1. Pienza

870 27 14
                                    

Dostałam niezliczoną ilość poprawek od internetowych gramatycznych znawców, więc napiszę to tu, na początku. Obie wersje patrzyło i patrzało są poprawne. Przysięgam, dostanę jeszcze jeden komatrz, że piszę błędnie, to nie wytrzymam! 💋

Stałam na małym dworcu kolejowym Pienzie. Pociąg, który mnie tu przywiózł z Rzymu właśnie odjechał w kierunku Sieny. Nie byłam tu od lat. Wszystko wyglądało tak samo, a przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zanim Rzym skusił mnie świetnym konserwatorium, mieszkałam tu.

Pociągnęłam za sobą małą torbę na kółkach, która podskakiwała nie nierównym bruku, ominęłam drzworzec i skierowałam się do centrum. W końcu, to tam wynajęłam hotel, aby móc spędzić tu nadchodzący tydzień.

Lejący się z nieba żar, na prawdę nie ułatwiał mi tej przeprawy, było duszno i parno. Włosy lepiły mi się do karku, a zaczepiające się o każdą nierówność koła, tylko wzmagały we mnie rosnącą irytację. Bynajmniej nie spowodowaną pogodą.

Hotel, a raczej pensjonat o wdzięcznej nazwie Sole Toscano* umiejscowiony był nieco przed samą starą częścią miasta, w jednej z ciasnych, miłych dla oka uliczek, które, tak dobrze znałam. Było tu wszystko czego brakowało mi w Rzymie : kameralność, urocze wąskie zaułki obłożone kwiatami, i wyglądające zewsząd słoneczniki - wizytówka Toskanii. Cóż, nawet mój pensjonat miał na szyldzie namalowane odręczne żółte kwiaty. Weszłam do środka, i odetchnełam z ulgą, czując od wejścia powiew starego, dogorywającego wiatraka. Za małą recepcją, ozdobioną wazonem, a jakże inaczej, słoneczników, siedziała pani Colleti, niska kobieta, o już nieco szpakowatych włosach i ciemnych, ciepłych oczach.
- Czekałam na ciebie! - ucieszyła się, wstając i obejmując mnie czule. Zanim stąd wyjechałam, ani razu mnie nie objęła, ale cóż, rozłąka, najwyraźniej, zbliża ludzi. Pani Colleti kilka lat temu, była moją sąsiadką. Mieszkaliśmy drzwi w drzwi, w kamienicy niedaleko centrum. W okolicy słynęła z dokarmiania, wszelkiej maści zwierząt, przez, co żartobliwie nazywaliśmy ją Ace'm Venturą.

Oddałam uścisk i zajrzałam jej w oczy, gdy tylko mnie puściła.
- Vito się żeni, słyszałaś? - zagaiła z uśmiechem, klaszcząc w ręce uroczyście. Przez myśl mi przemknęło, że mogłam jednak wybrać inne miejsce do spania, ale moja pusta kieszeń miała zgoła inne zdanie.
- Tak - rzuciłam, na tyle uprzejmie, żeby się nie obraziła i na tyle skąpo, żeby porzuciła temat.
- Nasz mały Vito, niedowiary. Ta jego dziewczyna, no... - pstryknęła palcami kilka razy, jakby to miało jej pomóc przypomnieć sobie imię.
- Sofia - podsunęłam, i wyciągnęłam portfel gotowa zapłacić za usługę.
- Sofia, zawsze zapomnę, zaprosili pół Pienzy. Dziewczyna ma dużą rodzinę. A jaka ładna... Marzenie! - No tak, zapomniałam wspomnieć, że pani Colleti, miała jedną, konketną cechę, wartą nadmienienia, była plotkarą. Lubiła mówić dużo, o każdym i nieszczędząc szczegółów. Co więcej, zapewne liczyła na to, że jakoś zreaguję na jej słowa, aby wieść mogła iść w świat, wprost do Vito i jego przyszłej żony.

*

Zamknęłam drzwi pokoju, a gdy tylko upewniłam się, że Pani Colleti pod nimi nie stoi wybuchłam płaczem, tak dużym, że aż się zanosiłam. Myślałam, że zniosę ten tydzień, zaledwie z lekkim bólem głowy. Może trochę upita winem, połudzę się odstrzelona jak milion dolarów przed lustrem tak, że Vito pożałuje tego, co zrobił. Było jednak ciężej, niż zakładałam. Wspomnienia zalewały mnie, przypominając mi cały zeszły rok.

Opadłam na miękkie, duże łóżko i skryłam twarz w poduszcze, żeby móc łkać dramatycznie do woli. W końcu przyjechałam na ślub eks narzeczonego, w nadziei, że się rozmyśli.

Z Vito spotkaliśmy się w zeszłym tygodniu w Rzymie, w superkarkecie, przy półce z płatkami. Wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Zawsze był przystojny, ale nowy związek najwyraźniej mu bardzo służył. Ubrany,
jakby właśnie miał sesję Vouga, z paczką owsianki w dłoni, powiadomił mnie, że znalazł miłość swojego życia. Wspomniał coś o tym, że przydałoby się naprawić naszą relację, a ja kiwałam tylko głową, modląc się w duchu, żeby nie słyszał od wspólnych znajomych, jak wciąż wyplakiwałam się im w rękaw, odkąd odszedł. W gorszych momentach, w samotne wieczory oglądałam jego zdjęcia na fejsbuku, namiętnie czytałam stare wiadomości, absolutnie ignorując resztkę zdrowego rozsądku. Ta sama resztka była zarazem resztką godności, która sprawiła, że nie wysyłam do niego kilku stronicowych listów, które po dwóch lampkach wina wylewałam na klawiaturę.

Narzeczony na tydzień - Victoria X Damiano  MåneskinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz