Wyjechałam z rodzinnego miasta i przeprowadziłam się do małej miejscowości na wybrzeży stanu Maine. Miałam wynajmować pokój z nieznajomą mi dotąd dziewczyną u miłej starszej pani.
Nerwowo krążyłam po moim nowym pokoju, aż w pewnym momencie drzwi otworzyły się i weszła ona. Była to wyższa ode mnie o kilka centymetrów, opalona brunetka w loczkach o ciepłych brązowych. oczach. Miała na sobie czarny top i krótką bordową spódniczkę, która falowała z każdym jej ruchem. Szła przesadnie kołysząc biodrami. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie,po czym wyciągnęła do mnie rękę i się przedstawiła.
-Beverly White. Ale mów mi Bev. Miło mi Cię poznać.-powiedziała.Miała ciepły, melodyjny głos.
-Charlotte Smith. Mi Ciebie również. - odparłam
-Tak się cieszę, że będziemy razem mieszkać. - wykrzyknęła z entuzjazmem. Czułam, że ją polubię. - Czym się zajmujesz?
-Jestem ogrodniczką. A ty?
- Jestem sekretarką.
-Chcesz się gdzieś przejść, Bev? Proponuję jakies jedzonko.
-Z największą przyjemnością.
Wyszłyśmy z domu i udałyśmy się na rynek miasteczka,bo droga do knajpy prowadziła właśnie tamtędy. Nad głowami przechodniów świeciło mnóstwo lampeczek, dzięki czemu to miejsce wyglądało magicznie. Młodzież głośno śmiała się i rozmawiała, dzieci biegały wokół swoich rodziców a pary zakochanych chodziły trzymając się za ręce.Własciwie to nie wiedziałam jak to jest być zakochaną. Byłam kilkukrotnie zauroczona i wtedy myślałam, że to miłość. Jednak z perspektywu czasu mogę stwierdzić, że to jedynie zauroczenia, nic więcej. Może poza Johnem, ale to był błąd.
Szłyśmy jeszcze chwilę i byłyśmy u celu. W małym budynku znajdowała się knajpa o uroczej nazwie Bloody Mermaid. Weszłyśmy z Beverly do środka. Wewnątrz było duszno i głośno. Starsi mężczyźni wgapiali się w biodra kelnerek. W rogu knajpy grał jakiś początkujący zespół. Kilku młodych ludzi pobrzękiwało na gitarach. Nie był to miód na uszy, ale dodawało to całemu miejscu klimatu. Podeszła do nas ciemnowłosa kelnerka. Zamówiłyśmy frytki.
Jadłyśmy, dowiadując się o sobie coraz więcej. Beverly miała piątkę rodzeństwa. Najstarsza z nich była Kim. Drudzy w kolejności były bliźnięta, Arthur i Philip. Potem była właśnie Bev. Młodsi od niej byli tylko Blake i Sally. Ja miałam tylko młodszą siostrę Sophie.
Zamówiłyśmy sobie wódkę z colą i lodem. Lekko wcięte wyszłyśmy na ulicę. Zaczęłyśmy śpiewać znane nam piosenki, irytując przechodniów. Naprawdę polubiłam Beverly. Była bardzo miłą i kochaną osobą. Gdy byłyśmy bardzo zmeczone spacerowaniem, wróciłyśmy do pokoju. W progu natknęłyśmy się na właścicielkę. Millie spojrzała na nas tylko pobłażliwym wzrokiem i uśmiechnęła się pod nosem. Życzyła nam dobrej nocy i udała się do swojej sypialni. Padłyśmy na swoje łóżka i zebrała nam się na wyznania. Jak się okazało Beverly była w relacji ze swoim szefem. Francis był dziesięć lat od niej starszy. Miał żonę i dwójkę dzieci. Lecz od początku, gdy ich oczy sie spotkały. Ach mogłaby być to miłość od pierwszego wejrzenia niestety na drodze do ich szczęścia stała żona Francisa. Kobieta pragnęła majątku Francisa i nie chciała się z nim z rozwieść. Dzieci Francisa od razu pokochały Beverly , Francis potajemnie spotykał się i z nią i z dziećmi. Nie przepadały ze swoją matką. Żona Francisa była narkomanką.
No cóż, przynajmniej dzieciaki miały oparcie w Bev. Wyobrażam ją sobie jako kochającą matkę.
Ja byłam singielką. I dopóki nie znajdę kogoś odpowiedniego to tak pozostanie. Nie zamierzam bawić się w związek z kolejnym niedojrzałym emocjonalnie gówniarzem. Mówiąc to, mam na myśli mojego byłego chłopaka. John i ja byliśmy parą przez 4 lata. Nieste-moment, wróć. Całe szczęście się rozstaliśmy. Oh, tak zdecydowanie lepiej. Powodem naszego zerwania było jego zachowanie. John myślał sobie chyba, że nie zauważę malinek na jego szyi i szminki na kołnierzyku śnieżnobiałej koszuli. W dodatku jeszcze próbował się tłumaczyć.
Zaczęłam robić się śpiąca, więc pożegnałam się z Beverly i zasnęłam.
Przebudziłam się około trzeciej nad ranem. Zeszłam do kuchni. Stanęłam przy blacie. Wyjęłam czekoladowe płatki. Następnie podeszłam do lodówki po mleko. Odkręciłam korek i zrobiłam sobie płatki na mleku(haha, myśleliście moi drodzy czytelnicy, że pozwolę tu zrobić gównoburzę na temat kolejności wsypywania płatków?). Usiadłam przy stoliku i zaczęłam jeść.
Po skończonym posiłku udałam się do pokoju, położyłam się na łóżku i nawet nie wiem w którym momencie po prostu zasnęłam ponownie.
Obudziłam się o ósmej rano i zastałam krzątającą się po pokoju Beverly. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i powiedziała :
-Hej,jak się spało? Chcesz tosty, bo robię?
-Dobrze, a jak tobie się spało? Bardzo chętnie!
- Mi też dobrze. Pospałabym jeszcze, ale niedługo wychodzę do pracy.
-Powodzenia!
Po wyjściu Beverly, dostałam telefon, numer na wyświetlaczu był nieznany.
-Charlotte Smith, w czym mogę pomóc - zapytałam
- Przyjedzie Pani pomóc mi z ogródkiem. Jestem już stara i plecy mnie bolą-w słuchawce usłyszałam głos starszej kobiety
- Tak, jak najbardziej. Z kim mam przyjemność i gdzie mam przyjechać.
- Hanna Simins. Mieszkam w domu naprzeciwko, kochanie.
-Jasne. Za chwilę będę, proszę Pani.
Posesja naprzeciwko ogrodzona była wysokim żywopłotem. Brama była drewniana, zadzwoniłam dzwonkiem i po chwili przy wejściu pojawiła się sympatycznie wyglądająca staruszka. Była niskiego wzrostu. Miała siwe włosy spięte w kok i ciepłe zielone oczy. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i zaczęła prowadzić wewnątrz posesji. Weszłam do ogródka Pani Hanny. Byłam pod wrażeniem różnorodności roślin. W rzędach przy dróżce z obu stron rosły tulipany. Przy wejściu do domu stał łuk obrośnięty bluszczem. Przy ogrodzeniu rosła piękna, rozłożysta jabłoń do, której przywiązana była huśtawka.
Przypomniało mi się, że gdy byłam mała miałam taką samą.
Po lewej stronie rosły grządki warzyw. A po prawej drzewka owocowe.
Mimo tego, że ogród był piękny, był też zaniedbany. Czekało mnie sporo pracy.
Pani Hanna dała mi niezbędne przyrządy. Zaczęłam przycinać żywopłot,wyrywać chwasty,podlewać kwiaty.
Po zakończonej pracy, udałam się do domu i zaczęłam słuchać muzyki. Odprężyłam się i zwyczajnie zasnęłam. Obudziłam się, gdy przyszła Beverly.
-Hej, jak w pracy? - zapytałam
-Dziękuję, w porządku. Idziemy się może gdzieś przejść? Słyszałam, że na rynku jest festiwal z okazji dni miasteczka.
-Bardzo chętnie! Tylko trzeba powiedzieć Pannie Millie, żeby się nie martwiła.
-To ty się ogarnij a ja pójdę powiedzieć - powiedziała z uśmiechem Beverly.
Założyłam na siebie czarny bluzkę z odsłoniętymi ramionami, czarne krótkie spodenki i czarne buty . Włosy spięłam w niskiego koka i byłam gotowa.
Bev wróciła od panny Millie i wyszłyśmy. Na rynku było mnóstwo ludzi. Po środku stała scena. Na niej grał ten sam zespolik co w knajpie.Na scenie stała jednak nowa postać .Był to wysoki brunet o nienaturalnie bladej cerze ,oczach w odcieniu gorzkiej czekolady i długich palcach oplecionych wokół mikrofonu .Na oko miał 24 lata.
Ubrany był w czarną koszulkę i równie czarną kurtkę skórzaną ,która pozostawała rozpięta. Miał granatowe jeansy i czarne glany.
Z mikrofonu płynął piękny głos. Nie można było go określić jako niski czy wysoki ten głos był po prostu piękny. Dźwięki płynęły w stronę widowni niczym ciepły powiew wiatru.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Czułam ,że zaczynam się rumienić. Wpatrywałam się w mężczyznę na scenie jeszcze przez chwilę ,gdy Beverly pociągnęła mnie za rękę w kierunku stoiska z watą cukrową .Zamówiłam dwie klasyczne. W tym momencie podeszła do Bev ,niziutka blondynka o niebieskich oczach i bladej cerze.
-Charlotte poznaj Alice,moją koleżankę z pracy.-blondynka podała mi rękę
-Miło mi Ciebie poznać,Charlotte.
-Mi Ciebie też .