Prolog

1.1K 82 86
                                    

Edgar Allan Poe po raz kolejny tego wieczora starał się zmotywować do pisania. Jednak podobnie jak podczas każdej wcześniejszej próby, nie był w stanie przelać na papier ani jednego słowa. Nie chodziło tu o brak weny. Jego problem z tworzeniem miał dużo bardziej złożone podłoże.

Od jakiegoś czasu Poe zwyczajnie nie potrafił pisać kryminałów. W szczególności nie takich, które byłyby godne pokazania ich jego rywalowi. Powodem takiego stanu rzeczy nie był jednak brak wystarczająco dobrych pomysłów, wręcz przeciwnie. Mężczyzna już napisał dzieło swojego życia. Popełnił na papierze zbrodnię tak doskonałą, że nawet sam Ranpo nie byłby w stanie dociec prawdy o niej.

Więc czemu nie pokazał rywalowi swego idealnego dzieła, a wciąż starał się stworzyć coś innego? Nawet pomimo wielu prób, sam miał poważny problem z odpowiedzią na to pytanie... niestety głównie dlatego, że nie chciał się sam przed sobą przyznać do prawdziwego powodu. Zwłaszcza że ten wydawał mu się być wręcz żałosny.

Po kolejnych kilku... nastu? dziesięciu? Minutach tępego wpatrywania się w pustą kartkę papieru, po prostu wstał załamany. Zrobił to na tyle gwałtownie, że krzesło, na którym do tej pory siedział, się przewróciło. Przez spowodowany tym huk, śpiący do tej pory na blacie biurka Karl poderwał się wystraszony. Widząc taką reakcję małego przyjaciela, mężczyzna od razu się nieco uspokoił.

Wziął zaspanego i wciąż nieco wystraszonego szopa na ręce, po czym zaczął go delikatnie tulić i głaskać. Robił to w taki sposób, jakby chciał go nie tyle co uspokoić, a wręcz przeprosić.

W odpowiedzi na to Karl, niemal od razu się rozluźnił i zaczął łasić do swojego pana. Poe czując to, również zaczął się stopniowo odprężać. Już tylko chodził leniwym krokiem w kółko, po pokoju. Jednocześnie bawił się futerkiem Karla, obracając je między długimi, smukłymi palcami. Pomimo że obecność szopa jak zwykle pomagała mu się uspokajać, wciąż nie mógł wyrzucić z głowy pewnych, nieprzyjemnych dla niego myśli.

Nawet nie wiedział kiedy, jego wzrok ponownie powędrował w kierunku zamkniętej szuflady. To właśnie w niej spoczywało dzieło jego życia. Jego największy, najdoskonalszy twór. Po raz kolejny dotarło do niego, że to perfekcyjne dzieło zostało napisane tylko po to, aby spocząć zakopane gdzieś w szufladzie i już nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Nikt nigdy nie przeczyta jego idealnej powieści. Nikt nie doceni jego geniuszu...

Ta świadomość powinna być dla niego niesamowicie smutna. Jednak takie myśli powoli coraz mniej mu przeszkadzały. Czemu?

Naprawdę długo nie chciał się przyznać do swojego prawdziwego powodu. Przez wiele dni starał się wymyślać głupie wymówki. Próbował sobie wmawiać, że da Ranpo swoją książkę, ale jeszcze nie teraz. Powodów znajdowało się milion. Raz mówił sobie, że chce jeszcze dopracować, powieść, innym, że powinien ponownie przemyśleć niektóre aspekty. Jeszcze innym, że czeka na odpowiedni moment, tak aby dzień, w którym wreszcie pokona swojego rywala, stał się jeszcze bardziej pamiętny.

Jednak w końcu nadszedł czas, w którym musiał się przyznać sam przed sobą. Jego cel, by pokonać Edogawę, już dawno przestał się dla niego liczyć. W dodatku bał się, jak przegrana mogłaby wpłynąć na drugiego mężczyznę, a dokładniej, że przez nią mógłby go stracić.

Tak, Edgar naprawdę się bał stracić relację, która zaczęła ich łączyć. Zwłaszcza że coraz częściej spotykali się tak po prostu by spędzać razem czas. Po każdym takim wyjściu do Poe coraz bardziej docierało, że Ranpo traktuje go jak naprawdę bliskiego przyjaciela.

W dodatku zaczynał się łapać na myślach, że taka relacja nie była wcale jednostronna. Detektyw stopniowo stawał się dla mężczyzny kimś naprawdę bliskim. Zwłaszcza że Poe chyba jeszcze nigdy nie czuł się przy drugim człowieku tak swobodnie i... i po prostu dobrze.

Właśnie w trakcie znajomości z Ranpo coraz łatwiej było mu się otwierać, szczerze uśmiechać, śmiać, a nawet bez większego skrępowania mówić, o czym myśli. Zastanawiał się nawet, czy rywal nie stawał się powoli jego pierwszym prawdziwym przyjacielem...

...właśnie... „przyjacielem"...

Poe aż usiadł podłamany na łóżku. Nawet nie wiedział czemu, ale zawsze kiedy myślał w taki sposób o Ranpo, jego nastrój od razu się pogarszał. Chyba... chyba po prostu nie chciał się przyjaźnić z detektywem. Tylko czemu, skoro stał się dla niego aż tak ważny?

Położył się na plecach, przez co Karl przelazł mu na klatkę piersiową. Mężczyzna od razu zaczął go leniwie głaskać, patrząc przy tym tępo w sufit. Nagle znowu naszła go ochota na pisanie. Tylko że tym razem na pewno nie powieści detektywistycznej.

. . .

Po jakimś czasie odłożył pióro i odchylił głowę w tył, przymykając przy tym piekące już oczy. Cichy chrupot dochodzący z jego karku uświadomił mu, że musiał spędzić dość długi czas w niewygodnej i pewnie niezbyt zdrowej pozycji. Pomimo tego się cieszył, bo pisanie po raz pierwszy od wielu dni naprawdę przyniosło mu ulgę. Tylko czemu? Co prawda od zawsze tworzenie poezji sprawiało mu jakiegoś rodzaju radość. Tylko czemu teraz tak nagle zapragnął napisać pod rząd kilka wierszy niemających nic wspólnego z tematyką, w której się do tej pory obracał?

Chociaż w sumie, już od dłuższego czasu zaczynał eksperymentować z nowymi gatunkami. Zawsze zdarzało mu się czytywać dzieła bardziej skupiające się na emocjach, czy relacjach. Ba, w życiu przeczytał nawet kilka romansów i erotyków. Nigdy jednak nie czuł specjalnego pociągu do tego rodzaju literatury, a już w szczególności do samodzielnego tworzenia takich tytułów. Pomimo tego ostatnio coraz częściej mu się to zdarzało. Jednak po raz kolejny wytłumaczył to sobie tym, że skoro w pewnym sensie znudził się (chociaż nie było to wcale dobrym określeniem) dotychczasową tematyką, to spróbowanie nowych gatunków było doskonałym wręcz rozwiązaniem.

W dodatku ktoś tak wybitny jak on przecież nie będzie się bać wyzwań. Tak, Edgar Allan Poe z rozkoszą przetestuje swój geniusz na nowych płaszczyznach. Nawet jeśli będzie się musiał podjąć się tematyki, w której nie miał jeszcze doświadczenia... ani zbyt wiele wspólnego w prawdziwym życiu...

Po chwili z zamyślenia wyrwał go Karl, który właśnie wskoczył mu na kolana. Mężczyzna od razu podniósł głowę i zaczął głaskać małego przyjaciela. Wsuwając palce w gęstą, miękką sierść zaczął czytać swoje nowe dzieła. W końcu skoro już je napisał, musiał, choć spróbować ocenić jak mu idzie.

Jednak dopiero kiedy czytał nowe wiersze, zaczęło do niego docierać coś, czego wcześniej zdawał się nie zauważać. W każdym wierszu przewijały się opisy pięknych zielonych oczu, skrytych za szkiełkami okularów, czarnych, niesfornych włosów i gładkiej, jasnej skóry. Czemu kiedy to czytał, przed oczami stawała mu znajoma twarz?

Nie, to na pewno zwykły przypadek...

Niezakończony świat [Ranpoe]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz