|| 12 || Płacz z bezsilności

43 4 0
                                    


― Eden! – Podbiegł do niej. Po skroni spłynęła mu kropla potu. Było tak gorąco, że wszyscy się pocili. Rozejrzał się. Nigdzie nie widział Ginevry. Nie przyprowadziła jej? Czyżby była tak wykończona? – Eden!

Rudowłosa stała jak otępiała. Po chwili kolana się pod nią ugięły i upadłaby na ziemię, gdyby nie podchwycił jej Erwin. Poruszała ustami. W świetle ognia jej twarz przybrała niezdrowy odcień, oczy były pełne strachu.

― Eden! Cholera! Odpowiedz mi! – ryknął. Dziewczyna zamrugała, odzyskując świadomość. – Gdzie jest Ginnie, do diabła?! – Nawet nie zwrócił uwagi na to, że publicznie wypowiedział zdrobnienie imienia Savatier.

― Pani Savatier... - mamrotała. – Pani Savatier... Pani...

― GDZIE ONA JEST, EDEN?! – Potrząsnął nią. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale nie miał pojęcia, jak do niej dotrzeć. Na nic nie reagowała.

Nie odpowiedziała. Uniosła drżącą rękę, wskazując na płonący budynek. W tym momencie wszyscy usłyszeli huk, jakby uderzył piorun. Jedna z krokwi podtrzymująca dach, zawaliła się z trzaskiem. W niebo wystrzelił słup ognia.

Poczuł, jak jego serce rozpada się na kawałki. Jego światło zaczęło gasnąć, a on sam zaczyna się zapadać w rzece trupów, z której po tych kilku latach zaczął w końcu, z pomocą Ginevry, wychodzić. Teraz zwłoki znów zaczęły wyciągać w jego stronę przegniłe i cuchnące ręce. Grunt stał się grząski pod jego stopami, wszystko słyszał jak przez jakąś ścianę. Ktoś do niego krzyczał, ale on się tylko gapił. Gapił w płonący budynek, w którym zginęła kobieta, którą kochał, a której nie zdążył tego powiedzieć.

Świat przechylił się. Widział, jak leci na ziemię, jednak nie zderzył się z nią. Czyjeś ramiona go podchwyciły.

― Erwin, kurwa, nie załamuj mi się teraz. Ginnie by tego nie chciała – Usłyszał głos Hanji. Spojrzał w bok. Była osmalona, ale nic jej się nie stało.

Co ty możesz, kurwa, wiedzieć, czego ona by chciała, a czego nie, jak jej tu nie ma, bo ją straciłem! Bezpowrotnie, pomyślał.

― Niemożliwe... Erwin, zobacz. Jakim, do diabła, cudem...

Uniósł głowę. Spostrzegł jakiś cień wychodzący z budynku. Rozpoznał kształt.

― Ginnie...? – wymamrotał, stając na nogi.

To była ona. Przyciskała do piersi jakieś nadpalone papiery. Wyczuła na sobie jego wzrok. Uśmiechnęła się słabo. Kręciło jej się w głowie, płuca paliły żywym ogniem.

Wyrywając się z uścisku Zoe, zarył podeszwami butów o ziemię i wystartował w jej kierunku. Złapał ją w ostatniej chwili, wykonując ślizg. Oczy kobiety patrzyły w dal nieprzytomnie. Z ust nie schodził uśmiech.

― Winnie... - wychrypiała. Gardło okropnie ją bolało. Nawdychała się ognia. Erwin oparł jej głowę o prawe ramię, a raczej to, co z niego zostało, lewą dłonią przejechał po jej policzku.

― Nic... Nic nie mów – W tym momencie miał gdzieś, że wszyscy ich widzą i tym samym poznają prawdę na temat ich relacji.

― Bałam się... - Wyciągnęła rękę, potarła jego szczękę, czując, jaka jest napięta. – Bałam się, że... że tam jesteś... Szukałam cię... Ale nigdzie cię nie było. Winnie...? Dziękuję. Za to... Za to, że byłeś przy mnie, gdy... gdy najbardziej tego potrzebowałam... Że nie uciekłeś po tym, gdy... gdy usłyszałeś, co mnie spotkało. I dziękuję za to, że mogłam... mogłam cię pokochać. Zawsze... Zawsze będziesz moim słońcem... Kocham cię...

Zapach nieba || AoT Fanfiction || Erwin X OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz