~VIII~

12 3 0
                                    

Pakowałem się w paszczę lwa, wracając do domu. Powinienem to przemyśleć, albo chociaż uzgodnić to z Lizzy, lecz tak właśnie działał Aaron Perron. Konsekwencje należały do przyszłości, a kto by się nią przejmował? Na pewno nie ja.

Tak więc przekroczyłem próg mojego domu. Jak gdyby nigdy nic poszedłem do kuchni, gdzie słyszałem moją matkę rozmawiającą przez telefon.

- Jestem - powiedziałem jakbym wrócił po dwugodzinnym wyjściu z Rose, a nie tygodniowej ucieczce. Nie mogłem się powstrzymać, by nie sprawdzić jej reakcji.

Nie zawiodłem się. Odwróciła się w moją stronę i na jej twarzy mogłem zobaczyć milion barw po kolei, od białego zaczynając, na bordowym kończąc.

~jeb się Klaudia~

Otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale je zamknęła, ruszyła w moją stronę tupiąc, przy okazji bez słowa się rozłączając, chwyciła mocno moje ramię i pociągnęła. Nawet nie protestowałem, kiedy wsadziła mnie do swojego auta i ruszyła w stronę domu dziadka.

~~~~~

- Co ty sobie wyobrażasz, Aaron - powiedział zadziwiająco spokojnym głosem dziadek. - Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy.

Staliśmy u niego w gabinecie. Nie byłem tu od czasu mojej ucieczki. Przez myśl przeszło mi pytanie czy się martwili o mnie, czy o swoje tradycje.

- Gdzieś ty był na litość boską?! - moja matka nawet nie ukrywała emocji.

- To nie jest ważne. Przemyślałem wszystko i poukładałem w głowie. Rodzina jest najważniejsza, prawda? - odpowiedziałem spokojnie.

- Dobrze dla ciebie, że to zrozumiałeś, dziecko - dziadek prawie że się uśmiechnął, co nie było tak częste u niego.

Mój szósty zmysł wyczuł, że ten spokój nie jest wcale szczery, po oczach było widać, że w nim wrzało, a mój zmysł mnie nie zawodził. Dziwiłem się, że zachowuje spokój, musi jechać na mocnych substancjach, ciekawe jakich. Pewnie na wziętych od Gangu Szakali.

Uśmiechnąłem się na tą myśl, a dokładniej na myśl o jednym z gangsterów. To było dziwne.

- Mamy dwa tygodnie na przygotowanie ciebie i twojej siostry do ślubu - odparł i wyglądał jakby miał już się żegnać, ale sobie coś przypomniał. - Matka mówiła ci już, że bierzemy jutro udział w apelu?

Spojrzałem tylko na nią zaskoczony, co dziadek trafnie odczytał jako odpowiedź przeczącą.

- Jako przedstawiciele młodego pokolenia, ty i twój brat, będziecie reprezentować rodzinę na apelu z okazji awansu Archibalda Perrona na szeryfa. Za dwa dni.

- A co ma do tego nasza rodzina?

- Jako najbardziej wpływowa w mieście, prawie że szlachta, mamy swoje obowiązki potrzebne do utrzymaniu dobrego PR'u. Poza tym to awans waszego krewnego, a wasz wuj jest burmistrzem.

Ugryzłem się w język, zanim zdarzyłem skomentować "dobry" wpływ powiązań rodzinnych między stanowiskami na nasz PR.

Uśmiechnąłem się tylko i ruszyłem do wyjścia. Miałem ich w garści, potrzebowali mnie.

~~~~~

Stanąłem koło mojego brata na schodach ratusza. Obaj ubrani byliśmy w koszule, garnitury i krawaty. Właściwie czekaliśmy teraz na burmistrza i szeryfa; kamery, mikrofony i reflektory były już rozstawione, zbierał się powoli tłum.

Nie gadałem z Alex'em właściwie od felernej kolacji, trochę ciężko było mi się przełamać, ale w końcu przerwałem ciszę.

- Hej... - zacząłem niepewnie.

- Cześć - odpowiedział zdawkowo brat, nawet nie patrząc na mnie.

- Coś się stało? - zapytałem, tak jak miałem w zwyczaju, gdy czułem złość u drugiej osoby.

- Oprócz tego, że własny brat zdradził rodzinę? Nic. - Jak to usłyszałem, zebrała we mnie złość.

- Jak dobrze, że mój własny brat dochował naszej solidarności i mi pomógł - odpyskowałem mu. On tak jak cała upiorna rodzina, myśli że mogą mnie zmusić do czegokolwiek. Choć właśnie na tym, żeby tak myśleli, mi zależało, gotowało to krew w moich żyłach.

- Cicho już bądź, jesteśmy tu żeby się ładnie prezentować i pokazać jak dobrze zdyscyplinowana jest nasza rodzina. Nie psuj chociaż tego.

Z trudem się powstrzymałem, chociażby od tego, żeby zapytać jak mu się składało ofiarę, na chrzcie, ale muszę udawać, że nic nie wiem.

On wybrał już stronę, po której stoi. Tak samo Rose. Powiedziała mi, poprzedniego dnia przez telefon, że rodzice jej zabraniają się ze mną widywać. Niesamowite, że nagle zaczęła się ich słuchać.

Nie wiem, czy mogę ją winić; o niczym przecież nie wie, jest nie ochrzczona.

~~~~~

Apel trwał już od jakiejś godziny, zleciał głównie na przemowach Sama i Archibalda, potem zaczęły się pytania reporterów. Nic nadzwyczajnego, wręcz nudnego, lecz nagle padło pytanie:

- Co wiadomo w sprawie zaginienia niejakiej Daisy Pettersson?

Wujowie spojrzeli po sobie, ledwo kryjąc przerażenie. Ja też ledwo ukryłem zdziwienie, myślałem, że Perronowie dobrze tuszują swoje porwania, skoro nikt o żadnym nie mówił przez dekady.

- A więc... - zaczął niepewnie Archie - można to ogłosić jako nasz pierwszy sukces. Przez cały ten okres Miller, niekompetentnie prowadził swoje dochodzenia w różnych sprawach, nam wystarczył tydzień by zbliżyć się do rozwiązania sprawy zaginięcia dziewczynki.

Pięknie wybrnął, na razie. Ciekawe, co powie jak za miesiąc, lub więcej, zaczną się pytania o dziewczynę, która już nie będzie żyła. Przecież, nie powie im, że jego rodzina złożyła ją w ofierze. Chociaż kto wie?

Apel zakończył się i wszyscy rozeszli się w swoją stronę, choć tak właściwie w ratuszu był bankiet, na który byłem zaproszony z automatu, ale nie miałem zamiaru spędzać z nimi więcej czasu niż powinienem.

W drodze do domu, usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się i ujrzałem za sobą Lizzy. Bez słowa skręciła w poboczną uliczkę, a ja za nią poszedłem.

- Nikt nie może nas widzieć. Matka zabroniła mi się widzieć z tobą, tak samo całemu kuzynostwu. Traktują cię jak buntownika, zagrażającego rodzinie - zaczęła, rozglądając się. Wyglądała na jeszcze bardziej przygaszoną, niż w ostatnim tygodniu.

- Bo nim właśnie jestem - zaśmiałem się.

- Ale, do cholery jasnej, co ci strzeliło do łba, żeby wracać do domu i nic mi nie mówiłeś? - zbulwersowała się blondynka.

- Znalazłem Timothy'ego...

- Na serio?! - wtrąciła się, sama nie kontrolując podekscytowania.

- Tak. Dowiedziałem się wielu rzeczy, które na serio powinny się nie wydarzyć. Okazało się, że jest bratem mojego dziadka i zamknęli go w domu bez klamek, bo tak jak my, chciał uciec.

- Ale czemu chciał? Też go wydawali za kuzyna?

- Nie. Nie mogę ci powiedzieć. Ale nasz ślub się odbędzie, z tym że na naszych zasadach. Mam plan...

~~~~~

Minęło parę dni na przygotowaniach do ślubu, ale i do naszego planu, którego przedstawiłem Lizzy. Był jeszcze bardziej ryzykowny niż powrót do domu, ale jedyny, który mógł zapewnić nam pokonanie Złego, o którym mówił Timothy.

Gdy byłem w drodze w odwiedziny do Warrena, przeczucie mi powiedziało, żebym poszedł inną drogą.

Gdy byłem pod komisariatem odjęło mi nogi na widok, jaki zobaczyłem. Z drzwi wejściowych wyszła Daisy.

Ale jeżeli ona była tu, to znaczy że nie ma ofiary na nasz ślub. Dziadek by na to nie pozwolił. Jedynym wytłumaczeniem było to, że to wszystko o kulcie i rytuałach to bujda.  Nie ma żadnego paktu z diabłem, a zaślubiny to tylko chory wymyśl przywódców frontów.

Nie mogłem uwierzyć, jak dałem się wrobić staremu dziadu z psychiatryka.

Dokąd Prowadzą Niebieskie OczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz