[art creds: @max_eera on twt]
JEGO IMIĘ nadane mu przez Moraxa wypowiadane było tylko w historiach opowiadanym dzieciom tuż po tym, kiedy nadchodziła pora snu.
Za każdym razem kiedy miano adepta wychodziło z czyichś ust, wypowiadane słowa dochodizły do jego uszu. Czy w bajkach dla młodych mieszkańców Liyue, czy w prośbach o błogosławienie Bogów i podrzędnych im istot, czy w gorączkowych błaganiach o pomoc. Mimo że miało należeć do niego, w końcu dane mu było przez archonta, co było równoznaczne z wyrokiem na wieczność, to i tak używane było przez wielu. I nie zawsze w odpowiedni sposób.
Xiao od zawsze szanował swoje imię. Było darem od Rex Lapisa i już sam ten fakt wzbudzał w nim ogromny respekt co do miana. To dzięki niemu był w stanie wyzwolić się spod władzy innego władcy, zyskując wreszcie odrobinę wolności. Jednak jego wdzięczność wobec niego była znacznie większa, niż jakiekolwiek poczucie niezależności. Bez sprzeciwu udał się na rzeź pozostałości po zapieczętowanych i zmiecionych z powierzchni Bogów.
Przez to zgubił się w ciemności, tracąc tak wiele. Niewielkie resztki, które zdążył uzyskać po latach niewoli, rozpłynęły się w powietrzu, poddając się w walce przeciw żądzy i negatywnej energii unoszącej się w tym świecie. Jego kompani, cała jego tymczasowa rzeczywistość rozłamała się, pozostawiając go w latach cierpienia i samotności. Nadawał się tylko i wyłącznie do bycia bronią.
Jego imię oznaczało demona.
Demona, którym od zawsze był i nigdy nie ważył się myśleć inaczej. Kiedy Morax go zauważył, widział w nim tylko to. Bezdusznego potwora oddanemu swojemu panu. Nazwał go demonem i przygarnął do siebie, dając mu iluzję wyboru. A mimo tego Xiao nadal był wierny. Posłusznie wykonywał swoje obowiązki, chroniąc Liyue i ich mieszkańców. Wsłuchiwał się w ich historie, przychodził na wołania o pomoc, jedynie ignorując niepotrzebne rozproszenia.
I doprawdy szanował swoje imię, ale nienawidził jego nosiciela. Jego ręce były pełne krwi, a historia zbyt brutalna, aby jego osoba nie wywoływała u niego pewnej odrazy. Nawet jeśli jego emocje były zmiażdżone i skruszone do zera przez niego samego tak, aby nagłe wybuchy powracającej karmy nie zraniły nikogo z jego otoczenia, to istniały. Gdzieś głęboko schowane w sercu demona.
— Xiao!
Dlaczego tylko wtedy, kiedy właśnie z jego słów wydobywało się imię chłopaka, ten odczuwał znacznie więcej, niż zazwyczaj?
Może to przez to, że przez większość czasu nic nie mówił, pozwalając Paimon przejąć pałeczkę. Czy to kwestia nieśmiałości, czy ostrożności? — nie był pewien, ale fakt, że kiedy już otwierał usta, to właśnie jego imię wysuwało się, aby dojść do jego uszu, mieszało mu w głowie. Nawet nie wiedział, jak szybko był w stanie dojść na miejsce, kiedy z gardła chłopaka wydobyło się wołanie. Z bijącym sercem stanął na balkonie Wangshu Inn, zawieszając się nad zaskoczonym blondynem.
— Gdzie jest wróg? — wydusił za maski, ściskając w dłoni włócznię i rozglądając się na boki z ostrożnością. Zamiast tego spotkał się z dłonią przysuwającą się do jego twarzy. Instynktownie odsunął się, przyglądając się Aetherowi z uwagą. — Co ty robisz...
— Nie ruszaj się — odpowiedział jedynie cicho, próbując odwrócić jego uwagę od czających się rumieńców na jego policzkach. Róż roznosił się powoli po skórze, sięgając aż do jego szyi. Palcami zaś zahaczył ponownie o jego maskę, ściągając ją niepewnie z niego. — Hej.
Rumieniec najwyraźniej była zaraźliwy, bo zaraz na blade policzki wpłynął delikatny, prawie niewidoczny cień różu. Nachylając się do przodu, był w stanie wpatrywać się w jego oczy, przyglądając się iskierkom znajdującym się w ich złocie. Nie miał pojęcia, co dokładnie sprawiło, że jak zahipnotyzowany jedynie sterczał w miejscu, ale zrzucił to na niespodziewany gest śmiertelnika. Nie każdy by miał odwagę dokonać czegoś tak prostego, ale i skandalicznego. Przecież to właśnie po niego wołał — demona z bronią w dłoni, a i tak zdejmował z niego maskę, doszukując się czegoś w głębi.
Aether zdecydowanie przyciągał uwagę. Tak samo jak zwrócił na siebie uwagę mieszkańców Liyue podczas ratowania miasta, tak samo ciągnął do siebie wzrok adepta. Blondyn był zaledwie ułamkiem chwili w jego życiu. Rokiem, dwoma, gdzie mógł poznać kogoś tak niezwykłego. Kogoś, kto posiadał złote serce i równie jasny uśmiech. I mimo dość skromnego zasobu wymawianych słów, w końcu Paimon była jego przewodnikiem, ale jak się okazało też pośrednikiem jego myśli i planów, to nadal wsłuchiwał się w to, co mówił tak uważnie, jak tylko mógł.
— Zrobiłem za dużo migdałowego tofu... Więc stwierdziłem, że się podzielę. — Kłamstwo. Aether zawsze odmierzał odpowiednie porcje. Czy to na dalszą drogę, czy to tylko na obiad dla niego i Paimon. Mimo tego nie odezwał się na ten temat.
— Twoim powodem do przywołania mnie... Było jedzenie? — zapytał, ściągając brwi. Chłopak od razu uśmiechnął się nerwowo, bawiąc się palcami. Xiao zastanawiał się, czy ten wiedział o swoim nerwowym tiku. Być może to tylko jego oczy przyuważyły ten gest.
— Oh... Więc, no... Może? Haha... — zaśmiał się niepewnie, zerkając w drugą stronę. Zaraz jednak z powrotem skupił na nim swoje złote tęczówki, posyłając mu ten sam delikatny uśmiech. — Przepraszam. Nie chciałem cię martwić.
— Głupi śmiertelnicy. — Tuż po tym Xiao zszedł z balkonu, stając tuż przed chłopakiem. Aether, zauważając jego gest, uśmiechnął się jeszcze szerzej i zaczął prowadzić go do środka. I kiedy jego oczy skupiły się na drodze przed nimi, adept wreszcie miał chwilę, aby przyjrzeć się mu z boku. Nic nie uciekało spod jego wzroku. Jego uśmiech, jego dłonie, jak zwykle ubrane w ciemne, odrobinę podarte rękawiczki, i nadzwyczaj szybko bijące serce. Może jego właściciel nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak widoczne jest jego zdenerwowanie. Ale Xiao nic nie powiedział.
Nie, kiedy mógł usłyszeć swoje imię, które brzmiało tak pięknie za każdym razem, kiedy wychodziło z jego ust.
CZYTASZ
❝APOLOGY❞ genshin impact ships oneshots
Fanfiction【 i hope you forget me as well, altough it hurts】 𝐭𝐮𝐭𝐚𝐣 𝐳𝐧𝐚𝐣𝐝𝐳𝐢𝐞𝐬𝐳 𝐨𝐧𝐞𝐬𝐡𝐨𝐭𝐲 𝐨𝐫𝐚𝐳 𝐢𝐧𝐧𝐞 𝐛𝐢𝐛𝐞𝐥𝐨𝐭𝐲 𝐳 𝐠𝐞𝐧𝐬𝐡𝐢𝐧 𝐢𝐦𝐩𝐚𝐜𝐭 zakończone: 13.05.2022. żadne dołączone tutaj gify, obrazki czy zdjęcia nie n...