bardziej go lubi. Bał się tej sympatii, bo zaczynała go pochłaniać, a on powoli tracił kontrolę. Jednocześnie nie przeszkadzało mu to w szukaniu Hermesa i spędzania z nim czasu, jakby nie miał świadomości konsekwencji. A miał i to wielką świadomość.

Zauważył jednak, że Ariadna dobrze dogaduje się z posłańcem bogów. Chyba nawet lepiej, niż z raczej małomówną Artemidą albo aż nazbyt ekspresywną Afrodytą. Biorąc pod uwagę okoliczności, Dionizos nie wiedział, czy powinien się z tego powodu cieszyć, czy może raczej wstydzić.

To było kolejne leniwe popołudnie, jakie spędzał w ich gronie. Dionizos leżał wyciągnięty na poduszkach i opierał głowę na kolanach Hermesa. Swoje nogi położył natomiast na udach Ariadny, która z kolei oparła na nich łokcie i czytała jakiś tomik poezji.

- Ale ja mówię prawdę – zapierał się Dionizos. - Naprawdę porwali mnie piraci.

Hermes wpakował sobie do ust dwa winogrona i pokręcił głową.

- Niby jak? - zapytał z niedowierzaniem. - Spili cię?

- Mieli magiczne kajdany – odparł urażony. - Zakuli mnie i wrzucili pod pokład. To było okropne! Raz postanowili mnie umyć, a ja nie miałem pojęcia, co się dzieje. I był tam też taki jeden. Zauksis czy Zeuksis, już nie pamiętam, ale ewidentnie się mu spodobałem...

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz