rozdział 64

70 53 15
                                    

Wycieczka się udała, wielki pomnik tego prezidenta naprawdę robił duże wrażenie. Wykuty z białego kamienia szczupły mężczyzna siedział na krześle i z dumą obserwował miasto. Przed nim rozciągało się prostokątne jeziorko, a na jego drugim brzegu ustawiono wielki kamienny słup. Jeśli stanęło się w odpowiednim miejscu, to jego odbicie dzieliło jeziorko dokładnie na pół. Nikce spodobała się symetria tego miejsca; widać było, iż ktoś to starannie zaplanował. Ich przewodnicy zdawali się być dumni z tego, że ten cały Linkoln był ich przywódcą. Hill już zapowiadał następne wyjścia w inne miejsca ważne dla Amerikanów. Świetnie, będzie okazja nauczyć się więcej o tym dziwnym kraju. Teraz Nikka wypatrywała jednak okazji na rozmowę z Erikiem Czenem, który, jak na złość, ostatnio pojawiał się rzadko.

Na razie nikt nie zauważył niechęci i nieprzychylnych spojrzeń wymienianych przez Nikkę i Ingę. Rozmawiały ze sobą mniej niż dotychczas, ale zachowywały jako taką uprzejmość. Jednak kiedy zostawały same, uśmiechały się porozumiewawczo. Spisek zdecydowanie poprawił humory im obu.

Wreszcie trafił się dzień, gdy w domu towarzyszyli im Helena i Erik. Nic specjalnego się nie działo, do kolejnej „pracy", jak to nazywała Nikka, zostało sześć dni. Hill może i zagoniłby je do nauki, ale Helena uważała, że to za wcześnie. Pomagały więc Erikowi w pracy nad książką, którą pisał wraz z Kamillą. Miał to być podręcznik do nauki amarskiego połączony ze słownikiem i zbiorem podstawowych informacji o planecie Amar. Inga sugerowała, że warto byłoby rozszerzyć tę ostatnią część, ale uczeni zgodnie twierdzili, że wolą zostać przy swojej specjalności, którą była nauka o języku, a książka o Amarze jako takim byłaby interesująca, ale za jej napisanie powinien zabrać się ktoś inny.

– Może poprośmy Hilla, żeby wydał swoje raporty? Ma już tyle informacji, że starczy na porządną książkę – zażartowała Nikka, ośmielona jego nieobecnością.

Erik się zaśmiał, a Inga przysunęła się bliżej niego i rzuciła Nikce spojrzenie mające zapewne oznaczać „odwal się od mojego chłopaka". To było naprawdę urocze. Komandor ledwo powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem, zamiast tego udała zmieszaną i odwróciła wzrok.

Nikka musiała jeszcze złapać Erika samego, i to gdzieś, gdzie nie ma podsłuchu. Miejsce między drzewami było idealne, więc postanowiła poczekać, aż Erik będzie opuszczał rezydencję, i właśnie tam go zaciągnąć. Teraz dała mężczyźnie trochę czasu z Ingą, sama zabrała Kalię do swojego pokoju, gdzie wspólnie oglądały powiększającą się stopniowo zawartość jej szafy. Młoda uwielbiała krytykować tutejszą modę. Nikka słuchała jej narzekania, potakiwała gorliwie, aż w końcu wpadła na pewien pomysł.

– Pamiętasz jak pytałam cię czy umiesz rysować? – wypaliła nagle.

– No pamiętam. I o co ci chodziło?

– Chciałabym, żebyś zrobiła portrety bogów. Myślałam, żeby w pustym pokoju zrobić taką małą świątynię.

– Ale ja umiem rysować kwiaty, nie ludzi... – zmartwiła się Kalia.

– Dasz radę, wiesz, to bogowie, nie muszą być bardzo podobni do ludzi. Kiedy widziałam Pana Reeda, prawie w ogóle nie przypominał człowieka.

– Spróbuję, ale mam tylko notes i pisak.

– Zaraz porozmawiam z Heleną, poproszę ją o coś bardziej odpowiedniego – zapowiedziała Nikka. – I wiesz co? Chciałabym, żeby dała mi włóczkę i druty, zrobię nam prawdziwe czapki i swetry.

– Nikka, jest lato.

– Wiem, ale po nim będzie jesień i zima. Poprzedniej zimy na hali trochę marzłam. Kamilla mówiła, że tu pada śnieg.

Niewłaściwy kolor niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz