Rozdział 11

55 9 8
                                    

Lhynne

Panująca w podziemiach atmosfera miała konsystencję lepkiego kisielu i dawała się odczuć każdym fragmentem ciała. Wciskała się w pory zroszonej lekkim potem skóry, wierciła w nosie, dławiła w gardle i zalewała płuca lepką mazią, utrudniając zaczerpnięcie oddechu. Zdawała się mieć własną, chorobliwie ciekawską jaźń, a jej wszędobylskie palce wciskały się między myśli, dominując je i tłamsząc w niezbyt subtelny, niemalże bolesny sposób.

Była wszędzie... nawet w snach.

Lhynne niecierpliwie przewracała się z boku na bok, nie potrafiąc odnaleźć wygodnej pozycji na twardym tapczanie. Choć pościel sprawiała wrażenie nieco zatęchłej, ale jednak czystej, nie mogła pozbyć się wrażenia, że sam materac emanuje lekkim, nieprzyjemnym zapachem... kogoś. Obcej kobiety, zapewne poprzedniej właścicielki łóżka, co zaraz zmuszało ją do roztrząsania, co takiego mogło się z nią stać, skoro zajęła jej miejsce. Być może dołączyła do...

Jak oni ich nazywali? Ziemniaczkami? Bo siedzą pod ziemią, nie ruszają się i już pewnie nigdy stamtąd nie wyjdą? Zapuszczają korzonki, zostaną zjedzeni... Na źródła burz...!

Duszna noc przeszła płynnie w niewiele różniący się od niej dzień. Wilkokrwista miała wrażenie, że dusi się, a betonowe ściany zaciskają coraz mocnej, z każdą chwilą niepostrzeżenie kradnąc kolejne centymetry wolnej przestrzeni. Zupełnie nieruchome powietrze miało posmak wilgoci i nieprzyjemny zapach stłoczonych na niewielkiej przestrzeni ludzi, charakterystyczny dla pomieszczeń o zamkniętych oknach i niedziałającej wentylacji. Wykończony umysł popadał w coraz głębszy letarg, nie mogąc dłużej znieść paraliżującego zmęczenia i niedoboru życiodajnego tlenu, spięte niemal do bólu stresem mięśnie zaczynały powoli się rozluźniać...

Nagle pozorną ciszę bunkra rozdarł metaliczny gong, brutalnie wyrywając Lhynne z półsnu. Poderwała się na łóżku i rozejrzała bezradnie, szukając źródła zagrożenia; zaalarmowana szumiącym zamieszaniem na korytarzu już miała rzucić się w stronę zasłaniającego przejście materiału i wyskoczyć na zewnątrz...

Ktoś chwycił ją za ramię. Drobne dziewczęce palce, choć niezbyt silne, wyzwoliły serię ognistych dreszczy i przebudziły wciąż zdezorientowanego, nie do końca jeszcze rozpoznającego rzeczywistość wilka.

Irma krzyknęła panicznie i runęła w tył, gdy ogromna, czarna bestia rzuciła jej się do gardła. Upadła na materac i omal nie spadła z niego, ciągnąc za sobą tuman skotłowanej pościeli w niezbyt eleganckim odcieniu jasnego różu i żółci. Odruchowo zasłoniła się wątłym przedramieniem, gdy ogromne białe zębiska sięgnęły w stronę jej twarzy.

– Na bogów! – Lhynne przemieniła się w człowieka i pomogła jej wstać, gdy tylko oprzytomniała na tyle, by uświadomić sobie, co właśnie się stało. – Irma, nie podchodź mnie tak nigdy więcej!

– Zapamiętam – jęknęła pobladła dziewczyna i zachwiała się niebezpiecznie, masując stłuczoną potylicę z nieobecnym wyrazem twarzy. Za wszelką cenę starała się uniknąć wzroku przerażonej wilkokrwistej, wbijając spojrzenie w jakiś niezwykle interesujący fragment zupełnie pustej betonowej podłogi. – Chciałam cię tylko obudzić...

– Nie spałam już – warknęła blondynka, wycofując się ostrożnie. – Siedziałam przecież. Ten dzwonek obudziłby umarłego. Co to było, do stu...?

– Wezwanie – przerwała jej dziewczyna. – Zanosi się na czarną burzę. Nie czujesz tego?

– Czuję – prychnęła. Faktycznie – gdy wsłuchała się w siebie i w duszną atmosferę podziemi, bezbłędnie była w stanie wychwycić charakterystyczne napięcie, towarzyszące nienaturalnym załamaniom pogody. Gdyby była w swoim domu, skupiałaby się właśnie na zabezpieczaniu wielkich okien burzowymi okiennicami i ryglowaniu drzwi...

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz